Pomiń polecenia Wstążki
Przeskocz do głównej zawartości

Ludzie Politechniki

Drukuj

Uczelnia to ludzie. Młodzi naukowcy o Politechnice Wrocławskiej

04.12.2014 | Aktualizacja: 04.12.2014 16:50

Piotr Sobolewski, doktorant na Wydziale Elektroniki Politechniki Wrocławskiej, opiekun koła naukowego TK Games (fot. Krzysztof Mazur)

Zapytaliśmy młodych naukowców, dlaczego związali swoją karierę naukową z Politechniką Wrocławską, co jest mocną stroną uczelni, a co wymaga jeszcze ulepszeń


Piotr Sobolewski, doktorant na Wydziale Elektroniki Politechniki Wrocławskiej, opiekun koła naukowego TK Games:
- Doktorat to krok poza wąskie ramy szablonu, które narzuca praca w korporacji, a tam trafia większość absolwentów Politechniki Wrocławskiej. Są oczywiście wyjątki, ale jeśli nie ma się szczęścia do firmy, można skończyć w wirtualnej klatce, po której człowiek porusza się jedynie w mocno ograniczonym polu. Ja tego nie chciałem i dlatego wybrałem studia doktoranckie.
Na uczelni cenię przede wszystkim ludzi. Politechnika to potęga kreatywności i pracowitości. Studenci, stereotypowo w życiu uczelnianym postrzegani jako leniwi, kiedy dostają szansę robienia tego, co ich naprawdę interesuje, bardzo mocno się angażują i trudno ich oderwać od projektu. Wielokrotnie się o tym przekonałem.
Bardzo cenię uczelnię za to, że w najróżniejszych formach wspiera studentów. Nasze koło TK Games dzięki dofinansowaniom zdobywa sprzęt i licencje, które są poza zasięgiem przeciętnych studentów i doktorantów. Dzięki temu możemy się rozwijać. Oczywiście zawsze można chcieć więcej, ale moim zdaniem jeśli naprawdę chce się aktywnie działać, to uczelnia zapewnia wszelkie narzędzia potrzebne do realizacji mniejszych i większych projektów.
Jeśli miałbym życzyć czegoś Politechnice, to ograniczenia papierowej biurokracji, co byłoby z korzyścią dla wszystkich. Jako doktorant i opiekun naukowy jednego z największych kół naukowych na Politechnice Wrocławskiej stale muszę przyjeżdżać na kampus, aby załatwiać różne „papierkowe sprawy”. W dobie tak rozwiniętej elektroniki i powszechnej automatyzacji procesów od jednej z największych uczelni technicznych w Polsce i Europie można wymagać więcej nowoczesności.
Po obronie chciałbym nadal móc spotykać się ze studentami, pomagać im w odnajdywaniu swoich pasji i obserwować, jak bardzo są kreatywni i pochłonięci projektami, które realizują. Studenci to bezapelacyjnie największa wartość i atut naszej uczelni.
Tomasz Kajdanowicz_hist.jpg
Dr Tomasz Kajdanowicz z Instytutu Informatyki na Wydziale Informatyki i Zarządzania:
- Uczelnia z założenia jest miejscem, które daje dużą wolność. Nie zazna się tego w żadnej prywatnej firmie. Przed rozpoczęciem pracy na Politechnice Wrocławskiej spędziłem kilka lat w międzynarodowych korporacjach, więc mam porównanie. Tu sami odpowiadamy za kierunek swojej pracy.
Odpowiedzialność ta jest rozumiana jako zobowiązanie wobec oczekiwań społecznych, pewnego długu, jaki musimy spłacić za umożliwienie nam pracy badawczej i rozwojowej. Mamy też bardzo duży kontakt z biznesem i duże zobowiązania, wbrew temu, co się powszechnie sądzi. Nasz zespół stale współpracuje z najróżniejszymi firmami, dla których wykonujemy projekty – od badań stosowanych, które mają służyć rozwiązaniu konkretnych problemów, przez konsultacje i tworzenie prototypów, po analizy danych. Współpracujemy z największymi firmami, takimi jak Orange czy światowe banki. Stale jesteśmy też w kontakcie z zagranicznymi uczelniami i naukowcami tam pracującymi. Często wyjeżdżamy, wymieniamy się mailami, rozmawiamy, spotykamy, i co najważniejsze, prowadzimy wspólne badania naukowe. Tylko w projekcie Engine, czyli European Research Centre of Network Intelligence for Innovation Enhancement, mamy ponad 20 partnerów. W tej chwili w ramach tego projektu dwóch moich kolegów przebywa w Szwecji, a my gościmy dwóch naukowców z Hiszpanii. Przed nami jeszcze kilkadziesiąt wymian z wiodącymi ośrodkami naukowymi z całego świata.
