W cyklu "Im się udało" prezentujemy absolwentów i pracowników
Politechniki Wrocławskiej, którzy potrafili połączyć wiedzę i pasję
naukową z biznesem.
----
Rozmowa z Michałem Sadowskim i Piotrem Wierzejewskim, twórcami portalu brand24.pl.
Robisz start-upy prosto z kanapy?
Michał Sadowski: Tak, jestem fanem pracy zdalnej, najchętniej z domu. Na wygodnej kanapie, z laptopem w ręku.
W tych góralskich wełnianych onucach do kostek?
MS: Są świetne, zwłaszcza, że szybko marzną mi stopy. I dobrze wypadły w teledysku.
Teledysk też wyszedł nieźle.
MS: Pół miliona odsłon w ciągu kilku miesięcy. Byliśmy zaskoczeni.
Macie zasługi dla najmłodszej polszczyzny: wasze „internety robię” weszło do języka.
MS:
A motyw muzyczny do dzwonków w telefonach. Napisaliśmy ten tekst na
kolanie w kilka godzin, klip nakręciliśmy na wrocławskich ulicach i tam
go wyrapowaliśmy. Zawsze chciałem nagrać piosenkę, właśnie
autoironiczną, która trochę z ukosa pokazuje, co się dzieje w naszym
wirtualnym światku. Poza tym i ja, i Karol jesteśmy dość
ekshibicjonistyczni, lubimy się pokazać.
Nie spodziewałem się, że
to będzie aż tak dobry nośnik reklamowy, zwłaszcza, że nigdzie nie pada
tam nazwa firmy. A jednak trafiają do nas klienci, ostatni bardzo
poważny kontrahent znalazł nas właśnie przez ten klip na YouTube.
„Żarówka ci nad głową zabłysła? Dzwonisz do mnie, mówisz: „Mam pomysła”.
MS:
„Pomysł to naprawdę niewiele, mam co dzień setki z moim przyjacielem…”
Z tym pomysłem nie przesadzałbym. W końcu nasz portal brand24.pl nie
był pierwszy, na rynku jest jeszcze kilku graczy tej samej branży, ale
dziś to my jesteśmy liderem. Opanowaliśmy ponad połowę rynku monitoringu
internetowego. Realizacja jest ważniejsza od pomysłu. Po prostu
uznaliśmy, że możemy to zrobić lepiej.
Co?
MS: Sprawdzanie, co ludzie myślą o markach i produktach. W dowolnym czasie, na dowolny temat, w przestrzeni wirtualnej.
Wielki Brat patrzy…
Piotr Wierzejewski:
Nie taka jest nasza intencja, nie o inwigilację nam chodzi. Poza tym
monitorujemy tylko treści publiczne, te, do których i tak wszyscy mają
dostęp. Dzięki monitoringowi wiemy, co inni mówią na temat naszej firmy
czy produktu.
Możemy uchronić firmę przed kryzysem wizerunkowym
wyłapując negatywne wiadomości, zaraz po ich ukazaniu się w sieci. Czas
jest tu bardzo ważny. Chodzi o to, żeby szybko dotrzeć do źródła
niepożądanych informacji i sprostować je albo usunąć, zanim pójdą w
świat. Internet stał się głównym polem walki o dobre imię firmy.
Generalnie
monitoring pozwala lepiej zrozumieć klienta. Nie tylko poprzez suche
statystyki, słupki, wywiady środowiskowe, ankiety, ale poprzez prawdziwy
społeczny odbiór, czyli głosy na forach, portalach społecznościowych.
Tam producent czekolady X może usłyszeć, czy jego wyrób naprawdę smakuje
ludziom, jakie mają do niego zastrzeżenia, co warto by zmienić. Jeśli
ktoś kupił zepsutą czekoladę i skarży się na forum, producent może go
bezpośrednio przeprosić, podziękować za sugestie. A więc ociepla
kontakty z klientami, poprawia swój wizerunek.
