O tym,
co jest ważne w życiu, edukacji i sztuce, mówi Paweł Jaszczuk z
Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej, malarz, twórca witraży

Ukończył
pan studia na Wydziale Architektury PWr, tymczasem jest pan znany
głównie jako autor obrazów i witraży. Nie miał pan pokusy, by studiować
na Akademii Sztuk Pięknych? Złożyłem nawet papiery na ASP,
chciałem studiować malarstwo lub grafikę. Po ocenie mojej teczki komisja
(Karpiński, Hałas, Aleksiun, Jarodzki) uznała, że mógłbym zacząć studia
od II roku. Trzeba jednak było uzyskać na to zgodę z ministerstwa, był
początek lat osiemdziesiątych. I jak się to skończyło? Ministerstwo
takiej zgody nie udzieliło. Zażądano, bym przystąpił do egzaminu
wstępnego i zaczął studia od I roku. Oburzyłem się na to, bo uważałem,
że to komisja zna mój poziom lepiej niż ministerstwo – i nigdy nie
podjąłem studiów na tej uczelni. Co nie znaczy, że przestałem malować i
rysować – wręcz przeciwnie. Musiałem samodzielnie przepracować pewne
problemy i budować swoje poglądy na temat różnych aspektów twórczości.
Nie do przecenienia były również liczne dyskusje z tak wybitnymi
artystami jak Zdzisław Jurkiewicz i Marian Poźniak, który to zresztą
zaprosił mnie w roku 1981 do pracy w Zakładzie Rysunku, Malarstwa i
Rzeźby Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej. To było ciekawe
doświadczenie, bo obaj stali na dwóch przeciwstawnych biegunach postaw w
sztuce: Jurkiewicz – niemalże konceptualista, Poźniak – wierzący w
tradycyjny obraz. Na marginesie przypomnę, że wielu wybitnych artystów nie miało dyplomu, że wspomnę trzech panów na B: Balthus, Bacon, Beksiński. A co z doktoratem? Sądziłem,
że będzie można uzyskać doktorat na podstawie dorobku twórczego. Tuż po
studiach chętnie brałem udział w wielu konkursach architektonicznych,
często z sukcesami. Myślałem, że po roku 1990 taka możliwość w naturalny
sposób się otworzy. Myliłem się. Tak się nie stało, co do dzisiaj
uważam za błąd decydentów w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
Ostatnio koledzy przekonali mnie, bym poszedł taką ścieżką do doktoratu,
która obowiązuje na Politechnice i napisał rozprawę. Co to panu da? Ta
spóźniona decyzja może ma swoje zalety. Doktorat ma dotyczyć zmian w
kształceniu plastycznym studentów architektury i przy okazji ukazać
historię Katedry/Zakładu Rysunku, Malarstwa i Rzeźby Wydziału
Architektury Politechniki Wrocławskiej. Mój długi już staż pracy
pozwolił mi osobiście zebrać wiele doświadczeń w tym zakresie, więc
wydaje się, że zaczęta praca nad doktoratem wpisuje się naturalnie w
moją działalność na wydziale. Na pewno pozwoli na uporządkowanie mej
wiedzy, powinna ją również poszerzyć.
Prowadzi pan ze studentami zajęcia z malarstwa i rysunku. Tak,
czasem także z rzeźby. Przez wiele lat prowadziłem również z profesorem
Leszkiem Malugą projektowanie wstępne, a od ponad dziesięciu lat z dr.
Jackiem Kotzem projekt pod nazwą „Architektura monumentalna dla
studentów IV roku”. Jestem współtwórcą programów dla obu tych
przedmiotów. A jak pan ocenia obecne programy studiów? Źle
się stało, że wprowadzono na uczelnie dwustopniowy system studiów. To
utrudnia, a nawet często niszczy porządek nauczania studentów. Można
zaobserwować również proces wprowadzania do programów studiów
przedmiotów-wypełniaczy w miejsce podstawowych. Ten proces dotknął
również przedmiotów plastycznych, które są sukcesywnie okrawane. Mogę
domyślać się, dlaczego tak się dzieje, ale jest to dla mnie nie do
przyjęcia. To trochę podobnie jak z gimnazjami? Tak.
