Piotr Sobolewski, doktorant na Wydziale Elektroniki Politechniki Wrocławskiej, opiekun koła naukowego TK Games:-
Doktorat to krok poza wąskie ramy szablonu, które narzuca praca w
korporacji, a tam trafia większość absolwentów Politechniki
Wrocławskiej. Są oczywiście wyjątki, ale jeśli nie ma się szczęścia do
firmy, można skończyć w wirtualnej klatce, po której człowiek porusza
się jedynie w mocno ograniczonym polu. Ja tego nie chciałem i dlatego
wybrałem studia doktoranckie.
Na uczelni cenię przede wszystkim
ludzi. Politechnika to potęga kreatywności i pracowitości. Studenci,
stereotypowo w życiu uczelnianym postrzegani jako leniwi, kiedy dostają
szansę robienia tego, co ich naprawdę interesuje, bardzo mocno się
angażują i trudno ich oderwać od projektu. Wielokrotnie się o tym
przekonałem.
Bardzo cenię uczelnię za to, że w najróżniejszych
formach wspiera studentów. Nasze koło TK Games dzięki dofinansowaniom
zdobywa sprzęt i licencje, które są poza zasięgiem przeciętnych
studentów i doktorantów. Dzięki temu możemy się rozwijać. Oczywiście
zawsze można chcieć więcej, ale moim zdaniem jeśli naprawdę chce się
aktywnie działać, to uczelnia zapewnia wszelkie narzędzia potrzebne do
realizacji mniejszych i większych projektów.
Jeśli miałbym życzyć
czegoś Politechnice, to ograniczenia papierowej biurokracji, co byłoby z
korzyścią dla wszystkich. Jako doktorant i opiekun naukowy jednego z
największych kół naukowych na Politechnice Wrocławskiej stale muszę
przyjeżdżać na kampus, aby załatwiać różne „papierkowe sprawy”. W dobie
tak rozwiniętej elektroniki i powszechnej automatyzacji procesów od
jednej z największych uczelni technicznych w Polsce i Europie można
wymagać więcej nowoczesności.
Po obronie chciałbym nadal móc spotykać
się ze studentami, pomagać im w odnajdywaniu swoich pasji i obserwować,
jak bardzo są kreatywni i pochłonięci projektami, które realizują.
Studenci to bezapelacyjnie największa wartość i atut naszej uczelni.
Dr Tomasz Kajdanowicz z Instytutu Informatyki na Wydziale Informatyki i Zarządzania:-
Uczelnia z założenia jest miejscem, które daje dużą wolność. Nie zazna
się tego w żadnej prywatnej firmie. Przed rozpoczęciem pracy na
Politechnice Wrocławskiej spędziłem kilka lat w międzynarodowych
korporacjach, więc mam porównanie. Tu sami odpowiadamy za kierunek
swojej pracy.
Odpowiedzialność ta jest rozumiana jako zobowiązanie
wobec oczekiwań społecznych, pewnego długu, jaki musimy spłacić za
umożliwienie nam pracy badawczej i rozwojowej. Mamy też bardzo duży
kontakt z biznesem i duże zobowiązania, wbrew temu, co się powszechnie
sądzi. Nasz zespół stale współpracuje z najróżniejszymi firmami, dla
których wykonujemy projekty – od badań stosowanych, które mają służyć
rozwiązaniu konkretnych problemów, przez konsultacje i tworzenie
prototypów, po analizy danych. Współpracujemy z największymi firmami,
takimi jak Orange czy światowe banki. Stale jesteśmy też w kontakcie z
zagranicznymi uczelniami i naukowcami tam pracującymi. Często
wyjeżdżamy, wymieniamy się mailami, rozmawiamy, spotykamy, i co
najważniejsze, prowadzimy wspólne badania naukowe. Tylko w projekcie
Engine, czyli European Research Centre of Network Intelligence for
Innovation Enhancement, mamy ponad 20 partnerów. W tej chwili w ramach
tego projektu dwóch moich kolegów przebywa w Szwecji, a my gościmy dwóch
naukowców z Hiszpanii. Przed nami jeszcze kilkadziesiąt wymian z
wiodącymi ośrodkami naukowymi z całego świata.
Choćby z tego względu
nie odczuwam potrzeby wyjazdu na stałe na Zachód. Owszem, pojechałem,
m.in. na staż na Uniwersytet Stanforda, ale po to, by jak najwięcej się
nauczyć i wnioski z tego pobytu wykorzystać w swojej pracy tutaj, na
uczelni.
