Pomiń polecenia Wstążki
Przeskocz do głównej zawartości

Ludzie Politechniki

Drukuj

Wiemy, co w sieci piszczy

27.01.2014 | Aktualizacja: 15.12.2014 15:11

Michał Sadowski i Piotr Wierzejewski są absolwentami Politechniki Wrocławskiej (fot. Mateusz Augustyn)

​​Trzeba robić swoje - mówią twórcy portalu brand24.pl, absolwenci Politechniki Wrocławskiej. Pierwszy milion zarobili w wieku 25 lat. Dziś zatrudniają 20 osób i w styczniu wchodzą na amerykański rynek.
znaczek_absolwenci-politechniki.jpg

W cyklu "Im się udało" prezentujemy absolwentów i pracowników Politechniki Wrocławskiej, którzy potrafili połączyć wiedzę i pasję naukową z biznesem.

----
Rozmowa z Michałem Sadowskim i Piotrem Wierzejewskim, twórcami portalu brand24.pl.

Robisz start-upy prosto z kanapy?
Michał Sadowski: Tak, jestem fanem pracy zdalnej, najchętniej z domu. Na wygodnej kanapie, z laptopem w ręku.
W tych góralskich wełnianych onucach do kostek?
MS: Są świetne, zwłaszcza, że szybko marzną mi stopy. I dobrze wypadły w teledysku.
Teledysk też wyszedł nieźle.
MS: Pół miliona odsłon w ciągu kilku miesięcy. Byliśmy zaskoczeni.
Macie zasługi dla najmłodszej polszczyzny: wasze „internety robię” weszło do języka.
MS: A motyw muzyczny do dzwonków w telefonach. Napisaliśmy ten tekst na kolanie w kilka godzin, klip nakręciliśmy na wrocławskich ulicach i tam go wyrapowaliśmy. Zawsze chciałem nagrać piosenkę, właśnie autoironiczną, która trochę z ukosa pokazuje, co się dzieje w naszym wirtualnym światku. Poza tym i ja, i Karol jesteśmy dość ekshibicjonistyczni, lubimy się pokazać. 
Nie spodziewałem się, że to będzie aż tak dobry nośnik reklamowy, zwłaszcza, że nigdzie nie pada tam nazwa firmy. A jednak trafiają do nas klienci, ostatni bardzo poważny kontrahent znalazł nas właśnie przez ten klip na YouTube.
„Żarówka ci nad głową zabłysła? Dzwonisz do mnie, mówisz: „Mam pomysła”.
MS: „Pomysł to naprawdę niewiele, mam co dzień setki z moim przyjacielem…”  Z tym pomysłem nie przesadzałbym. W końcu nasz portal brand24.pl nie był pierwszy, na rynku jest jeszcze kilku graczy tej samej branży, ale dziś to my jesteśmy liderem. Opanowaliśmy ponad połowę rynku monitoringu internetowego. Realizacja jest ważniejsza od pomysłu. Po prostu uznaliśmy, że możemy to zrobić lepiej.
Co?
MS: Sprawdzanie, co ludzie myślą o markach i produktach. W dowolnym czasie, na dowolny temat, w przestrzeni wirtualnej. 
Wielki Brat patrzy…
Piotr Wierzejewski: Nie taka jest nasza intencja, nie o inwigilację nam chodzi. Poza tym monitorujemy tylko treści publiczne, te, do których i tak wszyscy mają dostęp. Dzięki monitoringowi wiemy, co inni mówią na temat naszej firmy czy produktu.
Możemy uchronić firmę przed kryzysem wizerunkowym wyłapując negatywne wiadomości, zaraz po ich ukazaniu się w sieci. Czas jest tu bardzo ważny. Chodzi o to, żeby szybko dotrzeć do źródła niepożądanych informacji i sprostować je albo usunąć, zanim pójdą w świat. Internet stał się głównym polem walki o dobre imię firmy.