Gimnazja zniszczyły liniowy model nauczania. Gromadzi się tu młodzież w
najtrudniejszym wieku, 13-16 lat. Nauczyciele nie dostają do ręki
właściwych narzędzi do kulturalnego i skutecznego rozwiązywania
konfliktów. Dlatego często dochodzi do przemocy, a nauczyciele w obawie
o swoje bezpieczeństwo wolą nie zauważać narkotyków i bójek, afer
seksualnych, agresji w Internecie czy też wulgaryzacji języka. Czyli źle się dzieje w szkolnictwie? Widzę
ogromny nacisk na rozmontowanie systemu moralno-prawnego w szkołach,
który owocował pięknymi postawami. Proszę spojrzeć choćby na rotmistrza
Witolda Pileckiego. To człowiek uformowany według klasycznego modelu
wychowania. Znamy jego niezwykłą postawę w czasie II wojny światowej.
Natomiast w okresie międzywojennym działał na wielu płaszczyznach. W
młodości był harcerzem, walczył bohatersko w wojnie z bolszewikami w
1920 r. Zakładał np. spółdzielnie dla rolników, by nie byli bezwzględnie
wyzyskiwani przez kupców z dużych miast, którzy chcieli za grosze
pozyskiwać najwyższej klasy produkty rolne i sprzedawać je z olbrzymim
zyskiem w Wilnie i innych miastach. Był również uzdolniony plastycznie. Na
szczęście instynkt ludzki jest bardzo silny i w każdym pokoleniu rosną
ludzie mądrzy, marzyciele i poeci, chociaż nie jest im teraz w szkole
lekko. A co się dzieje w sztuce? Bardzo trudno w
krótkiej rozmowie poddać analizie sytuację w sztuce, tym bardziej, że to
pojęcie ewoluuje w czasie i w związku z tym pole sztuki również ulega
zmianom. Mówiąc krótko, zgadzam się z tym, co mówi Jean Baudrillard
choćby w „Spisku sztuki” i z przerażeniem dostrzegam, jak daleko
jesteśmy od sytuacji sztuki, a szczególnie ikony w ujęciu Pawła
Florenskiego, „renesansowego” geniusza rosyjskiego, który zmarł na
Wyspach Sołowieckich w 1943 r. Mogę w uproszczeniu powiedzieć, że
proces rozkładu dotyczy również, a może szczególnie sztuki. Sztuka jest
teraz często na usługach określonych ideologii, które mają deprecjonować
chrześcijaństwo pod hasłem przełamywania stereotypów. Tymczasem nie ma
już czego przełamywać. Przejęła ona rolę narzędzia do przekształcania
mentalności społecznej. Można zauważyć, że równolegle także Kościół
przeżywa kryzys. Odbija się to również na poziomie sztuki sakralnej i
nie dotyczy to tylko małych lokalnych kościółków. A właśnie najwyższych
lotów sztuka jest teraz Kościołowi szczególnie niezbędna. A jaka była dawniej rola sztuki? Od
początku swego istnienia do niemalże I wojny światowej sztuka miała
rolę służebną wobec rytuału, religii, dworu, mieszczaństwa wreszcie. Sztuka
przechodziła przemiany, których mechanizm próbował przekonująco opisać
Władysław Strzemiński w „Teorii widzenia”. Nie rościła sobie jednak
pretensji do zmieniania świata. Poszerzenie świadomości artystów
wzrastało niejako równolegle do zmian zachodzących w gospodarce, nauce,
polityce. Fra Angelico, Michał Anioł, Van Gogh, Cezanne czy Geppert –
wszyscy wielcy – traktowali sztukę poważnie. De Staël przypłacił to
nawet życiem. Ich głównym celem nie było sprzedanie obrazu za
