Pomiń polecenia Wstążki
Przeskocz do głównej zawartości

Ludzie Politechniki

Drukuj

Wpierw jest się człowiekiem, potem dopiero artystą

01.08.2014 | Aktualizacja: 26.08.2014 11:37

Paweł Jaszczuk - architekt, malarz, witrażysta (fot. Iwona Szajner)

O tym, co jest ważne w życiu, edukacji i sztuce, mówi Paweł Jaszczuk z Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej, malarz, twórca witraży

Ukończył pan studia na Wydziale Architektury PWr, tymczasem jest pan znany głównie jako autor obrazów i witraży. Nie miał pan pokusy, by studiować na Akademii Sztuk Pięknych?
Złożyłem nawet papiery na ASP, chciałem studiować malarstwo lub grafikę. Po ocenie mojej teczki komisja (Karpiński, Hałas, Aleksiun, Jarodzki) uznała, że mógłbym zacząć studia od II roku. Trzeba jednak było uzyskać na to zgodę z ministerstwa, był początek lat osiemdziesiątych.
I jak się to skończyło?
Ministerstwo takiej zgody nie udzieliło. Zażądano, bym przystąpił do egzaminu wstępnego i zaczął studia od I roku. Oburzyłem się na to, bo uważałem, że to komisja zna mój poziom lepiej niż ministerstwo – i nigdy nie podjąłem studiów na tej uczelni. Co nie znaczy, że przestałem malować i rysować – wręcz przeciwnie. Musiałem samodzielnie przepracować pewne problemy i budować swoje poglądy na temat różnych aspektów twórczości. Nie do przecenienia były również liczne dyskusje z tak wybitnymi artystami jak Zdzisław Jurkiewicz i Marian Poźniak, który to zresztą zaprosił mnie w roku 1981 do pracy w Zakładzie Rysunku, Malarstwa i Rzeźby Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej. To było ciekawe doświadczenie, bo obaj stali na dwóch przeciwstawnych biegunach postaw w sztuce: Jurkiewicz – niemalże konceptualista, Poźniak – wierzący w tradycyjny obraz.
Na marginesie przypomnę, że wielu wybitnych artystów nie miało dyplomu, że wspomnę trzech panów na B: Balthus, Bacon, Beksiński.
A co z doktoratem?
Sądziłem, że będzie można uzyskać doktorat na podstawie dorobku twórczego. Tuż po studiach chętnie brałem udział w wielu konkursach architektonicznych, często z sukcesami. Myślałem, że po roku 1990 taka możliwość w naturalny sposób się otworzy. Myliłem się. Tak się nie stało, co do dzisiaj uważam za błąd decydentów w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Ostatnio koledzy przekonali mnie, bym poszedł taką ścieżką do doktoratu, która obowiązuje na Politechnice i napisał rozprawę.
Co to panu da?
Ta spóźniona decyzja może ma swoje zalety. Doktorat ma dotyczyć zmian w kształceniu plastycznym studentów architektury i przy okazji ukazać historię Katedry/Zakładu Rysunku, Malarstwa i Rzeźby Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej. Mój długi już staż pracy pozwolił mi osobiście zebrać wiele doświadczeń w tym zakresie, więc wydaje się, że zaczęta praca nad doktoratem wpisuje się naturalnie w moją działalność na wydziale. Na pewno pozwoli na uporządkowanie mej wiedzy, powinna ją również poszerzyć.