Dzięki temu wyjazdowi mogę z całą pewnością powiedzieć, że
na tle amerykańskich ośrodków naukowych sytuacja naszej uczelni nie jest
taka zła. Oczywiście porównując nas do nich, musimy wziąć pod uwagę
wiele czynników. Uważam, że mimo mniejszych możliwości i uwarunkowań, w
jakich przyszło nam się rozwijać, potrafiliśmy wykorzystać swoją szansę,
żeby zbudować wolne środowiska naukowe z możliwościami prowadzenia
znaczących badań. Nie zawsze umiemy jeszcze tylko robić to na najwyższym
światowym poziomie. Oczywiście mamy na naszej uczelni naukowców i
zespoły z osiągnięciami, które lokują nas wśród najlepszych. Nadal nie
jest to jednak normą.
Musimy jednak pamiętać, że uczelniom w Stanach
Zjednoczonych, które szczycą się największymi osiągnięciami naukowymi,
nie było łatwo osiągnąć poziom, na jakim są teraz. Jednakże zaczynały od
dużych środków pochodzących od fundatorów, które mogły i mogą nadal
inwestować w badania i rozwój.
Z pobytu w Dolinie Krzemowej
wyniosłem też przeświadczenie, że nie powinniśmy bać się ryzyka.
Naukowcy w naszym kraju byli dość długo ograniczani w planowaniu, czy
nawet tylko myśleniu o różnych możliwościach i szansach ich
wykorzystania. I teraz nadal się przed nimi powstrzymujemy, a to błąd.
Bez ryzyka nie ma wyników. Oczywiście nie mówię o ponoszeniu ryzyka na
zasadzie: robimy coś, nie zważając na konsekwencje, a potem zobaczymy,
co z tego będzie. Mówię o sytuacji, w której realnie oceniamy szanse i
zagrożenia, podejmujemy działanie, a jeśli nie udaje się nam osiągnąć
tego, co zakładaliśmy, wyciągamy z tego wnioski na przyszłość, uczymy
się na błędach i więcej ich nie popełniamy.
Jestem przekonany, że
Politechnika Wrocławska ma w wielu dziedzinach wyrobioną markę na arenie
europejskiej, a nawet światowej. Ma to duże znaczenie przy inicjowaniu i
nawiązywaniu kontaktów z innymi naukowcami i ośrodkami naukowymi.
Później wszystko zależy już od naszej postawy – czy jesteśmy rzetelni w
swoich badaniach, wywiązujemy się z obowiązków, itd. Uczelnia to w końcu
nie budynki, a ludzie, którzy w nich pracują. To oni są naszym
największym kapitałem. Oczywiście to bardzo dobrze, że dużo inwestujemy w
infrastrukturę – nowe obiekty, laboratoria, systemy, itd. Wszystko to
sprawia, że mamy coraz lepsze warunki do pracy i coraz lepiej się
prezentujemy. Jednocześnie musimy pamiętać o stałym inwestowaniu w
ludzi, zarówno pracowników, jak i studentów.
Dr Sebastian Kraszewski z Instytutu Inżynierii Biomedycznej i Pomiarowej na Wydziale Podstawowych Problemów Techniki: -
Prawie rok temu wróciłem do Polski z Francji z Université de
Franche-Comté w Besançon. Spędziłem tam siedem lat. Na ostatnim roku
studiów wyjechałem na staż i tam już obroniłem doktorat i zostałem.
Postanowiłem jednak wziąć udział w konkursie Homing Plus, organizowanym
przez Fundację na rzecz Nauki Polskiej. Na swój projekt, który realizuję
na Politechnice Wrocławskiej, zyskałem prawie 300 tys. zł.
Wróciłem z
kilku powodów. Jednym z nich była sytuacja rodzinna, ale także
przeświadczenie, że pracując za granicą, nie pracuję na rzecz własnego
kraju. Trzecią kwestią było to, że studiowałem przed laty na
Politechnice Wrocławskiej i już wtedy byłem przekonany o potencjale
uczelni. Tu można wiele osiągnąć i wiele zrobić – od badań podstawowych
aż po wdrożenia. Ja sam wprawdzie jestem fizykiem teoretykiem, więc
zajmuję się m.in. symulacjami i obliczeniami matematycznymi, ale koledzy
z mojego laboratorium tworzą leki, które trafiają do produkcji i są
sprzedawane na rynku. To pokazuje, że są tutaj duże możliwości.
Wystarczy chcieć z nich korzystać.
Oczywiście porównuję
rzeczywistość Politechniki Wrocławskiej z tą na francuskiej uczelni. Na
naszą niekorzyść działa biurokracja. Tworzymy zbyt wiele papierków,
tracąc czas na wypełnianie dziesiątek raportów, zaświadczeń itd.