Choćby z tego względu nie odczuwam potrzeby wyjazdu na stałe na Zachód. Owszem, pojechałem, m.in. na staż na Uniwersytet Stanforda, ale po to, by jak najwięcej się nauczyć i wnioski z tego pobytu wykorzystać w swojej pracy tutaj, na uczelni.
Dzięki temu wyjazdowi mogę z całą pewnością powiedzieć, że na tle amerykańskich ośrodków naukowych sytuacja naszej uczelni nie jest taka zła. Oczywiście porównując nas do nich, musimy wziąć pod uwagę wiele czynników. Uważam, że mimo mniejszych możliwości i uwarunkowań, w jakich przyszło nam się rozwijać, potrafiliśmy wykorzystać swoją szansę, żeby zbudować wolne środowiska naukowe z możliwościami prowadzenia znaczących badań. Nie zawsze umiemy jeszcze tylko robić to na najwyższym światowym poziomie. Oczywiście mamy na naszej uczelni naukowców i zespoły z osiągnięciami, które lokują nas wśród najlepszych. Nadal nie jest to jednak normą.
Musimy jednak pamiętać, że uczelniom w Stanach Zjednoczonych, które szczycą się największymi osiągnięciami naukowymi, nie było łatwo osiągnąć poziom, na jakim są teraz. Jednakże zaczynały od dużych środków pochodzących od fundatorów, które mogły i mogą nadal inwestować w badania i rozwój.
Z pobytu w Dolinie Krzemowej wyniosłem też przeświadczenie, że nie powinniśmy bać się ryzyka. Naukowcy w naszym kraju byli dość długo ograniczani w planowaniu, czy nawet tylko myśleniu o różnych możliwościach i szansach ich wykorzystania. I teraz nadal się przed nimi powstrzymujemy, a to błąd. Bez ryzyka nie ma wyników. Oczywiście nie mówię o ponoszeniu ryzyka na zasadzie: robimy coś, nie zważając na konsekwencje, a potem zobaczymy, co z tego będzie. Mówię o sytuacji, w której realnie oceniamy szanse i zagrożenia, podejmujemy działanie, a jeśli nie udaje się nam osiągnąć tego, co zakładaliśmy, wyciągamy z tego wnioski na przyszłość, uczymy się na błędach i więcej ich nie popełniamy.
Jestem przekonany, że Politechnika Wrocławska ma w wielu dziedzinach wyrobioną markę na arenie europejskiej, a nawet światowej. Ma to duże znaczenie przy inicjowaniu i nawiązywaniu kontaktów z innymi naukowcami i ośrodkami naukowymi. Później wszystko zależy już od naszej postawy – czy jesteśmy rzetelni w swoich badaniach, wywiązujemy się z obowiązków, itd. Uczelnia to w końcu nie budynki, a ludzie, którzy w nich pracują. To oni są naszym największym kapitałem. Oczywiście to bardzo dobrze, że dużo inwestujemy w infrastrukturę – nowe obiekty, laboratoria, systemy, itd. Wszystko to sprawia, że mamy coraz lepsze warunki do pracy i coraz lepiej się prezentujemy. Jednocześnie musimy pamiętać o stałym inwestowaniu w ludzi, zarówno pracowników, jak i studentów.
19.02_kraszewski-kg.jpg
Dr Sebastian Kraszewski z Instytutu Inżynierii Biomedycznej i Pomiarowej na Wydziale Podstawowych Problemów Techniki:
- Prawie rok temu wróciłem do Polski z Francji z Université de Franche-Comté w Besançon. Spędziłem tam siedem lat. Na ostatnim roku studiów wyjechałem na staż i tam już obroniłem doktorat i zostałem. Postanowiłem jednak wziąć udział w konkursie Homing Plus, organizowanym przez Fundację na rzecz Nauki Polskiej. Na swój projekt, który realizuję na Politechnice Wrocławskiej, zyskałem prawie 300 tys. zł.