MS:
Jeśli Kowalski nie wie, jak uruchomić swój komputer w trybie awaryjnym i
pisze o tym na forum, producent może od razu się z nim skontaktować i
doradzić mu. Czyli błyskawiczna obsługa klienta. Wdzięczny Kowalski
staje się ambasadorem firmy w sieci. Warto to docenić, bo informacje
online rozchodzą się błyskawicznie.
Firmy doceniają?
PW:
Mamy już 350 dużych klientów z różnych branż, m.in. elektronicznej,
spożywczej, farmaceutycznej, finansowej. Są wśród nich takie tuzy, jak
Ikea, Raiffeisen Bank, Vichy, Castorama, Airfrance. Dzięki nam wiedzą,
co mówi się o ich marce. Nasz system monitoruje polskojęzyczny internet
szukając odpowiednich słów.
Potrafi to wyszukiwarka.
PW:
Ale one zwykle nie uwzględniają Facebooka, Twittera i innych serwisów
społecznościowych. My wyłapujemy wszystko i informujemy klienta. Mailem,
telefonicznie albo w formie raportu. Zakres i częstotliwość informacji
zależy od tego, jaką opcję wybierze. W najtańszym abonamencie dostaje
informację raz dziennie. Najdroższy abonament zapewnia informowanie
nieustanne, niemal w czasie rzeczywistym. Producent czekolady X na
bieżąco wie, co sieć mówi o jego produkcie. Kto i gdzie pisał, kto
negatywnie, a kto z aprobatą, który z użytkowników był najaktywniejszy i
najbardziej wpływowy w dyskusji. Ten system pozwala też na analizę
efektów kampanii reklamowych w mediach społecznościowych.
„Programuję twoje podejście, od Pudelka mam większe wzięcie”.
MS: Brand24.pl powstał w 2011 roku i od tego czasu otworzyliśmy dwa biura, w
Warszawie i w rodzinnym Wrocławiu. W ciągu roku zatrudniliśmy 20 osób:
programistów, specjalistów od sprzedaży, marketingu. Godziwie zarabiają,
dostają podwyżki i pracują dość elastycznie. Mamy nieustanny wzrost,
ani jednego słabszego miesiąca. Firma istnieje dopiero dwa lata, nasz
miesięczny przychód to 150 tysięcy zł.
„Cały tydzień na
konferencjach, tłumy szaleją, rośnie audiencja. Podklepuj śmiało, lajków
będzie masa, drogie zegarki i pełen parking”.
MS:
Zegarki mamy zwyczajne, jadamy w KFC, Pizza Hut, czy dowolnej
kebabowni. Nie przejadamy zysków, prawie wszystko inwestujemy w rozwój:
lepsze serwery, dodatkowych ludzi, podwyżki. Zaczynaliśmy na rynku usług
biznesowych od zera i wpasowaliśmy się w potrzeby rynku.
Co było kluczem?
PW:
Naszym oczkiem w głowie jest obsługa klienta. Jesteśmy dostępni całą
dobę. Bywa, że ktoś potrafi zadzwonić w środku nocy, bo w sieci pojawił
się niepożądany wpis.
Rozmawiamy zaledwie drugą godzinę, w
tym czasie kilka razy odebraliście telefony i zerkaliście do sieci.
Potraficie się bez nich obyć?
MS: Ale po
co? Lubię wiedzieć, co myślą inni, co się dzieje. Lubię być w nurcie.
Nigdy nie wyłączam telefonu i fatalnie się czuję, kiedy jest bliski
rozładowania, a nie mam ładowarki pod ręką. Bo przecież ktoś może
zadzwonić, może nas ominąć jakaś szansa.
Urlop bez telefonu i laptopa?
MS: To
niemożliwe. Pierwszą rzeczą, którą robię, kiedy około 9 rano otwieram
oczy, jest rzut oka na telefon i do sieci. Dopiero potem toaleta,
śniadanie, zabawa z dwuletnią córką. To właśnie z powodu Róży wychodzę
do biura. Nie dlatego, że mi przeszkadza, ale dlatego, że jest cudowna,
pełna uroku i stale trzeba ją podziwiać. Jest teraz najważniejsza. Nigdy
wcześniej nie przypuszczałbym, że dziecko będzie dla mnie tak istotne.
