Pomiń polecenia Wstążki
Przeskocz do głównej zawartości

Ludzie Politechniki

Drukuj

​Brakuje nam myślenia o przestrzeni wspólnej

09.04.2014 | Aktualizacja: 09.04.2014 10:01

Dr inż. arch. Roman Rutkowski (fot. Mateusz Augustyn)

U nas zbyt często myśli się tylko o upychaniu budynków po swojemu. Tak powstają zamknięte osiedla w sztuczny sposób zawłaszczające przestrzeń, która mogłaby pozostać wspólna. Za nieporozumienie uważam także stawianie wielkich galerii handlowych w centrach miast – uważa Roman Rutkowski, architekt, wykładowca Politechniki Wrocławskiej



Rozmowa z dr. inż. arch. Romanem Rutkowskim

Aneta Augustyn: Skąd pomysł, żeby wszystko, łącznie z sufitem, wyłożyć płytą OSB? Zwykle jest ukryta w szkieletach budynków, pan potraktował ją we własnym domu reprezentacyjnie.
Roman Rutkowski: - To nie jest pierwszy dom na świecie z tego rodzaju wykończeniem wnętrz. OSB ma sporo atutów: jest tania i łatwa w utrzymaniu czystości, podobnie jak betonowa posadzka na całym parterze. Łatwo na niej można wieszać różne rzeczy, zmiana aranżacji nie jest w ogóle problemem. Jednocześnie jest efektowna, jej „drewniana barwa” ociepla wnętrze. Komponują się z nią elewacje domu wyłożone surowym drewnem, które w ogóle nie zostało pomalowane, cały czas starzejąc się godnie. Starałem się, żeby mój dom nawiązywał do sześcianów z lat 70., z którymi sąsiaduje. Jest prosty, dzięki dużym oknom wpuściłem do niego sporo światła, a dzięki odpowiedniemu usytuowaniu odwróciłem się budynkiem od głośnej ul. Karkonoskiej, która biegnie 150 m dalej. Moja działka na Krzykach jest niewielka, wykorzystałem ją maksymalnie.
Czym pan się kieruje projektując?
Ładne i brzydkie to pojęcia względne i subiektywne, dlatego do tych kwestii podchodzę ostrożnie. Bardziej interesuje mnie elegancja, która dla mnie oznacza prostotę, dyscyplinę, geometrię, logikę i inteligencję. Teściowa żartuje ze mnie, że jestem mistrzem prostej kreski. Lubię powściągliwość. Projektując trzeba patrzeć szeroko na przestrzeń, na to, jak budynek współgra z otoczeniem. Wziąć pod uwagę strony świata, widoki, sąsiedztwo, infrastrukturę. I przede wszystkim pamiętać, że robimy architekturę dla kogoś, pod konkretne potrzeby. Projekt powinien być w maksymalnym stopniu argumentowalny: dlaczego tak, a nie inaczej.
W jakiej kondycji jest polska architektura?
Jeśli wierzyć temu, co pokazują branżowe czasopisma, to poziom wciąż rośnie. W Europie przyznaje się cyklicznie kilka prestiżowych nagród i Polska jest tam coraz bardziej obecna. W dwóch ostatnich edycjach European Union Prize for Contemporary Architecture Mies van der Rohe Award trzy polskie budynki dostały się do czołówki, do tzw. krótkiej listy składającej się zwykle z trzydziestu kilku projektów. Mies van der Rohe Award to najważniejsza nagroda architektoniczna w Europie, przyznawana jest co dwa lata najlepszym realizacjom europejskim. Nominuje do niej około 70 osób z całego kontynentu, jestem jedną z nich. Do ubiegłorocznej edycji nagrody nominowano ponad 300 europejskich realizacji, w finale były dwie z Polski: Biblioteka Uniwersytecka w Katowicach z koszalińskiej pracowni HS99 i węzeł przesiadkowy we Wrocławiu autorstwa Maćków Pracownia Projektowa. Kilka lat temu wyróżnienie w European Prize for Urban Public Space, drugiej bardzo ważnej europejskiej nagrodzie, dotyczącej przestrzeni publicznych, otrzymał Plac Bohaterów Getta w Krakowie Biura Projektów Lewicki Łatak. To nie są przypadki – budynki prestiżowe, na których zależy władzom, są na przyzwoitym europejskim poziomie. Mamy się czym pochwalić.
Gorzej jest z architekturą masową, która mijamy codziennie w drodze do domu, do pracy, na uczelnię. Tutaj jakość też rośnie od lat 90., ale daleko nam do Szwajcarii, Niemiec czy Skandynawii, którzy mają kulturę budowania na znacznie wyższym poziomie. Przede wszystkim brakuje silniejszej odgórnej polityki urbanistycznej, więc nawet gdy budynki mamy coraz lepsze, to i tak generują one wrażenie bałaganu. Tu jest najwięcej do zrobienia.
W tym roku mija równo ćwierć wieku, odkąd zmienił się ustrój. Przypomnijmy sobie, z jaką energią otwieraliśmy się na świat, jak silna była w nas potrzeba odreagowania marazmu szarych lat 80. Pojawili się nowi inwestorzy, nowe technologie i materiały, ale w parze z nimi nie szła jeszcze świadomość dobrej architektury. To zaczęło zmieniać się korzystnie dopiero w XXI wieku, kiedy zaczęły napływać unijne pieniądze na publiczne budynki i infrastrukturę, kiedy nasiliła się wymiana międzynarodowa. O architekturze mówi się coraz więcej, nagradza się ją; mamy dobre pracownie i kilkadziesiąt budynków na światowym poziomie. W sumie z nadzieją patrzę w przyszłość.