Generalnie monitoring pozwala lepiej zrozumieć klienta. Nie tylko poprzez suche statystyki, słupki, wywiady środowiskowe, ankiety, ale poprzez prawdziwy społeczny odbiór, czyli głosy na forach, portalach społecznościowych. Tam producent czekolady X może usłyszeć, czy jego wyrób naprawdę smakuje ludziom, jakie mają do niego zastrzeżenia, co warto by zmienić. Jeśli ktoś kupił zepsutą czekoladę i skarży się na forum, producent może go bezpośrednio przeprosić, podziękować za sugestie. A więc ociepla kontakty z klientami, poprawia swój wizerunek.
MS: Jeśli Kowalski nie wie, jak uruchomić swój komputer w trybie awaryjnym i pisze o tym na forum, producent może od razu się z nim skontaktować i doradzić mu. Czyli błyskawiczna obsługa klienta. Wdzięczny Kowalski staje się ambasadorem firmy w sieci. Warto to docenić, bo informacje online rozchodzą się błyskawicznie.
Firmy doceniają?
PW: Mamy już 350 dużych klientów z różnych branż, m.in. elektronicznej, spożywczej, farmaceutycznej, finansowej. Są wśród nich takie tuzy, jak Ikea, Raiffeisen Bank, Vichy, Castorama, Airfrance. Dzięki nam wiedzą, co mówi się o ich marce. Nasz system monitoruje polskojęzyczny internet szukając odpowiednich słów. 
Potrafi to wyszukiwarka.
PW: Ale one zwykle nie uwzględniają Facebooka, Twittera i innych serwisów społecznościowych. My wyłapujemy wszystko i informujemy klienta. Mailem, telefonicznie albo w formie raportu. Zakres i częstotliwość informacji zależy od tego, jaką opcję wybierze. W najtańszym abonamencie dostaje informację raz dziennie. Najdroższy abonament zapewnia informowanie nieustanne, niemal w czasie rzeczywistym. Producent czekolady X na bieżąco wie, co sieć mówi o jego produkcie. Kto i gdzie pisał, kto negatywnie, a kto z aprobatą, który z użytkowników był najaktywniejszy i najbardziej wpływowy w dyskusji. Ten system pozwala też na analizę efektów kampanii reklamowych w mediach społecznościowych.
„Programuję twoje podejście, od Pudelka mam większe wzięcie”.
MS: Brand24.pl powstał w 2011 roku i od tego czasu otworzyliśmy dwa biura, w Warszawie i w rodzinnym Wrocławiu. W ciągu roku zatrudniliśmy 20 osób: programistów, specjalistów od sprzedaży, marketingu. Godziwie zarabiają, dostają podwyżki i pracują dość elastycznie. Mamy nieustanny wzrost, ani jednego słabszego miesiąca. Firma istnieje dopiero dwa lata, nasz miesięczny przychód to 150 tysięcy zł.
„Cały tydzień na konferencjach, tłumy szaleją, rośnie audiencja. Podklepuj śmiało, lajków będzie masa, drogie zegarki i pełen parking”.
MS: Zegarki mamy zwyczajne, jadamy w KFC, Pizza Hut, czy dowolnej kebabowni. Nie przejadamy zysków, prawie wszystko inwestujemy w rozwój: lepsze serwery, dodatkowych ludzi, podwyżki. Zaczynaliśmy na rynku usług biznesowych od zera i wpasowaliśmy się w potrzeby rynku.
Co było kluczem?
PW: Naszym oczkiem w głowie jest obsługa klienta. Jesteśmy dostępni całą dobę. Bywa, że ktoś potrafi zadzwonić w środku nocy, bo w sieci pojawił się niepożądany wpis.
Rozmawiamy zaledwie drugą godzinę, w tym czasie kilka razy odebraliście telefony i zerkaliście do sieci. Potraficie się bez nich obyć?
MS: Ale po co? Lubię wiedzieć, co myślą inni, co się dzieje. Lubię być w nurcie. Nigdy nie wyłączam telefonu i fatalnie się czuję, kiedy jest bliski rozładowania, a nie mam ładowarki pod ręką. Bo przecież ktoś może zadzwonić, może nas ominąć jakaś szansa.
Urlop bez telefonu i laptopa?