Między innymi dlatego warto mieć własną firmę. Można w środku dnia
wyskoczyć z rodziną do akwaparku.
Pierwszą waszą firmą był
portal, gdzie każdy mógł dzielić się filmikami, zdjęciami, muzyką.
Stworzyliście go tuż przed epoką YouTube’a, który zawojował świat.
Dlaczego nie wy?
PW: To było jeszcze na
studiach na Politechnice Wrocławskiej. Byliśmy na Wydziale Informatyki i
Zarządzania, na tej samej specjalności - inżynieria oprogramowania. Na
czwartym roku mieliśmy tworzyć projekty w grupkach. Nasza trójka: ja,
Michał i Karol Wnukiewicz dobrze się już znała. Nie poprzez sprawy
informatyczne, bo na roku było aż 220 osób. Zbliżyła nas wydziałowa
drużyna koszykówki, cotygodniowe treningi gruntowały znajomość.
MS: Postanowiliśmy,
że razem stworzymy ten obowiązkowy projekt. Podeszliśmy do niego nie
teoretycznie i naukowo, jak inni. Uznaliśmy, że wolimy zrobić coś
praktycznego i tak w 2005 roku powstał patrz.pl. Miejsce, gdzie można
się podzielić filmami, fotografiami, teledyskami. To samo, co YouTube,
który pojawił się rok później.
Nasz portal nie miał takiego
przebicia, bo był tylko polskojęzyczny. Poza tym nie myśleliśmy jeszcze
biznesowo, nie czuliśmy się silni. Do głowy nam wtedy nie przyszło, żeby
działać globalnie i podbijać świat. Dziś wiem, że takie zawężone
myślenie to błąd.
PW: Politechnika dała nam solidną
wiedzę, nauczanie jest naprawdę na poziomie, ale na studiach zabrakło
nam wsparcia dla samodzielności i przedsiębiorczości. Na przykład
spotkań z ludźmi, którzy potrafią łączyć wiedzę akademicką i biznes.
MS: Właśnie
o tym mówiłem na wykładach, na które ostatnio zaprosiła mnie uczelnia. O
budowaniu marki w sieci i o zakładaniu własnej firmy.
Własny biznes to…
MS: Wolność przede wszystkim. Wolność od szefa, wolność wyboru godzin pracy, satysfakcjonujących tematów.
PW:
Oczywiście są ciemne strony: niepewność, czasem praca do późna; ciężko
rozdzielić życie prywatne od zawodowego. Ale zalet więcej. Ludzie za
bardzo spinają się pracą w biurze, za bardzo rozluźniają pracą w domu.
Ja w domu zakładam dżinsy, koszulę; tak jakbym wychodził do biura. To
mniej lepiej motywuje. Trzeba wyglądać; nieważne, czy szef patrzy, czy
nie. Szefa mam w sobie.
MS: Kiedy jeszcze byliśmy
na studiach, większość naszych kolegów z roku chciała zaczepić się w
Nokii, Siemensie, Volvo albo innych dużych firmach. A bycie wyrobnikiem w
korporacji nie popycha świata do przodu. Trzeba robić swoje.
Trzeba
też mieć świadomość, że każda uczelnia to dopiero zalążek. Trzeba w
sobie odnaleźć to, w czym się dobrze czujemy i dalej to eksplorować.
Budując brand24.pl skorzystaliśmy już z propozycji jednego z klientów, któremu
tak spodobał się nasz pomysł, że wniósł w spółkę swoją wiedzę
marketingową i pieniądze. Ale tworząc patrz.pl, czyli nasz pierwszy,
studencki start-up, ruszaliśmy sami, od finansowego zera. Tymczasem
szybko mieliśmy miliony odsłon.
I milion złotych.