WUWA.jpg1.
Od kilkunastu lat także zamieniamy nasze domy i osiedla w twierdze. Mury, siatki, domofony, portiernie… Zasieki na własne życzenie.
To wcale nie jest takie oczywiste. Z jednej strony w socjologicznej argumentacji o szkodliwości tego zjawiska tkwi jakaś prawda, z drugiej warto na problem spojrzeć z innej strony, porównując zdjęcia lotnicze przedwojennego Wrocławia i obecną tkankę miasta. Kiedyś we Wrocławiu – podobnie jak to się widzi w starych częściach Londynu, Amsterdamu czy nawet u nas chociażby w okolicach ul. Traugutta – dzielnice były gęste, ulice jednoznacznie wyznaczone przez pierzeje zabudowy kwartałowej. Publiczne i wspólne było w przestrzeni ulicy, prywatne i przez to bezpieczne zaczynało się tuż za główną elewacją budynku. Relacja między nimi była ściśle określona, wspólne było mniejszością w porównaniu do prywatnego, które było, jest i będzie potrzebne. Teraz, budując nowe osiedla, nie myśli się o strukturze miasta. Każdy deweloper upycha po swojemu swoje budynki wolnostojące, z ogromem przestrzeni między nimi. Z tego myślenia powstaje urbanistyka mocno rozrzedzona, nieokreślona, w której budynki są rzadkością. Według niektórych ta przestrzeń w całości powinna pozostać wspólna. Według mnie tak się nie da. Dlatego nie dziwię się potrzebie zamykania przestrzeni osiedlowych. Problem powstaje wtedy, gdy tym demonizowanym ogrodzeniem zaczynamy zamykać duże fragmenty miasta. Ale to, moim zdaniem, Wrocławia raczej nie dotyczy.
Architektura jest wypadkową…
Mentalności i możliwości. Talentu i doświadczenia architekta, otwartości i oczekiwań inwestora, budżetu, czasu, uregulowań prawnych. Ostatnio we Wrocławiu byli z wykładami architekci z Belgii. Opowiadali, że w ich kraju deweloperzy są zobligowani do tego, żeby zatrudniać naprawdę dobrych projektantów. Po to, żeby w krajobrazie nie pojawiła się przypadkowa zabudowa. A u nas? Proszę popatrzeć na właściwie wszystkie powstające teraz osiedla mieszkaniowe: grupy budynków nie współgrających ani z otoczeniem, ani ze sobą nawzajem. Deweloper buduje na swoim kawałku ziemi, nie interesując się tym, co znajduje się obok. Wystarczy przejechać się po ulicy Krzyckiej, gdzie mieszkam: każda inwestycja z innej parafii. Nie ma w tym logiki, harmonii, rytmu, powtarzalności. Nie podoba mi się.