Wróciłem z kilku powodów. Jednym z nich była sytuacja rodzinna, ale także przeświadczenie, że pracując za granicą, nie pracuję na rzecz własnego kraju. Trzecią kwestią było to, że studiowałem przed laty na Politechnice Wrocławskiej i już wtedy byłem przekonany o potencjale uczelni. Tu można wiele osiągnąć i wiele zrobić – od badań podstawowych aż po wdrożenia. Ja sam wprawdzie jestem fizykiem teoretykiem, więc zajmuję się m.in. symulacjami i obliczeniami matematycznymi, ale koledzy z mojego laboratorium tworzą leki, które trafiają do produkcji i są sprzedawane na rynku. To pokazuje, że są tutaj duże możliwości. Wystarczy chcieć z nich korzystać.
Oczywiście porównuję rzeczywistość Politechniki Wrocławskiej z tą na francuskiej uczelni. Na naszą niekorzyść działa biurokracja. Tworzymy zbyt wiele papierków, tracąc czas na wypełnianie dziesiątek raportów, zaświadczeń itd.
Naszą mocną stroną jest natomiast dużo lepsze od Francuzów wykształcenie. Tam jest coraz mniej studentów, a wielu ma niewielką wiedzę. Ludzie dobrze wykwalifikowani są więc bardzo poszukiwani. U nas wiedza jest przekazywana nie pobieżnie, ale bardzo dokładnie. Studenci, kończąc naszą uczelnię, są dobrze przygotowani do zawodu.
Czy jako uczelnia jesteśmy znani za granicą? Na pewno lepiej niż 15 czy 20 lat temu, kiedy na Zachodzie nie wiedzieli nawet, gdzie ta Polska jest, czy czasem po ulicach nie biegają misie i czy w ogóle wiemy, co to coca-cola i guma do żucia… Jesteśmy dużą uczelnią z wieloma międzynarodowymi projektami i to sprawia, że jesteśmy dostrzegani. Ciągle jednak mamy jeszcze wiele do zrobienia, byśmy stali się rozpoznawalni jako silny ośrodek naukowy.
Renata Krzyżyńska_hist.jpg
Dr hab. inż. Renata Krzyżyńska, prof. nadzw. z Katedry Klimatyzacji, Ogrzewnictwa, Gazownictwa i Ochrony Powietrza na Wydziale Inżynierii Środowiska:
- Trzy lata spędziłam w Stanach Zjednoczonych na stażach naukowych. Współpracowałam z naukowcami z Berkeley, Michigan, Harvardu czy Uniwersytetu Duke’a. Wszyscy uprzedzali mnie, że powrót na Politechnikę Wrocławską, a przede wszystkim do polskiej rzeczywistości, będzie trudny, że przeżyję rozczarowanie. Nic takiego się nie stało. Przekonałam się, że owszem, nasze realia pracy są zupełnie inne niż na amerykańskich uczelniach, ale przecież mamy tak samo świetnych i kreatywnych naukowców, a współpraca z nimi motywuje, by samemu się rozwijać. W naszym instytucie są pracownicy w różnym wieku – młodzi, starsi, w średnim wieku, ale wszyscy są młodzi duchem i to się czuje, bo to ogromnie wpływa na atmosferę pracy.
Często jestem pytana o porównania do amerykańskich uczelni. To bardzo trudne. Bo jak zestawiać naszą Politechnikę, w polskim systemie finansowania nauki, do choćby Stanforda, który od samych tylko darczyńców dostaje miliard dolarów rocznie? Nie sposób.
Kiedy opowiadam o różnicach, zawsze podkreślam, że mimo wszystko nie jest tak źle, jak o sobie my Polacy myślimy. Jestem przekonana, że mamy olbrzymi potencjał intelektualny, choć nie jest on w pełni wykorzystywany.
Na Politechnice Wrocławskiej pracuje wielu wspaniałych naukowców. Naszą siłą są także zdolni studenci. Wystarczy spojrzeć na nasze koła naukowe. Mamy ich ponad setkę, a wiele z nich robi naprawdę imponujące rzeczy. Budują łaziki marsjańskie, tworzą projekty bezzałogowych misji na Marsa albo bardziej rozrywkowo - zabawne instalacje z aluminiowych puszek, czy efektowne pokazy na budynkach. To pokazuje, że warto na nich stawiać.