maksymalną cenę, lecz rozwiązywanie problemów malarskich, których byli
świadomi, a nie niszczenie spoiwa życia społeczeństw. Tymczasem obecnie
sztuka jest dla wielu jedynie narzędziem do zdobywania pieniędzy, a
autonomia sztuki to „wynalazek” XX wieku. To źle zarabiać na sztuce? Ależ
nie. Nie ma nic złego w tym, że Rubens – dziecko szczęścia – miał wręcz
fabrykę obrazów, że Goya zabiegał o pozycję nadwornego malarza, a El
Greco przyjmował zamówienia na obrazy do kościołów. Oni przyjmując
zamówienia za pieniądze nadal pozostawali sobą. I, co ciekawe, potrafili
wypracować margines wolności wewnątrz twardej konwencji. Stąd od razu
rozpoznajemy każdego z nich i innych wielkich. A teraz? Wielu
tzw. artystów usiłuje przełamać tabu, które funkcjonują w
społeczeństwie. To nie jest trudne: wystarczy tylko trochę bezczelności,
by wejść na ścieżkę pseudowyzwolenia od rygorów. To jest proces
burzenia, który jest nieporównanie łatwiejszy od budowania. Tymczasem
rygory czy też zasady są potrzebne, by społeczeństwo funkcjonowało
prawidłowo. Każdy z nas powinien mieć świadomość tego, w jakiej
sytuacji żyje i wybierać – zgadza się na to lub nie. A wolność artysty? Wolność
w sztuce – podobnie jak w polityce – to mit. Przypomnijmy już chyba
slogan: granicą mojej wolności jest wolność drugiego człowieka. Wolność
wbrew pozorom jest bardzo reglamentowana. Pewne działania na „rynku
sztuki” mają przyzwolenie i opiekę – inne nie. Innym aspektem
wolności jest umiejętność stawiania sobie ograniczeń, jeśli chodzi
chociażby o środki wyrazu lub umiejętność „wykorzystania” ograniczeń
narzucanych z zewnątrz. Dla przykładu w PRL-u polska szkoła plakatu i
polska satyra przeżywały rozwój, uzyskując wspaniałe rezultaty jeśli
chodzi o poziom plastyczny i budowanie wyrafinowanych metafor, właśnie
dlatego że musiały pokonać wielkie przeszkody. Także zamówienia nie
są złe. Narzucając nam konkretny temat – a czasami nawet kolorystykę –
zamawiający stawia nas przed konkretnymi artystycznymi zadaniami do
rozwiązania. Wcale to nie uwłacza godności artysty. Zamówienia
przyjmowali: Nowosielski, Brzozowski, Starowiejski, Duda-Gracz i inni. Wolność
nie musi być zatem dla artysty wartością nadrzędną. Ona nie gwarantuje
sensowności działania, czasami – wręcz przeciwnie – prowadzić może do
„bełkotu twórczego”. Oczywiście brak wolności z kolei uniemożliwia
szczerość wypowiedzi i prowadzi donikąd. Co jest więc ważne dla artysty? Dla człowieka? Wpierw
jest się człowiekiem, potem dopiero artystą. Wydaje mi się, że trzeba
po pierwsze kierować się w działaniach dążeniem do prawdy i dobra, nawet
jeśli do nich nie dorastamy. Np. Nowosielski całe życie potykał się z
problemami dobra i zła, nie będąc wolnym od ludzkich słabości. Jednak
jest to drugorzędne wobec tego, czego chciał, do czego dążył i co
wreszcie osiągnął! Udało mu się coś, co jest prawie nieosiągalne. Kościół jest depozytariuszem prawdy i znajdował w każdym czasie formę dla prawdy. Nowosielski
czegoś takiego dokonał, znalazł współczesną formę dla ikony. O dziwo ta