hala.jpg2.

Czy Wrocław potrafi wykorzystać to, co zastał w spadku po poprzednich gospodarzach?
Wiadomo, że zaraz po wojnie wszystko to, co niemieckie, było źle postrzegane, kojarzyło się z okupantem. Trzeba było wielu lat, żeby nastąpiła akceptacja tej spuścizny. Dzisiaj chyba już wszyscy mamy świadomość, że to, co zostało nam po Niemcach, w większości przypadków jest cenną architekturą.
Naszą wizytówką jest modernizm. Nie ma drugiego miasta w Polsce, które miałoby tak wiele przedwojennej architektury modernistycznej najwyższej próby. Poelzig, Scharoun, Rading czy Berg to międzynarodowe sławy, a ich wrocławskie realizacje są obecne w książkach o historii architektury na świecie. Oczy na ten skarb otworzył mi Stanisław Lose, mój wykładowca, który zorganizował kiedyś konferencję „Ten wspaniały wrocławski modernizm”. To on uświadomił mi, że kiedyś we Wrocławiu projektowali najlepsi. WUWA, czyli wystawa „Mieszkanie i miejsce pracy”, zorganizowana w 1929 roku przez Werkbund zrzeszający architektów, inżynierów i artystów, pozostawiła nam takie perełki jak kilkukondygnacyjny dom dla bezdzietnych małżeństw i osób samotnych przy Kopernika 9 oraz szereg domów rodzinnych przy Tramwajowej, Zielonego Dębu, Dembowskiego. Modelowe przedszkole przy ul. Wróblewskiego, które spłonęło przed kilku laty, zostało niedawno odbudowane na Centrum Szkoleniowo-Informacyjne Dolnośląskiej Okręgowej Izby Architektów. Inne domy z WUWY też mają być odnawiane. Kapitalne, choć mniej znane, są domy Ernsta Maya na ulicy Strączkowej na Ołtaszynie, zbudowane w latach 20. dla robotników rolnych. Całe osiedle to seria bliźniaczych budynków o wysokich dachach, taka wiejsko-bajkowa wersja modernizmu. Blask odzyskały prestiżowe sklepy: dom handlowy Petersdorff Ericha Mendelsohna, czyli obecny Kameleon na Szewskiej, czy dom handlowy Wertheim, późniejszy popularny PDT, dziś Renoma. Bunkier na placu Strzegomskim w udany sposób został przebudowany na Muzeum Współczesne. Z tego wszystkiego należy się cieszyć. I oczywiście uczyć.

renoma.jpg3.


kameleon2.jpg4.