MS: To niemożliwe. Pierwszą rzeczą, którą robię, kiedy około 9 rano otwieram oczy, jest rzut oka na telefon i do sieci. Dopiero potem toaleta, śniadanie, zabawa z dwuletnią córką. To właśnie z powodu Róży wychodzę do biura. Nie dlatego, że mi przeszkadza, ale dlatego, że jest cudowna, pełna uroku i stale trzeba ją podziwiać. Jest teraz najważniejsza. Nigdy wcześniej nie przypuszczałbym, że dziecko będzie dla mnie tak istotne. Między innymi dlatego warto mieć własną firmę. Można w środku dnia wyskoczyć z rodziną do akwaparku.
Pierwszą waszą firmą był portal, gdzie każdy mógł dzielić się filmikami, zdjęciami, muzyką. Stworzyliście go tuż przed epoką YouTube’a, który zawojował świat. Dlaczego nie wy?
PW: To było jeszcze na studiach na Politechnice Wrocławskiej. Byliśmy na Wydziale Informatyki i Zarządzania, na tej samej specjalności - inżynieria oprogramowania. Na czwartym roku mieliśmy tworzyć projekty w grupkach. Nasza trójka: ja, Michał i Karol Wnukiewicz dobrze się już znała. Nie poprzez sprawy informatyczne, bo na roku było aż 220 osób. Zbliżyła nas wydziałowa drużyna koszykówki, cotygodniowe treningi gruntowały znajomość.
MS: Postanowiliśmy, że razem stworzymy ten obowiązkowy projekt. Podeszliśmy do niego nie teoretycznie i naukowo, jak inni. Uznaliśmy, że wolimy zrobić coś praktycznego i tak w 2005 roku powstał patrz.pl. Miejsce, gdzie można się podzielić filmami, fotografiami, teledyskami. To samo, co YouTube, który pojawił się rok później.
Nasz portal nie miał takiego przebicia, bo był tylko polskojęzyczny. Poza tym nie myśleliśmy jeszcze biznesowo, nie czuliśmy się silni. Do głowy nam wtedy nie przyszło, żeby działać globalnie i podbijać świat. Dziś wiem, że takie zawężone myślenie to błąd.
PW: Politechnika dała nam solidną wiedzę, nauczanie jest naprawdę na poziomie, ale na studiach zabrakło nam wsparcia dla samodzielności i przedsiębiorczości. Na przykład spotkań z ludźmi, którzy potrafią łączyć wiedzę akademicką i biznes.
MS: Właśnie o tym mówiłem na wykładach, na które ostatnio zaprosiła mnie uczelnia. O budowaniu marki w sieci i o zakładaniu własnej firmy.
Własny biznes to…
MS: Wolność przede wszystkim. Wolność od szefa, wolność wyboru godzin pracy, satysfakcjonujących tematów.
PW: Oczywiście są ciemne strony: niepewność, czasem praca do późna; ciężko rozdzielić życie prywatne od zawodowego. Ale zalet więcej. Ludzie za bardzo spinają się pracą w biurze, za bardzo rozluźniają pracą w domu. Ja w domu zakładam dżinsy, koszulę; tak jakbym wychodził do biura. To mniej lepiej motywuje. Trzeba wyglądać; nieważne, czy szef patrzy, czy nie. Szefa mam w sobie.
MS: Kiedy jeszcze byliśmy na studiach, większość naszych kolegów z roku chciała zaczepić się w Nokii, Siemensie, Volvo albo innych dużych firmach. A bycie wyrobnikiem w korporacji nie popycha świata do przodu. Trzeba robić swoje.
Trzeba też mieć świadomość, że każda uczelnia to dopiero zalążek. Trzeba w sobie odnaleźć to, w czym się dobrze czujemy i dalej to eksplorować.
Budując brand24.pl skorzystaliśmy już z propozycji jednego z klientów, któremu tak spodobał się nasz pomysł, że wniósł w spółkę swoją wiedzę marketingową i pieniądze. Ale tworząc patrz.pl, czyli nasz pierwszy, studencki start-up, ruszaliśmy sami, od finansowego zera. Tymczasem szybko mieliśmy miliony odsłon.