Naszą
mocną stroną jest natomiast dużo lepsze od Francuzów wykształcenie. Tam
jest coraz mniej studentów, a wielu ma niewielką wiedzę. Ludzie dobrze
wykwalifikowani są więc bardzo poszukiwani. U nas wiedza jest
przekazywana nie pobieżnie, ale bardzo dokładnie. Studenci, kończąc
naszą uczelnię, są dobrze przygotowani do zawodu.
Czy jako uczelnia
jesteśmy znani za granicą? Na pewno lepiej niż 15 czy 20 lat temu, kiedy
na Zachodzie nie wiedzieli nawet, gdzie ta Polska jest, czy czasem po
ulicach nie biegają misie i czy w ogóle wiemy, co to coca-cola i guma do
żucia… Jesteśmy dużą uczelnią z wieloma międzynarodowymi projektami i
to sprawia, że jesteśmy dostrzegani. Ciągle jednak mamy jeszcze wiele do
zrobienia, byśmy stali się rozpoznawalni jako silny ośrodek naukowy.
Dr
hab. inż. Renata Krzyżyńska, prof. nadzw. z Katedry Klimatyzacji,
Ogrzewnictwa, Gazownictwa i Ochrony Powietrza na Wydziale Inżynierii
Środowiska:- Trzy lata spędziłam w Stanach Zjednoczonych na
stażach naukowych. Współpracowałam z naukowcami z Berkeley, Michigan,
Harvardu czy Uniwersytetu Duke’a. Wszyscy uprzedzali mnie, że powrót na
Politechnikę Wrocławską, a przede wszystkim do polskiej rzeczywistości,
będzie trudny, że przeżyję rozczarowanie. Nic takiego się nie stało.
Przekonałam się, że owszem, nasze realia pracy są zupełnie inne niż na
amerykańskich uczelniach, ale przecież mamy tak samo świetnych i
kreatywnych naukowców, a współpraca z nimi motywuje, by samemu się
rozwijać. W naszym instytucie są pracownicy w różnym wieku – młodzi,
starsi, w średnim wieku, ale wszyscy są młodzi duchem i to się czuje, bo
to ogromnie wpływa na atmosferę pracy.
Często jestem pytana o
porównania do amerykańskich uczelni. To bardzo trudne. Bo jak zestawiać
naszą Politechnikę, w polskim systemie finansowania nauki, do choćby
Stanforda, który od samych tylko darczyńców dostaje miliard dolarów
rocznie? Nie sposób.
Kiedy opowiadam o różnicach, zawsze podkreślam,
że mimo wszystko nie jest tak źle, jak o sobie my Polacy myślimy.
Jestem przekonana, że mamy olbrzymi potencjał intelektualny, choć nie
jest on w pełni wykorzystywany.
Na Politechnice Wrocławskiej pracuje
wielu wspaniałych naukowców. Naszą siłą są także zdolni studenci.
Wystarczy spojrzeć na nasze koła naukowe. Mamy ich ponad setkę, a wiele z
nich robi naprawdę imponujące rzeczy. Budują łaziki marsjańskie, tworzą
projekty bezzałogowych misji na Marsa albo bardziej rozrywkowo -
zabawne instalacje z aluminiowych puszek, czy efektowne pokazy na
budynkach. To pokazuje, że warto na nich stawiać.
W USA byłam kiedyś
członkiem jury w naukowym konkursie studenckim. Młodzi mieli opisać, a
następnie zaprezentować przed jury swój projekt badawczy. Słuchając ich
nie mogłam opędzić się od myśli, że wiele z przedstawionych projektów
nie było najlepszych, a nasi studenci nawet wstydziliby się je
zaprezentować przed komisją konkursową. Tamci wygrywali jednak pewnością
siebie. Nawet jeśli nie proponowali niczego nadzwyczajnego albo mieli
błędy w swoich założeniach, byli przekonani o swojej sile. My mamy z tym
problem. Brakuje nam wiary we własne możliwości. Mam nadzieję, że to
się będzie zmieniało, że pozbędziemy się niepotrzebnych kompleksów.
Przyznaję,
że dostałam propozycję pracy w Stanach Zjednoczonych. Doszliśmy jednak z
mężem do wniosku, że to byłoby pójście na łatwiznę. Może to bardzo
szumnie zabrzmi, ale powiedzieliśmy sobie wtedy: „kto ma budować nasz
kraj, jeśli nie my, młodzi?”. Postanowiliśmy więc jak najwięcej się
nauczyć i wynieść z naszego wyjazdu, żeby potem wdrożyć to w życie tu,
na miejscu. To dla mnie ważne, że cokolwiek teraz osiągam w swojej
karierze naukowej, robię to z pożytkiem dla naszej uczelni, kraju oraz
mojego syna.