urzad_wojewodzki.jpg5.
Kiedy odwiedzają pana architekci z różnych krajów, jaką wrocławską trasą ich pan prowadzi?
Zwykle startujemy właśnie przy osiedlu WUWA, która zawsze budzi zachwyt. Stamtąd idziemy do Hali Stulecia wraz z całym zespołem architektonicznym wokół: Pawilonem Czterech Kopuł, pergolą, Iglicą, Ogrodem Japońskim. Obowiązkowo Kameleon, Renoma, budynek Urzędu Wojewódzkiego, gmach poczty na Krasińskiego z lat 20., pierwszy wrocławski wieżowiec.
Oprócz modernizmu przedwojennego mamy we Wrocławiu wspaniałe przykłady modernizmu powojennego, realizowane przez polskich architektów. Wbrew pozorom PRL zostawił nam sporo dobrego, choćby budynek audytoryjny Wydziału Chemii Uniwersytetu Wrocławskiego autorstwa Krystyny i Mariana Barskich, który uważam za najlepszy wrocławski obiekt architektoniczny. Jego lekkość i brawura są dosłownie na światowym poziomie. Są też inne obiekty, które lubię, chociażby kompleks Wydziału Weterynarii Uniwersytetu Przyrodniczego, tych samych autorów, który niestety, pod szyldem modernizacji, został mocno popsuty. Jest wiele budynków Jadwigi Grabowskiej-Hawrylak, na czele ze słynnym „Manhattanem” na placu Grunwaldzkim. Są też mniejsze budynki, jak chociażby willa w kształcie igloo, którą wymyślił i w której mieszkał profesor Witold Lipiński, przy ul. Moniuszki. Jej autor zaprojektował też słynne „spodki” na szczycie Snieżki, bardzo nowatorskie jak na lata 60. Lista wartościowych powojennych budynków jest o wiele dłuższa, lista ważnych polskich architektów pracujących we Wrocławiu liczy co najmniej kilkanaście nazwisk. Oczywiście nie chwalę tej architektury w całości – trzeba pamiętać, jakie były wówczas dostępne materiały. Ale w wielu przypadkach widzę w nich talent, jakiego brakuje współczesnym.

manhatan.jpg6.