I milion złotych.
PW: Po dwóch latach sprzedaliśmy portal pewnej grupie mediowej. Sprzedaliśmy większość udziałów, zachowując prawo tworzenia strony. Robiliśmy ją jeszcze przez trzy lata, dostaliśmy się do dwudziestki najlepszych stron w kategorii „rozrywka”, a potem zabraliśmy się za brand24, czyli za kategorię „biznes”. Potrzebowaliśmy nowych wyzwań, poza tym zarabianie na reklamach w sieci jest coraz trudniejsze. W brand24.pl nie ma tego problemu, bo klienci płacą stałe abonamenty, ale w patrz.pl żyliśmy z reklam. Rynek się psuł. Przed laty reklamodawcy potrafili płacić 50 zł za tysiąc odsłon, a ostatnio tylko kilkanaście groszy. 
Za ten pierwszy milion…
MS: …kupiliśmy mieszkania, samochody, coś odłożyliśmy. Bez szaleństw. W końcu to był milion podzielony na trzech.
Pracujecie zawsze we trzy głowy?
PW: Tak, ale z podziałem na role. Ja oficjalnie jestem dyrektorem do spraw rozwoju. Czyli człowiekiem od spraw technicznych i temperowania Michała i Karola, którzy są emocjonalni i bujają w obłokach. Michał jest prezesem i twarzą firmy, Karol jest w radzie nadzorczej. Znamy się już jedenaście lat. Wystarczająco długo, żeby sobie ufać, uzupełniać się i porozumiewać bez kłótni. Zawsze decydują logiczne argumenty, a nie emocje.
MS: Cieszy mnie, że pracuje z nami mój tata. On i wujek też skończyli Politechnikę Wrocławską, Wydział Mechaniczny. Tato uczył się jeszcze na komputerze Odra z kartami perforowanymi. Przez pewien czas pracował w firmie produkującej odzież, a potem zaraził się od nas i też ma frajdę robiąc z nami brand24. Pomaga nam w tworzeniu mechanizmów, które przeczesują Internet w poszukiwaniu treści o markach i produktach korzystających z narzędzia.
Po godzinach buszuje na portalu, który sam stworzył - wyszalnia.pl. To chyba Stanisław Lem wykreował to słowo: wyszalnia, czyli miejsce, gdzie człowiek może dać upust swoim emocjom nie krzywdząc innych, może się wyszaleć. Tata uwielbia gitarę i karaoke, i szaleje tam z innymi fanami. Gadają o chwytach i akordach, śpiewają w „wyjni”, dzielą się tekstami piosenek. „Ballada o Tolku Bananie”, „Co się stało z Magdą K.”, „Czarny chleb i czarna kawa” i inne. Nie mój świat. 
Twój świat coraz bardziej się rozszerza, w tym miesiącu chcecie wejść do Stanów Zjednoczonych. Trzech wrocławskich informatyków na rynku gigantów? Czym chcecie z nimi wygrać?
MS: Byłem teraz w USA przez miesiąc, próbowałem zrozumieć rynek. Paradoksalnie jesteśmy w uprzywilejowanej pozycji. Amerykańskie portale monitorujące Internet są dobrze osadzone, jest kilku ważnych graczy, ale ich klientela to głównie duże firmy. Monitoring internetowy jest postrzegany jako droga, ekskluzywna usługa. To trochę pułapka, bo portale nie mogą obniżyć ceny, a więc są niedostępne dla małych. I tam chcemy się dostać, od drugiego końca ogona. Zaoferujemy swoje usługi małym i średnim przedsiębiorstwom, które dotąd korzystają głównie z wyszukiwarek.