W USA byłam kiedyś członkiem jury w naukowym konkursie studenckim. Młodzi mieli opisać, a następnie zaprezentować przed jury swój projekt badawczy. Słuchając ich nie mogłam opędzić się od myśli, że wiele z przedstawionych projektów nie było najlepszych, a nasi studenci nawet wstydziliby się je zaprezentować przed komisją konkursową. Tamci wygrywali jednak pewnością siebie. Nawet jeśli nie proponowali niczego nadzwyczajnego albo mieli błędy w swoich założeniach, byli przekonani o swojej sile. My mamy z tym problem. Brakuje nam wiary we własne możliwości. Mam nadzieję, że to się będzie zmieniało, że pozbędziemy się niepotrzebnych kompleksów.
Przyznaję, że dostałam propozycję pracy w Stanach Zjednoczonych. Doszliśmy jednak z mężem do wniosku, że to byłoby pójście na łatwiznę. Może to bardzo szumnie zabrzmi, ale powiedzieliśmy sobie wtedy: „kto ma budować nasz kraj, jeśli nie my, młodzi?”. Postanowiliśmy więc jak najwięcej się nauczyć i wynieść z naszego wyjazdu, żeby potem wdrożyć to w życie tu, na miejscu. To dla mnie ważne, że cokolwiek teraz osiągam w swojej karierze naukowej, robię to z pożytkiem dla naszej uczelni, kraju oraz mojego syna.
Cieszę się tym, że moje propozycje różnych ulepszeń i zmian, które wynikają z amerykańskich doświadczeń, ale nie tylko, spotykają się w moim instytucie z dobrym przyjęciem. Zaproponowałam np. nieoficjalne regularne spotkania naszych zespołów, by w przyjaznej atmosferze mogły zaprezentować, czym się aktualnie zajmują i co planują. Wierzę, że taka wymiana uwag będzie z pożytkiem dla wszystkich.
Jeszcze przed wyjazdem do USA zaczęłam wprowadzać na swoich zajęciach pracę w grupach i widzę pozytywne tego efekty. To ośmiela studentów i uczy ich współpracy.
Czy kusi mnie praca w przemyśle? Oczywiście, że czasem myślę o tym, że gdybym skorzystała z różnych ofert, jakie dostaję, to pewnie miałabym nieporównanie wyższe zarobki. Ale przemysł nie może zaoferować jednego – swobody intelektualnej. Na uczelni możemy realizować własne pomysły i rozwijać się w kierunku, który sami wybierzemy. Nie zamieniłabym mojej pracy na inną. Naprawdę ją lubię.
katarzynaroszak2_histor.jpg
Dr Katarzyna Roszak z Instytutu Fizyki Wydziału Podstawowych Problemów Techniki:
- Zawsze, kiedy mówię nowopoznanym osobom, że pracuję na Politechnice Wrocławskiej i zajmuję się fizyką kwantową, robią wielkie oczy ze zdumienia. „To można tutaj, we Wrocławiu?” – dziwią się. Jeszcze większe wrażenie wywołuję, odkąd popularna w naszym kraju stała się komedia o amerykańskich fizykach „The Big Bang Theory”. Tymczasem jesteśmy jednym z silnych ośrodków w Polsce, specjalizujących się w fizyce kwantowej i w świecie naukowym staliśmy się już rozpoznawalni. Na co dzień ściśle współpracujemy z dwoma niemieckimi uczelniami w Münster i w Bayereuth, razem organizujemy konferencje, staramy się o granty i dostajemy je.
Już na piątym roku studiów zaczęłam współpracować ze swoim dzisiejszym szefem, profesorem Pawłem Machnikowskim. Doktorat był więc dla mnie naturalną kontynuacją studiów. Przekonałam się wtedy, że dobrze czuję się w tematyce kropek kwantowych i właśnie ich badaniami chcę się zajmować.
Lata doktoratu były świetnym czasem. Bardzo dużo się wtedy nauczyłam, a jako że wszyscy doktoranci mieli jeden, wspólny pokój na uczelni, więc wzajemnie się mobilizowaliśmy i wspieraliśmy.