PW: Po
dwóch latach sprzedaliśmy portal pewnej grupie mediowej. Sprzedaliśmy
większość udziałów, zachowując prawo tworzenia strony. Robiliśmy ją
jeszcze przez trzy lata, dostaliśmy się do dwudziestki najlepszych stron
w kategorii „rozrywka”, a potem zabraliśmy się za brand24, czyli za
kategorię „biznes”. Potrzebowaliśmy nowych wyzwań, poza tym zarabianie
na reklamach w sieci jest coraz trudniejsze. W brand24.pl nie ma tego
problemu, bo klienci płacą stałe abonamenty, ale w patrz.pl żyliśmy z
reklam. Rynek się psuł. Przed laty reklamodawcy potrafili płacić 50 zł
za tysiąc odsłon, a ostatnio tylko kilkanaście groszy.
Za ten pierwszy milion…
MS: …kupiliśmy mieszkania, samochody, coś odłożyliśmy. Bez szaleństw. W końcu to był milion podzielony na trzech.
Pracujecie zawsze we trzy głowy?
PW:
Tak, ale z podziałem na role. Ja oficjalnie jestem dyrektorem do spraw
rozwoju. Czyli człowiekiem od spraw technicznych i temperowania Michała i
Karola, którzy są emocjonalni i bujają w obłokach. Michał jest prezesem
i twarzą firmy, Karol jest w radzie nadzorczej. Znamy się już
jedenaście lat. Wystarczająco długo, żeby sobie ufać, uzupełniać się i
porozumiewać bez kłótni. Zawsze decydują logiczne argumenty, a nie
emocje.
MS: Cieszy mnie, że pracuje z nami mój
tata. On i wujek też skończyli Politechnikę Wrocławską, Wydział
Mechaniczny. Tato uczył się jeszcze na komputerze Odra z kartami
perforowanymi. Przez pewien czas pracował w firmie produkującej odzież, a
potem zaraził się od nas i też ma frajdę robiąc z nami brand24. Pomaga
nam w tworzeniu mechanizmów, które przeczesują Internet w poszukiwaniu
treści o markach i produktach korzystających z narzędzia.
Po
godzinach buszuje na portalu, który sam stworzył - wyszalnia.pl. To
chyba Stanisław Lem wykreował to słowo: wyszalnia, czyli miejsce, gdzie
człowiek może dać upust swoim emocjom nie krzywdząc innych, może się
wyszaleć. Tata uwielbia gitarę i karaoke, i szaleje tam z innymi fanami.
Gadają o chwytach i akordach, śpiewają w „wyjni”, dzielą się tekstami
piosenek. „Ballada o Tolku Bananie”, „Co się stało z Magdą K.”, „Czarny
chleb i czarna kawa” i inne. Nie mój świat.
Twój świat
coraz bardziej się rozszerza, w tym miesiącu chcecie wejść do Stanów
Zjednoczonych. Trzech wrocławskich informatyków na rynku gigantów? Czym
chcecie z nimi wygrać?
MS: Byłem teraz w
USA przez miesiąc, próbowałem zrozumieć rynek. Paradoksalnie jesteśmy w
uprzywilejowanej pozycji. Amerykańskie portale monitorujące Internet są
dobrze osadzone, jest kilku ważnych graczy, ale ich klientela to głównie
duże firmy. Monitoring internetowy jest postrzegany jako droga,
ekskluzywna usługa. To trochę pułapka, bo portale nie mogą obniżyć ceny,
a więc są niedostępne dla małych. I tam chcemy się dostać, od drugiego
końca ogona. Zaoferujemy swoje usługi małym i średnim przedsiębiorstwom,
które dotąd korzystają głównie z wyszukiwarek.
PW:
Zrobimy to za nich lepiej: szybciej i kompletniej. I w konkurencyjnej
cenie: za kilka dolarów, a nie za setki, jak jest do tej pory. Ruszamy
pod koniec stycznia, jeden z naszych ludzi zgodził się pracować w
godzinach dostosowanych do tamtej strefy czasowej, między 18-stą a
trzecią rano. Wiosną prawdopodobnie zatrudnimy już kogoś na miejscu, w
Stanach.