Cieszę się tym, że moje propozycje różnych ulepszeń i
zmian, które wynikają z amerykańskich doświadczeń, ale nie tylko,
spotykają się w moim instytucie z dobrym przyjęciem. Zaproponowałam np.
nieoficjalne regularne spotkania naszych zespołów, by w przyjaznej
atmosferze mogły zaprezentować, czym się aktualnie zajmują i co planują.
Wierzę, że taka wymiana uwag będzie z pożytkiem dla wszystkich.
Jeszcze
przed wyjazdem do USA zaczęłam wprowadzać na swoich zajęciach pracę w
grupach i widzę pozytywne tego efekty. To ośmiela studentów i uczy ich
współpracy.
Czy kusi mnie praca w przemyśle? Oczywiście, że czasem
myślę o tym, że gdybym skorzystała z różnych ofert, jakie dostaję, to
pewnie miałabym nieporównanie wyższe zarobki. Ale przemysł nie może
zaoferować jednego – swobody intelektualnej. Na uczelni możemy
realizować własne pomysły i rozwijać się w kierunku, który sami
wybierzemy. Nie zamieniłabym mojej pracy na inną. Naprawdę ją lubię.
Dr Katarzyna Roszak z Instytutu Fizyki Wydziału Podstawowych Problemów Techniki:-
Zawsze, kiedy mówię nowopoznanym osobom, że pracuję na Politechnice
Wrocławskiej i zajmuję się fizyką kwantową, robią wielkie oczy ze
zdumienia. „To można tutaj, we Wrocławiu?” – dziwią się. Jeszcze większe
wrażenie wywołuję, odkąd popularna w naszym kraju stała się komedia o
amerykańskich fizykach „The Big Bang Theory”. Tymczasem jesteśmy jednym z
silnych ośrodków w Polsce, specjalizujących się w fizyce kwantowej i w
świecie naukowym staliśmy się już rozpoznawalni. Na co dzień ściśle
współpracujemy z dwoma niemieckimi uczelniami w Münster i w Bayereuth,
razem organizujemy konferencje, staramy się o granty i dostajemy je.
Już
na piątym roku studiów zaczęłam współpracować ze swoim dzisiejszym
szefem, profesorem Pawłem Machnikowskim. Doktorat był więc dla mnie
naturalną kontynuacją studiów. Przekonałam się wtedy, że dobrze czuję
się w tematyce kropek kwantowych i właśnie ich badaniami chcę się
zajmować.
Lata doktoratu były świetnym czasem. Bardzo dużo się wtedy
nauczyłam, a jako że wszyscy doktoranci mieli jeden, wspólny pokój na
uczelni, więc wzajemnie się mobilizowaliśmy i wspieraliśmy.
Nie
wszyscy oczywiście związali się z uczelnią. Ja postanowiłam pozostać na
niej, bo ogromnym walorem pracy naukowej jest samodzielność. Na początku
to był dla mnie duży sprawdzian. Konieczne było odłączenie się od
swojego promotora i przekonanie się, że samemu jest się w stanie
zorganizować sobie pracę i zająć się tematyką, która będzie znacząca. To
ten moment, w którym sprawdza się, czy ktoś potrafi pływać metodą
wrzucenia go na głęboką wodę. Mam to szczęście, że mogę liczyć na
wsparcie swojego szefa, który z jednej strony daje swoim pracownikom
dużą wolność, ale i znajduje czas, żeby coś doradzić i podpowiedzieć.
Mamy też duże wsparcie techniczne na uczelni w pisaniu grantów. Pracując
naukowo, należy przyzwyczaić się do tego, że nasze zarobki nie są
stałe, ale zależne od projektów, jakimi się zajmujemy. Musimy starać się
o granty, dofinansowania, stypendia, itd. Na Politechnice mamy miejsca,
gdzie zawsze możemy podejść i zapytać, jak coś wypełnić, jak zapisać, w
jaki sposób rozliczyć. Nie czujemy się tam jak petenci.
Jak już
wspominałam, zajmuję się kropkami kwantowymi. Może nie powinnam się do
tego przyznawać, ale jestem osobą, która szybko się nudzi, w takim
sensie, że gdy długo zajmuję się jednym tematem, potrzebuję
urozmaicenia. Dlatego kropki kwantowe są dla mnie idealne. Jest tak
wiele obszarów i możliwości ich badania, że mogę przechodzić z jednego
do drugiego i kolejnego, a potem powrócić do tych wcześniejszych. Dzięki
temu ciągle uczę się czegoś nowego i nie ograniczam się. Praca w
przemyśle ze swoją monotonią i powtarzalnością? To nie byłoby dla mnie.