Nie wszyscy oczywiście związali się z uczelnią. Ja postanowiłam pozostać na niej, bo ogromnym walorem pracy naukowej jest samodzielność. Na początku to był dla mnie duży sprawdzian. Konieczne było odłączenie się od swojego promotora i przekonanie się, że samemu jest się w stanie zorganizować sobie pracę i zająć się tematyką, która będzie znacząca. To ten moment, w którym sprawdza się, czy ktoś potrafi pływać metodą wrzucenia go na głęboką wodę. Mam to szczęście, że mogę liczyć na wsparcie swojego szefa, który z jednej strony daje swoim pracownikom dużą wolność, ale i znajduje czas, żeby coś doradzić i podpowiedzieć. Mamy też duże wsparcie techniczne na uczelni w pisaniu grantów. Pracując naukowo, należy przyzwyczaić się do tego, że nasze zarobki nie są stałe, ale zależne od projektów, jakimi się zajmujemy. Musimy starać się o granty, dofinansowania, stypendia, itd. Na Politechnice mamy miejsca, gdzie zawsze możemy podejść i zapytać, jak coś wypełnić, jak zapisać, w jaki sposób rozliczyć. Nie czujemy się tam jak petenci.
Jak już wspominałam, zajmuję się kropkami kwantowymi. Może nie powinnam się do tego przyznawać, ale jestem osobą, która szybko się nudzi, w takim sensie, że gdy długo zajmuję się jednym tematem, potrzebuję urozmaicenia. Dlatego kropki kwantowe są dla mnie idealne. Jest tak wiele obszarów i możliwości ich badania, że mogę przechodzić z jednego do drugiego i kolejnego, a potem powrócić do tych wcześniejszych. Dzięki temu ciągle uczę się czegoś nowego i nie ograniczam się. Praca w przemyśle ze swoją monotonią i powtarzalnością? To nie byłoby dla mnie.
Bardzo cenię w naszej uczelni także to, że daje mi poczucie bezpieczeństwa. Zdarza mi się wyjeżdżać na dłuższe okresy - właśnie spędziłam cztery miesiące u mojego współpracownika w Pradze, byłam też rok w Münster. Uważam, że takie dłuższe pobyty to najlepszy sposób, żeby nauczyć się czegoś nowego. Zawsze kiedy wyjeżdżam, wiem, że mam dokąd wrócić. Uczelnia ma świadomość, że te wyjazdy są po to, bym się rozwijała z korzyścią dla niej. Nie wszyscy naukowcy mogą się cieszyć takim poparciem. Często jadąc na tzw. postdoca, zostają z niczym. Szukają więc kolejnego miejsca, gdzie mogliby pracować.
agnieszkarudek2_hist.jpg
Dr Agnieszka Rudek z Katedry Systemów Przetwarzania Sygnałów, Wydział Elektroniki:
- Politechnika Wrocławska była dla mnie naturalnym wyborem jako miejsce podjęcia studiów. Byłam pewna, że chcę studiować kierunek techniczny, a od starszych znajomych słyszałam wiele pozytywnych opinii na temat uczelni i Wydziału Elektroniki.
Lata studiów wspominam bardzo dobrze i chętnie cofnęłabym się w czasie, żeby przeżyć to jeszcze raz. To był okres z jednej strony intensywnej nauki, ale i zawierania przyjaźni. Chyba byliśmy trochę innym pokoleniem niż to, które teraz studiuje. Naszym źródłem wiedzy nie był głównie Internet, więc wspólnie poświęcaliśmy dużo czasu na wyszukiwanie dodatkowych materiałów i zgłębianie tematu. Często przesiadywaliśmy nad różnymi projektami, pomagaliśmy sobie wzajemnie.
Dużym sentymentem i szacunkiem darzę wielu spośród moich wykładowców. To byli prawdziwi mentorzy, którzy wskazywali nam kierunki rozwoju i poszukiwań naukowych. Pamiętam dobrze wykłady profesora Krzysztofa Tchonia. Po stricte teoretycznych prelekcjach potrafił zebrać gromkie brawa od nas, swoich studentów. Uważam go za ideał, jeśli chodzi o prowadzenie zajęć.
Z perspektywy czasu jestem pewna, że gdybym miała jeszcze raz wybierać miejsce i kierunek studiów, niczego bym nie zmieniła. To był świetny wybór. Studia bardzo dużo mnie nauczyły i dały mi wiele możliwości.
Nie zastanawiałam się długo nad tym, czy chcę zacząć na uczelni studia doktoranckie. To było moje marzenie jeszcze z dzieciństwa. Miałam olbrzymie szczęście mogąc realizować pracę doktorską w Katedrze Systemów i Sieci Komputerowych pod kierunkiem dr. hab. inż. Krzysztofa Walkowiaka, jak i później, kiedy zostałam zatrudniona w Katedrze Systemów Przetwarzania Sygnałów.