IGLO.jpg7.
Co sądzi pan o głośnych wrocławskich realizacjach ostatnich lat?
Uważam, że wrocławska architektura rośnie w siłę. Po pierwsze i najważniejsze, nasza władza – choć oczywiście idealna nie jest – jednak zapewnia pewną wieloletnią ciągłość myślenia o mieście. Szczególnie to widać na tle innych dużych polskich miast, ich chaosu i ciągłych zmian. Wrocławski architekt miejski i miejska konserwator zabytków to ludzie rozsądni i wpływowi. Z tego rodzi się co roku kilka konkursów na różne budynki w mieście, które potem w wielu przypadkach zamieniają się w realizacje. Administracja wydająca pozwolenia na budowę działa sprawnie. Z tego wszystkiego rodzi się całkiem dobra atmosfera do robienia architektury w mieście. W ostatnim czasie powstało dość dużo dobrych budynków, co widać choćby po publikacjach w pismach architektonicznych. Z powodu EURO 2012 doczekaliśmy się właściwej przebudowy dworca PKP i budowy robiącego wrażenie lotniska. Stadion Miejski wydaje się w tej chwili budynkiem przeinwestowanym, ma kłopoty z własnym utrzymaniem, ale w sensie architektonicznym nic mu nie można zarzucić. W centrum miasta udało się wznieść kilka właściwych urbanistycznie i starannie zaprojektowanych obiektów, choćby rozbudowę Renomy lub Thespian. SkyTower to inwestycja kontrowersyjna, świadcząca o ambicjach Wrocławia, architektonicznie może nie do końca wyrafinowana, ale dla mnie pozytywna. Również nad rzeką powstało kilka interesujących budynków, które powoli zwracają miasto w stronę Odry. I choć różne grupy aktywistów zarzucają polityce miasta brak odpowiedniej wrażliwości społecznej i niezbyt dużą aktywność w inwestycjach nie tak spektakularnych, choć miasto chyba za bardzo pozwala na budowę wielkopowierzchniowych malli handlowych (które bezczelnie nazywa się galeriami), to generalnie obraz wrocławskiej architektury jest pozytywny i nowoczesny.
W miejskiej przestrzeni Wrocławia pojawił się także pański projekt. Kiedy w ubiegłym roku oddano plac Nowy Targ po rewitalizacji, słychać było zarzuty, że to betonowa pustynia.
Wygrałem ogólnopolski konkurs, mój projekt jest ukłonem w stronę oryginalnego projektu z lat 60. Anny i Jerzego Tarnawskich. To oni zaprojektowali na placu kontrastową czarno-białą kratę z modernistycznymi budynkami mieszkalnymi dookoła. W moim projekcie odtworzyłem ją i przedłużyłem w miejscu likwidowanych ulic. Z kolorów i geometrii kraty zaprojektowałem również wszystkie obiekty znajdujące się na placu: wyjścia z parkingów, ławki, lampy, kosze na śmieci. Po realizacji zarzucono mi, że miejsce to jest betonową pustką, ale przecież plac, szczególnie w centrum miasta, jest zawsze pustą przestrzenią. Wystarczy popatrzeć na Piazza san Marco w Wenecji, Piazza Del Campo w Sienie czy wiele innych placów. Usłyszałem, że brakuje tam drzew, ale plac to nie las, na rynku jest mniej drzew niż tutaj. Ciągle też się mówi, że Nowy Targ nie działa, ale trudno mówić o działaniu, gdy budynki wokół tej przestrzeni nie oferują dosłownie nic dla przechodnia oprócz introwertycznego sklepu spożywczego, apteki i salonu sukien ślubnych. Nowy Targ potrzebuje funkcji podobnych do tych na rynku – kawiarni i restauracji. Teraz pojawiła się szansa na wybudowanie tzw. Pawilonu Miejskiego, który także był częścią pracy konkursowej i który ma mieścić informację miejską i kawiarnię. Pewnie niedługo zbudowana zostanie fontanna pomiędzy już zainstalowanymi 20 leżakami. Pojawi się też kilka prac artystycznych, również dodatkowe drzewa w donicach. Plac zdecydowanie zyska, na razie jest dalej miejscem bardziej przechodnim, a nie celem samym w sobie. Choć wbrew przepowiedniom krytyków placu już teraz na ławkach i leżakach często jest dużo ludzi, w słoneczne dni właściwie wszystko jest zajęte. Co cieszy chyba tak samo jak nominacja do wspomnianej wcześniej nagrody European Prize for Urban Public Space.
Plusem tej sytuacji było to, że pojawiła się dyskusja o architekturze. Jej poziom jednak pozostawiał wiele do życzenia, słysząc argumenty niektórych moich kolegów i koleżanek czułem zażenowanie. Moim zdaniem merytorycznej dyskusji bardzo brakuje, dzisiejsi architekci stali się niemal zupełnie bezideowi, myśląc tylko o budżetach, terminach i zobowiązaniach. Generalnie, z uwagi na presję, odpowiedzialność i poziom wynagrodzenia polskim architektom nie jest dziś łatwo, więc skąd czerpać siłę na idee i szczytne cele? Ale też nie ma co narzekać – żyjemy w świetnym dla naszego kraju czasie, a to, co się dzieje dookoła nas, to po prostu samo życie i zwykła rywalizacja.