To wasz debiut na obcym rynku?
PW:
Nie, od pół roku jesteśmy już w Indonezji. Zdecydowaliśmy się na ten
kawałek świata, bo mamy tam zaplecze w postaci znajomych. To kraj o
gigantycznym potencjale, który przypomina Polskę po przełomie. Rozwija
się przedsiębiorczość i Internet, błyskawicznie przybywa internautów,
powstaje klasa średnia. Nasz brand24 przekazuje tam wyłącznie
indonezyjskie treści, w najpopularniejszym dialekcie bahasa. Dochody na
razie nie są imponujące, ale jesteśmy pewni, że to zaprocentuje w
przyszłości.
Dla kogo napisałeś książkę „Rewolucja social media”?
MS:
Dzielę się tym, do czego sam dochodziłem. Tym, że coraz więcej ludzi
trafia do sieci w poszukiwaniu informacji na temat produktów i stanowi
to ogromne wyzwanie dla biznesu. Zmieniające się podejście konsumenta do
podejmowania decyzji zakupowych w oparciu o opinie online właściwie
wywróciło biznes do góry nogami.
Piszę o tym, że w tradycyjnym
modelu obsługi klienta jednym z głównych problemów komunikacji na linii
konsument - firma jest tempo relacji. Ile razy zniechęciło nas na
przykład niekończące się czekanie na połączenie z konsultantem? My
działamy błyskawicznie i wiemy, co w sieci piszczy. Na tym zbudowaliśmy
sukces naszego portalu. Uważam, że trzeba wykorzystywać talenty
pracowników, dawać im szansę rozwoju i tłumaczyć, co się dzieje w
firmie. Zwłaszcza, jeśli zaczyna się rozrastać tak, jak nasza. Ludzie
muszą być dobrze poinformowani, rozumieć, po co robią, to co robią.
Trzeba też budować wartość pracownika i poczucie zaufania, choćby dając
mu dużą swobodę w budowaniu relacji z klientami.
O tym wszystkim
jest „Rewolucja social media”. Tuż przed premierą sięgnąłem po taki
manewr: poprosiłem internautów z portali spłecznościowych o napisanie
negatywnych komentarzy - książki, której nie znali. Zaroiło się od
krytyki, zrobiło się głośno. Potem książka zebrała dobre opinie,
sprzedała się w nakładzie 4,5 tysiąca egzemplarzy.
Chciałem mieć
firmę, to ją zrobiłem. Chciałem teledysk - nakręciłem. Chciałem zobaczyć
swoją książkę w empiku - też się udało. Wystarczy chcieć.
rozmawiała Aneta Augustyn
Brand
24.pl - portal do monitoringu w Internecie stworzony przez trzech
absolwentów Wydziału Informatyki i Zarządzania Politechniki
Wrocławskiej. Michał Sadowski, Piotr Wierzejewski i Karol Wnukiewicz
pierwszą firmę założyli jeszcze na studiach. Furorę w Internecie zrobił
ich teledysk „Internety robię” nagrany jako Beatsy Boys (stąd pochodzą
cytaty w wywiadzie). Dziś wrocławianie mają po 31 lat, prowadzą firmę we
Wrocławiu, Warszawie i Indonezji. W tym roku zamierzają zaistnieć na
amerykańskim rynku.
Nagrody:
Najlepszy twórca startupu - The Next Web Startup Awards 2013
Najlepsza aplikacja internetowa (Brand24) - The Next Web Startup Awards 2013
Top50 najbardziej kreatywnych ludzi w Biznesie wg magazynu Brief 2013
Najlepszy startup (Brand24) - Aulery Awards 2012
Najlepszy debiut (Brand24) - Ekomersy Awards 2012
30 wschodzących gwiazd biznesu wg Dziennik Gazeta Prawna 2012