forma również sprawdzała się w jego – nazwijmy to – cywilnym
malarstwie: aktach, martwych naturach, pejzażach itd. Inny gigant –
Wyspiański – chcąc być nowoczesny, był jednocześnie patriotą, a w sztuce
cenił przede wszystkim prawdę i logiczne działanie. Na szczęście część młodych ludzi wraca do moralności, do normalności, także w sztuce, a przede wszystkim w życiu. Jak
choćby działający na PWr teatr Sztampa, który zdecydował się na
repertuar ambitny, posługuje się głównie słowem, gra sztuki oparte na
znakomitej literaturze, bez udziwnień? Tak. Trzeba
nagłaśniać takie zjawiska. Także na architekturze są osoby, które chcą
się czegoś nauczyć i głębiej zrozumieć architekturę i jej rolę w
historii ludzkości. A co jest ważne dla przyszłych architektów? Powinni
sobie uświadomić, że architektura to o wiele więcej niż samo budowanie,
zgrabna i modna forma, bo to coraz łatwiej osiągnąć. Prawdziwa
architektura sięga poziomu metafizyki. Od kilku lat współpracuje pan z pracownią witraży na Ostrowie Tumskim. Co to panu dało? Praca
nad witrażami zmusza do dużej dyscypliny zarówno w formie, jak i
kolorze. Musiałem też częściej niż do tej pory sięgać do Pisma Świętego i
choćby życiorysów świętych. Zacząłem może częściej zastanawiać się nad
problemami metafizycznymi, a jednocześnie poznawać specyfikę współpracy z
Kościołem. A czy witraże to nie przeżytek? Niektórym
wydaje się to archaiczne. Nic bardziej błędnego. Od dłuższego czasu
uważam, że największe wyzwanie dla artysty stanowi praca dla Kościoła
(zaręczam, że nie jestem dewotem!). Jest najtrudniej spełnić wymagania
wynikające z liturgii i tradycji, nie wpaść w tani sentymentalizm
(kicz), prymitywny historyzm, powierzchowną stylizację. To potrafi
Nowosielski, chociaż wielu ludzi Kościoła nie doceniało tego. Jego
polichromie w kościele w Wesołej pod Warszawą są dowodem na to, że
kolorem i formą można uzyskać coś, co nazywam „metafizyczną ciszą”. Jak
się wejdzie do tego kościoła, zanurzamy się w niej. Cisza. Niewiele jest
takich miejsc. Podobno marzył pan kiedyś o stworzeniu
kościoła zupełnie samodzielnie – od projektu architektonicznego przez
witraże aż po pełny wystrój wnętrza. Być może jest szansa na
to, że uda mi się zrealizować to marzenie. Jednak na razie jest trochę
za wcześnie, by mówić o szczegółach. Rozmawiała Maria Lewowska *Paweł Jaszczuk
pracuje w Zakładzie Rysunku, Malarstwa i Rzeźby Wydziału Architektury
Politechniki Wrocławskiej. Studia na tym wydziale ukończył w 1980 r.
Brał udział w kilkudziesięciu konkursach architektonicznych w Polsce i
za granicą. Uzyskał wiele nagród i wyróżnień, m.in. w konkursie na
Wielkie Muzeum w Egipcie (uczestniczyło w nim ok. 1600 prac, jego
projekt znalazł się w ścisłej czołówce i został – wraz z
kilkudziesięcioma innymi – opublikowany w opracowaniu wydanym przez
organizatora). Współpracował w realizacji kilkunastu projektów, m.in.
Solpol1, Centrum Szewska, osiedle MN1 i MN2 w Kaliszu. Zajmuje się
malarstwem, rysunkiem, grafiką wydawniczą i witrażem (ponad 100
realizacji). Działał wiele lat w Duszpasterstwie Środowisk Twórczych.
|