nowytarg-kg.jpg8.
Ostrzega pan studentów?
Uważam, że po skończeniu studiów – nie tylko na naszym wydziale – idzie się do pracy niewiele umiejąc. Moim zadaniem jako wykładowcy jest wyposażyć tych młodych ludzi w samodzielność, w umiejętność myślenia i analizy. Taki człowiek da sobie radę. Uczę studentów projektowania budynków użyteczności publicznej; narzekają, że mają za dużo zajęć, za dużo projektów, za dużo historii architektury. Przekonuję ich, że z gotyckiej katedry można się nadal bardzo wiele nauczyć. I że oprócz tego, co jest wymagane na wydziale, powinni sami robić masę innych rzeczy – czytać, oglądać, słuchać, podróżować, analizować. Jeżeli marzą o własnej pracowni i interesujących projektach w przyszłości, bez dodatkowego wysiłku to się nie uda.
Sam uważam się w dużej mierze za samouka. To, co powiem, może jest mało pedagogiczne: po dwóch pierwszych latach studiów, kiedy grzecznie uczyłem się na piątkach, zrozumiałem, że sam wydział to za mało – choćby nie wiem jak na nim uczono. Zacząłem coraz bardziej chłonąć pozawydziałowy świat architektury: wtedy jeszcze Internet nie istniał, więc mnóstwo czasu spędzałem w naszej bibliotece, czytając zagraniczne czasopisma. Na samym wydziale miałem szczęście do kilku świetnych nauczycieli, wręcz przewodników po architekturze: Ady Kwiatkowskiej i Darka Dziubińskiego oraz Stanisława Lose, który nieustająco organizował warsztaty z udziałem architektów z różnych krajów. To właśnie oni nauczyli mnie, że indeks to nie wszystko. Podsuwali różne rzeczy, sugerowali, żeby nie ograniczać się do uczelni i żeby patrzeć na świat z różnych perspektyw.
Pod koniec studiów, po sporej dawce zawodowej praktyki w biurze Darka, razem z kolegą Wojtkiem Szklarczykiem wygrałem międzynarodowy konkurs studencki Benedictus Award organizowany przez amerykańskie Stowarzyszenie Wyższych Szkół Architektonicznych. Uważany był wtedy za najważniejszy studencki konkurs na świecie. Spośród prawie tysiąca pomysłów z różnych krajów nasz projekt centrum kulturalnego w Sydney nagrodzono pierwszą nagrodą. Stanisław Lose poszedł wówczas do dziekana i powiedział: „Chłopak wygrał niezwykle ważny konkurs, zaliczmy mu to jako dyplom”. Udało się, skończyłem studia bez standardowego projektu dyplomowego, zostałem na uczelni. Zostałem, bo – jak się okazało – lubię uczyć.
W jaki sposób?
Z jednej strony dyscyplina – zakaz spóźniania się i wychodzenia wcześniej, duże wymagania formalne, z drugiej – duża swoboda i wymiana myśli. Samodzielność i dyskusja to są dla mnie kluczowe słowa. Na zajęciach szkice projektów zawsze wieszamy na ścianach, ich małe modele wkładamy w dużą, wcześniej przygotowaną makietę-matkę i każdy po kolei publicznie opowiada o swoich założeniach, celach i wrażeniach. Zachęcam do mówienia własnym głosem, bo w Polsce publiczne dyskutowanie jest mało popularne, wręcz krępujące. Najlepsze zajęcia to te, kiedy grupa jest już tak rozgrzana rozmowami, że ja sam właściwie nic nie muszę dodawać. Czasem sugeruję jakiś kierunek, ale właściwie nigdy nie narzucam swojego punktu widzenia. Nie mówię, co trzeba zrobić, raczej podsuwam pytania: co sądzisz, a gdyby tak, czy można inaczej… Zawsze mam pełne grupy, przychodzą do mnie ci, którym chyba zależy. Na koniec semestru, na prezentację skończonych projektów, zapraszam doskonałych polskich architektów, głównie spoza Wrocławia. To oni oceniają prace moich podopiecznych, ja się nie odzywam. Choć oczywiście na końcową ocenę, z powodu mojej znajomości studentów i ich całosemestralnej pracy, mam wpływ. Praktycznie zawsze jestem z efektów pracy studentów zadowolony, albo bardzo zadowolony. To przeważnie świetni ludzie.
Gdybyśmy mogli przenieść się w czasoprzestrzeni, kiedy i gdzie chciałby pan żyć?
Zdecydowanie w Nowym Jorku w latach 60. Moim największym zainteresowaniem, chyba nawet większym niż architektura, jest historia dwudziestowiecznych awangard artystycznych, ze szczególnym uwzględnieniem właśnie lat 60. To czas minimalizmu, post-minimalizmu, pop-artu, sztuki ziemi i przede wszystkim konceptualizmu. Właśnie Nowy Jork był tego wszystkiego centrum, właśnie tam wszystko się wydarzało. Oprócz pisania o architekturze piszę też o sztuce tamtych czasów, szczególnie o sztuce, która bywa przestrzenią. Najczęściej sztuka – rzeźba, obraz lub cokolwiek innego – znajduje się w przestrzeni pomieszczenia galerii lub na zewnątrz muzeum, natomiast ja wynajduję prace, które same były przestrzenią, stając się w pewnym sensie architekturą. To w jakimś sensie jest odskocznia od architektury, ale także inspiracja.
Rozmawiała Aneta Augustyn