Prowadzi pan ze studentami zajęcia z malarstwa i rysunku.
Tak, czasem także z rzeźby. Przez wiele lat prowadziłem również z profesorem Leszkiem Malugą projektowanie wstępne, a od ponad dziesięciu lat z dr. Jackiem Kotzem projekt pod nazwą „Architektura monumentalna dla studentów IV roku”. Jestem współtwórcą programów dla obu tych przedmiotów.
A jak pan ocenia obecne programy studiów?
Źle się stało, że wprowadzono na uczelnie dwustopniowy system studiów. To utrudnia, a nawet często niszczy porządek nauczania studentów. Można zaobserwować również proces wprowadzania do programów studiów przedmiotów-wypełniaczy w miejsce podstawowych. Ten proces dotknął również przedmiotów plastycznych, które są sukcesywnie okrawane. Mogę domyślać się, dlaczego tak się dzieje, ale jest to dla mnie nie do przyjęcia.
To trochę podobnie jak z gimnazjami?
Tak. Gimnazja zniszczyły liniowy model nauczania. Gromadzi się tu młodzież w najtrudniejszym wieku, 13-16 lat. Nauczyciele nie dostają do ręki właściwych narzędzi do kulturalnego i skutecznego rozwiązywania konfliktów.  Dlatego często dochodzi do przemocy, a nauczyciele w obawie o swoje bezpieczeństwo wolą nie zauważać narkotyków i bójek, afer seksualnych, agresji w Internecie czy też wulgaryzacji języka.
Czyli źle się dzieje w szkolnictwie?
Widzę ogromny nacisk na rozmontowanie systemu moralno-prawnego w szkołach, który owocował pięknymi postawami. Proszę spojrzeć choćby na rotmistrza Witolda Pileckiego. To człowiek uformowany według klasycznego modelu wychowania. Znamy jego niezwykłą postawę w czasie II wojny światowej. Natomiast w okresie międzywojennym działał na wielu płaszczyznach. W młodości był harcerzem, walczył bohatersko w wojnie z bolszewikami w 1920 r. Zakładał np. spółdzielnie dla rolników, by nie byli bezwzględnie wyzyskiwani przez kupców z dużych miast, którzy chcieli za grosze pozyskiwać najwyższej klasy produkty rolne i sprzedawać je z olbrzymim zyskiem w Wilnie i innych miastach. Był również uzdolniony plastycznie.
Na szczęście instynkt ludzki jest bardzo silny i w każdym pokoleniu rosną ludzie mądrzy, marzyciele i poeci, chociaż nie jest im teraz w szkole lekko.
A co się dzieje w sztuce?
Bardzo trudno w krótkiej rozmowie poddać analizie sytuację w sztuce, tym bardziej, że to pojęcie ewoluuje w czasie i w związku z tym pole sztuki również ulega zmianom. Mówiąc krótko, zgadzam się z tym, co mówi Jean Baudrillard choćby w „Spisku sztuki” i z przerażeniem dostrzegam, jak daleko jesteśmy od sytuacji sztuki, a szczególnie ikony w ujęciu Pawła Florenskiego, „renesansowego” geniusza rosyjskiego, który zmarł na Wyspach Sołowieckich w 1943 r.
Mogę w uproszczeniu powiedzieć, że proces rozkładu dotyczy również, a może szczególnie sztuki. Sztuka jest teraz często na usługach określonych ideologii, które mają deprecjonować chrześcijaństwo pod hasłem przełamywania stereotypów. Tymczasem nie ma już czego przełamywać. Przejęła ona rolę narzędzia do przekształcania mentalności społecznej.
Można zauważyć, że równolegle także Kościół przeżywa kryzys. Odbija się to również na poziomie sztuki sakralnej i nie dotyczy to tylko małych lokalnych kościółków. A właśnie najwyższych lotów sztuka jest teraz Kościołowi szczególnie niezbędna.
A jaka była dawniej rola sztuki?
Od początku swego istnienia do niemalże I wojny światowej sztuka miała rolę służebną wobec rytuału, religii, dworu, mieszczaństwa wreszcie.
Sztuka przechodziła przemiany, których mechanizm próbował przekonująco opisać Władysław Strzemiński w  „Teorii widzenia”. Nie rościła sobie jednak pretensji do zmieniania świata. Poszerzenie świadomości artystów wzrastało niejako równolegle do zmian zachodzących w gospodarce, nauce, polityce. Fra Angelico, Michał Anioł, Van Gogh, Cezanne czy Geppert – wszyscy wielcy – traktowali sztukę poważnie. De Staël przypłacił to nawet życiem.
Ich głównym celem nie było sprzedanie obrazu za maksymalną cenę, lecz rozwiązywanie problemów malarskich, których byli świadomi, a nie niszczenie spoiwa życia społeczeństw. Tymczasem obecnie sztuka jest dla wielu jedynie narzędziem do zdobywania pieniędzy, a autonomia sztuki to „wynalazek” XX wieku.
To źle zarabiać na sztuce?
Ależ nie. Nie ma nic złego w tym, że Rubens – dziecko szczęścia – miał wręcz fabrykę obrazów, że Goya zabiegał o pozycję nadwornego malarza, a El Greco przyjmował zamówienia na obrazy do kościołów. Oni przyjmując zamówienia za pieniądze nadal pozostawali sobą. I, co ciekawe, potrafili wypracować margines wolności wewnątrz twardej konwencji. Stąd od razu rozpoznajemy każdego z nich i innych wielkich.
A teraz?
Wielu tzw. artystów usiłuje przełamać tabu, które funkcjonują w społeczeństwie. To nie jest trudne: wystarczy tylko trochę bezczelności, by wejść na ścieżkę pseudowyzwolenia od rygorów. To jest proces burzenia, który jest nieporównanie łatwiejszy od budowania. Tymczasem rygory czy też zasady są potrzebne, by społeczeństwo funkcjonowało prawidłowo. Każdy z nas powinien mieć świadomość tego, w jakiej sytuacji  żyje i wybierać – zgadza się na to lub nie.