Praca naukowa na uczelni stwarza olbrzymie możliwości. Realizuję projekty, rozwijam się, nie ma monotonii, wciąż uczę się czegoś nowego. Mam też duże pole manewru, jeśli chodzi o tematykę, jaką chcę się zająć. Pracuję z młodymi ludźmi – zarówno prowadząc dla nich zajęcia, jak i działając z nimi w kole naukowym JEDI. Dla młodych naukowców istnieją na Politechnice Wrocławskiej liczne możliwości finansowania badań, w tym unijne stypendia, jak Młoda Kadra.
Swoją przyszłość wiążę z Politechniką Wrocławską. Będę się na pewno starała rozwijać własne badania.
adamsieradzki_hist.jpg
Dr Adam Sieradzki z Instytutu Fizyki na Wydziale Podstawowych Problemów Techniki, ulubiony wrocławski wykładowca akademicki w plebiscycie Akademickiego Radia Luz (2013, 2014):
- Jestem najlepszym przykładem na to, że można nauczyć się fizyki, zrozumieć ją i polubić, nawet jeśli na początku w ogóle się jej nie czuje. W szkole fizyka sprawiała mi trudności. Dopiero gdy zacząłem ją dostrzegać wokół siebie, zacząłem ją rozumieć. Pomogli mi w tym nauczyciele akademiccy na Politechnice Wrocławskiej i koledzy ze studiów. Miło mi wracać wspomnieniami do tamtych czasów, kiedy spotykaliśmy się wieczorami, omawialiśmy różne zagadnienia, stworzyliśmy taką nieformalną grupę dyskusyjną, a potem założyliśmy nawet koło naukowe. To były inne czasy niż dzisiaj. Studia zaczynaliśmy w 130 osób, a po pierwszym roku zostało nas tylko trochę ponad 30 studentów. Dyplom magistra inżyniera fizyki dostało tylko siedmiu z nas, z czego większość zrobiła doktoraty.
Fizyki początkowo nie lubiłem, bo w liceum nie miałem szczęścia do nauczycieli, którzy potrafiliby ją wyjaśnić. Przekazywanie wiedzy jest ogromnie trudne, wymagające zaangażowania i poświęcenia czasu. Mój profesor Ryszard Poprawski czasem żartobliwie mawia, że tak długo tłumaczymy jakieś zagadnienie, aż sami je zrozumiemy, a studenci nadal nie. Dlatego mam tak dużą satysfakcję, gdy widzę, że moi studenci, kolokwialnie mówiąc, „łapią” to, o czym im opowiadam. To naprawdę dodaje skrzydeł. O to przecież chodzi w dydaktyce. Inaczej godziny spędzone na zajęciach byłyby marnowaniem czasu - mojego i studentów. Dlatego tak mocno stawiam w swojej pracy zawodowej na przystępne tłumaczenie tematu, jaki wykładam, i na popularyzację nauki. Jestem przekonany, że jest ona ważna, bo dzięki niej możemy przyciągać młodych do badań naukowych. Chciałbym, by na Politechnice Wrocławskiej jeszcze bardziej stawiano na działania popularyzujące naukę. Uważam, że w tej kwestii powinno się mniej mówić, a więcej działać.
Nie widzę siebie poza uczelnią. Lubię pracować z ludźmi, a studenci są dla mnie motorem napędowym. Rozwijam się także dzięki współpracy ze starszymi kolegami, a bardzo dużo dają mi spotkania z wybitnymi naukowcami na konferencjach naukowych. To często inspiracja do kolejnych projektów i badań. Nie miałbym takich możliwości, gdybym pracował w prywatnej firmie.
Uważam, że mocną stroną naszej uczelni są jej studenci. Nie wiem, z czego wynika to, że są tak bardzo zżyci, ale to się czuje. Potrafią współpracować, tworzyć interdyscyplinarne projekty i razem się bawić, bez podziałów na kierunki studiów czy wydziały. Może to kwestia kampusu, który sprawia, że prawie wszyscy jesteśmy tu na miejscu i skupiska akademików, które pomagają w integracji. Zdumiewające i imponujące są dla mnie pomysły, jakie rodzą się w studenckich kołach naukowych. To, czego potrafią dokonać studenci Politechniki Wrocławskiej, wyróżnia nas nie tylko w Polsce, ale i na arenie międzynarodowej.
Notowała Lucyna Róg,
Zdjęcia: Krzysztof Mazur
, Katarzyna Górowicz-Maćkiewicz