Fot. Katarzyna Górowicz-Maćkiewicz, Krzysztof Mazur

Na zdjęciach: 1. WUWA (dawne przedszkole, dziś Centrum Szkoleniowo-Informacyjne Dolnośląskiej Okręgowej Izby Architektów), 2. Hala Stulecia, 3. DH Renoma, 4. DH Kameleon, 5. Urząd Wojewódzki, 6. "Manhattan” na placu Grunwaldzkim, 7. Willa w kształcie igloo przy ul. Moniuszki, 8. Plac Nowy Targ

* Roman Rutkowski – architekt, właściciel pracowni Roman Rutkowski Architekci, członek zarządu wrocławskiego oddziału Stowarzyszenia Architektów Polskich. Doktor Politechniki Wrocławskiej, gdzie wykłada na Wydziale Architektury. Uczy także na Wydziale Architektury Słowackiego Uniwersytetu Technicznego w Bratysławie. Jest krytykiem architektury, opublikował prawie dwieście artykułów o architekturze. W roku 2010 został laureatem Nagrody Naukowej Wydziału IV Nauk Technicznych Polskiej Akademii Nauk za pracę naukową i publicystyczną w dziedzinie architektury. W 2013 trafił na listę czterdziestu najbardziej obiecujących europejskich architektów, którzy nie ukończyli czterdziestego roku życia „Europe 40 under 40”, lista jest ogłaszana przez European Centre for Architecture Art Design and Urban Studies. Ekspert najważniejszych europejskich nagród architektonicznych Miesa van der Rohe Award i Public Space Award.

Subiektywny Top10 budynków na świecie według Romana Rutkowskiego:
Blur Building – Yverdone – Diller & Scofidio - za niezwykle poetycką architekturę pozbawioną ścian, o ciągle zmiennych parametrach
Pawilon holenderski na EXPO 2000 – Hannover – MVRDV - za wiele typowych krajobrazów holenderskich w jednym budynku
Pływalnia – Hawr – Jean Nouvel - za grę kontrastów między zewnętrzem i wnętrzem oraz za konsekwencję i zróżnicowanie wewnątrz
Muzeum Szkła – Toledo, Ohio – SANAA - za totalne użycie szkła, zarówno poetyckie, jak i konstrukcyjne, oraz za niezwykle interesujący rzut
Atelier Bardill – Scharans – Valeri Olgiati - za architekturę precyzyjną, przestrzenną, poetycką, trochę pierwotną i niezwykle cichą
Mountain Dwellings – Kopenhaga – BIG - za inteligentne połączenie wielopoziomowego parkingu ze świetnie zaprojektowanymi mieszkaniami
Dom H – Tokio – Sou Fujimoto - za przestrzeń, która jest jednocześnie wnętrzem i zewnętrzem
Pawilon wystawienniczy RAKE – Trondheim – za poetycką i sprawną przestrzeń, która aktywizuje otoczenie i która zbudowana została z odpadów
Neues Museum – Berlin – David Chipperfield - magiczne przywrócenie do życia zrujnowanego budynku
Bonus w budowie: Muzeum Luwru – Abu Dhabi – Jean Nouvel - za poezję przestrzeni i światła oraz za intrygujące czerpanie z lokalnych wzorców