A wolność artysty?
Wolność w sztuce – podobnie jak w polityce – to mit. Przypomnijmy już chyba slogan: granicą mojej wolności jest wolność drugiego człowieka. Wolność wbrew pozorom jest bardzo reglamentowana. Pewne działania na „rynku sztuki” mają przyzwolenie i opiekę – inne nie.
Innym aspektem wolności jest umiejętność stawiania sobie ograniczeń, jeśli chodzi chociażby o środki wyrazu lub umiejętność „wykorzystania” ograniczeń narzucanych z zewnątrz. Dla przykładu w PRL-u polska szkoła plakatu i polska satyra przeżywały rozwój, uzyskując wspaniałe rezultaty jeśli chodzi o poziom plastyczny i budowanie wyrafinowanych metafor, właśnie dlatego że musiały pokonać wielkie przeszkody.
Także zamówienia nie są złe. Narzucając nam konkretny temat – a czasami nawet kolorystykę – zamawiający stawia nas przed konkretnymi artystycznymi zadaniami do rozwiązania. Wcale to nie uwłacza godności artysty. Zamówienia przyjmowali: Nowosielski, Brzozowski, Starowiejski, Duda-Gracz i inni.
Wolność nie musi być zatem dla artysty wartością nadrzędną. Ona nie gwarantuje sensowności działania, czasami – wręcz przeciwnie – prowadzić może do „bełkotu twórczego”. Oczywiście brak wolności z kolei uniemożliwia szczerość wypowiedzi i prowadzi donikąd.
Co jest więc ważne dla artysty? Dla człowieka?
Wpierw jest się człowiekiem, potem dopiero artystą. Wydaje mi się, że trzeba po pierwsze kierować się w działaniach dążeniem do prawdy i dobra, nawet jeśli do nich nie dorastamy. Np. Nowosielski całe życie potykał się z problemami dobra i zła, nie będąc wolnym od ludzkich słabości. Jednak jest to drugorzędne wobec tego, czego chciał, do czego dążył i co wreszcie osiągnął! Udało mu się coś, co jest prawie nieosiągalne.
Kościół jest depozytariuszem prawdy i znajdował w każdym czasie formę dla prawdy.
Nowosielski czegoś takiego dokonał, znalazł współczesną formę dla ikony. O dziwo ta forma również sprawdzała się w jego – nazwijmy to – cywilnym malarstwie: aktach, martwych naturach, pejzażach itd.
Inny gigant – Wyspiański – chcąc być nowoczesny, był jednocześnie patriotą, a w sztuce cenił przede wszystkim prawdę i logiczne działanie.
Na szczęście część młodych ludzi wraca do moralności, do normalności, także w sztuce, a przede wszystkim w życiu.
Jak choćby działający na PWr teatr Sztampa, który zdecydował się na repertuar ambitny, posługuje się głównie słowem, gra sztuki oparte na znakomitej literaturze, bez udziwnień?
Tak. Trzeba nagłaśniać takie zjawiska. Także na architekturze są osoby, które chcą się czegoś nauczyć i głębiej zrozumieć architekturę i jej rolę w historii ludzkości.
A co jest ważne dla przyszłych architektów?
Powinni sobie uświadomić, że architektura to o wiele więcej niż samo budowanie, zgrabna i modna forma, bo to coraz łatwiej osiągnąć. Prawdziwa architektura sięga poziomu metafizyki.
Od kilku lat współpracuje pan z pracownią witraży na Ostrowie Tumskim. Co to panu dało?
Praca nad witrażami zmusza do dużej dyscypliny zarówno w formie, jak i kolorze. Musiałem też częściej niż do tej pory sięgać do Pisma Świętego i choćby życiorysów świętych. Zacząłem może częściej zastanawiać się nad problemami metafizycznymi, a jednocześnie poznawać specyfikę współpracy z Kościołem.
A czy witraże to nie przeżytek?
Niektórym wydaje się to archaiczne. Nic bardziej błędnego. Od dłuższego czasu uważam, że największe wyzwanie dla artysty stanowi praca dla Kościoła (zaręczam, że nie jestem dewotem!). Jest najtrudniej spełnić wymagania wynikające z liturgii i tradycji, nie wpaść w tani sentymentalizm (kicz), prymitywny historyzm, powierzchowną stylizację.
To potrafi Nowosielski, chociaż wielu ludzi Kościoła nie doceniało tego. Jego polichromie w kościele w Wesołej pod Warszawą są dowodem na to, że kolorem i formą można uzyskać coś, co nazywam „metafizyczną ciszą”. Jak się wejdzie do tego kościoła, zanurzamy się w niej. Cisza. Niewiele jest takich miejsc.
Podobno marzył pan kiedyś o stworzeniu kościoła zupełnie samodzielnie – od projektu architektonicznego przez witraże aż po pełny wystrój wnętrza.
Być może jest szansa na to, że uda mi się zrealizować to marzenie. Jednak na razie jest trochę za wcześnie, by mówić o szczegółach.
Rozmawiała Maria Lewowska
*Paweł Jaszczuk pracuje w Zakładzie Rysunku, Malarstwa i Rzeźby Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej. Studia na tym wydziale ukończył w 1980 r. Brał udział w kilkudziesięciu konkursach architektonicznych w Polsce i za granicą. Uzyskał wiele nagród i wyróżnień, m.in. w konkursie na Wielkie Muzeum w Egipcie (uczestniczyło w nim ok. 1600 prac, jego projekt znalazł się w ścisłej czołówce i został – wraz z kilkudziesięcioma innymi – opublikowany w opracowaniu wydanym przez organizatora). Współpracował w realizacji kilkunastu projektów, m.in. Solpol1, Centrum Szewska, osiedle MN1 i MN2 w Kaliszu. Zajmuje się malarstwem, rysunkiem, grafiką wydawniczą i witrażem (ponad 100 realizacji). Działał wiele lat w Duszpasterstwie Środowisk Twórczych.