PW: Zrobimy to za nich lepiej: szybciej i kompletniej. I w konkurencyjnej cenie: za kilka dolarów, a nie za setki, jak jest do tej pory. Ruszamy pod koniec stycznia, jeden z naszych ludzi zgodził się pracować w godzinach dostosowanych do tamtej strefy czasowej, między 18-stą a trzecią rano. Wiosną prawdopodobnie zatrudnimy już kogoś na miejscu, w Stanach.
To wasz debiut na obcym rynku?
PW: Nie, od pół roku jesteśmy już w Indonezji. Zdecydowaliśmy się na ten kawałek świata, bo mamy tam zaplecze w postaci znajomych. To kraj o gigantycznym potencjale, który przypomina Polskę po przełomie. Rozwija się przedsiębiorczość i Internet, błyskawicznie przybywa internautów, powstaje klasa średnia. Nasz brand24 przekazuje tam wyłącznie indonezyjskie treści, w najpopularniejszym dialekcie bahasa. Dochody na razie nie są imponujące, ale jesteśmy pewni, że to zaprocentuje w przyszłości.
Dla kogo napisałeś książkę „Rewolucja social media”?
MS: Dzielę się tym, do czego sam dochodziłem. Tym, że coraz więcej ludzi trafia do sieci w poszukiwaniu informacji na temat produktów i stanowi to ogromne wyzwanie dla biznesu. Zmieniające się podejście konsumenta do podejmowania decyzji zakupowych w oparciu o opinie online właściwie wywróciło biznes do góry nogami.
Piszę o tym, że w tradycyjnym modelu obsługi klienta jednym z głównych problemów komunikacji na linii konsument - firma jest tempo relacji. Ile razy zniechęciło nas na przykład niekończące się czekanie na połączenie z konsultantem? My działamy błyskawicznie i wiemy, co w sieci piszczy. Na tym zbudowaliśmy sukces naszego portalu. Uważam, że trzeba wykorzystywać talenty pracowników, dawać im szansę rozwoju i tłumaczyć, co się dzieje w firmie. Zwłaszcza, jeśli zaczyna się rozrastać tak, jak nasza. Ludzie muszą być dobrze poinformowani, rozumieć, po co robią, to co robią. Trzeba też budować wartość pracownika i poczucie zaufania, choćby dając mu dużą swobodę w budowaniu relacji z klientami.
O tym wszystkim jest „Rewolucja social media”. Tuż przed premierą sięgnąłem po taki manewr: poprosiłem internautów z portali spłecznościowych o napisanie negatywnych komentarzy - książki, której nie znali. Zaroiło się od krytyki, zrobiło się głośno. Potem książka zebrała dobre opinie, sprzedała się w nakładzie 4,5 tysiąca egzemplarzy.
Chciałem mieć firmę, to ją zrobiłem. Chciałem teledysk - nakręciłem. Chciałem zobaczyć swoją książkę w empiku - też się udało. Wystarczy chcieć.
rozmawiała Aneta Augustyn
Brand 24.pl - portal do monitoringu w Internecie stworzony przez trzech absolwentów Wydziału Informatyki i Zarządzania Politechniki Wrocławskiej. Michał Sadowski, Piotr Wierzejewski i Karol Wnukiewicz pierwszą firmę założyli jeszcze na studiach. Furorę w Internecie zrobił ich teledysk „Internety robię” nagrany jako Beatsy Boys (stąd pochodzą cytaty w wywiadzie). Dziś wrocławianie mają po 31 lat, prowadzą firmę we Wrocławiu, Warszawie i Indonezji. W tym roku zamierzają zaistnieć na amerykańskim rynku.
Nagrody:
Najlepszy twórca startupu - The Next Web Startup Awards 2013
Najlepsza aplikacja internetowa (Brand24) - The Next Web Startup Awards 2013
Top50 najbardziej kreatywnych ludzi w Biznesie wg magazynu Brief 2013
Najlepszy startup (Brand24) - Aulery Awards 2012
Najlepszy debiut (Brand24) - Ekomersy Awards 2012
30 wschodzących gwiazd biznesu wg Dziennik Gazeta Prawna 2012