Bardzo
cenię w naszej uczelni także to, że daje mi poczucie bezpieczeństwa.
Zdarza mi się wyjeżdżać na dłuższe okresy - właśnie spędziłam cztery
miesiące u mojego współpracownika w Pradze, byłam też rok w Münster.
Uważam, że takie dłuższe pobyty to najlepszy sposób, żeby nauczyć się
czegoś nowego. Zawsze kiedy wyjeżdżam, wiem, że mam dokąd wrócić.
Uczelnia ma świadomość, że te wyjazdy są po to, bym się rozwijała z
korzyścią dla niej. Nie wszyscy naukowcy mogą się cieszyć takim
poparciem. Często jadąc na tzw. postdoca, zostają z niczym. Szukają więc
kolejnego miejsca, gdzie mogliby pracować.
Dr Agnieszka Rudek z Katedry Systemów Przetwarzania Sygnałów, Wydział Elektroniki:-
Politechnika Wrocławska była dla mnie naturalnym wyborem jako miejsce
podjęcia studiów. Byłam pewna, że chcę studiować kierunek techniczny, a
od starszych znajomych słyszałam wiele pozytywnych opinii na temat
uczelni i Wydziału Elektroniki.
Lata studiów wspominam bardzo dobrze
i chętnie cofnęłabym się w czasie, żeby przeżyć to jeszcze raz. To był
okres z jednej strony intensywnej nauki, ale i zawierania przyjaźni.
Chyba byliśmy trochę innym pokoleniem niż to, które teraz studiuje.
Naszym źródłem wiedzy nie był głównie Internet, więc wspólnie
poświęcaliśmy dużo czasu na wyszukiwanie dodatkowych materiałów i
zgłębianie tematu. Często przesiadywaliśmy nad różnymi projektami,
pomagaliśmy sobie wzajemnie.
Dużym sentymentem i szacunkiem darzę
wielu spośród moich wykładowców. To byli prawdziwi mentorzy, którzy
wskazywali nam kierunki rozwoju i poszukiwań naukowych. Pamiętam dobrze
wykłady profesora Krzysztofa Tchonia. Po stricte teoretycznych
prelekcjach potrafił zebrać gromkie brawa od nas, swoich studentów.
Uważam go za ideał, jeśli chodzi o prowadzenie zajęć.
Z perspektywy
czasu jestem pewna, że gdybym miała jeszcze raz wybierać miejsce i
kierunek studiów, niczego bym nie zmieniła. To był świetny wybór. Studia
bardzo dużo mnie nauczyły i dały mi wiele możliwości.
Nie
zastanawiałam się długo nad tym, czy chcę zacząć na uczelni studia
doktoranckie. To było moje marzenie jeszcze z dzieciństwa. Miałam
olbrzymie szczęście mogąc realizować pracę doktorską w Katedrze Systemów
i Sieci Komputerowych pod kierunkiem dr. hab. inż. Krzysztofa
Walkowiaka, jak i później, kiedy zostałam zatrudniona w Katedrze
Systemów Przetwarzania Sygnałów.
Praca naukowa na uczelni stwarza
olbrzymie możliwości. Realizuję projekty, rozwijam się, nie ma
monotonii, wciąż uczę się czegoś nowego. Mam też duże pole manewru,
jeśli chodzi o tematykę, jaką chcę się zająć. Pracuję z młodymi ludźmi –
zarówno prowadząc dla nich zajęcia, jak i działając z nimi w kole
naukowym JEDI. Dla młodych naukowców istnieją na Politechnice
Wrocławskiej liczne możliwości finansowania badań, w tym unijne
stypendia, jak Młoda Kadra.
Swoją przyszłość wiążę z Politechniką Wrocławską. Będę się na pewno starała rozwijać własne badania.
Dr
Adam Sieradzki z Instytutu Fizyki na Wydziale Podstawowych Problemów
Techniki, ulubiony wrocławski wykładowca akademicki w plebiscycie
Akademickiego Radia Luz (2013, 2014):- Jestem najlepszym
przykładem na to, że można nauczyć się fizyki, zrozumieć ją i polubić,
nawet jeśli na początku w ogóle się jej nie czuje. W szkole fizyka
sprawiała mi trudności. Dopiero gdy zacząłem ją dostrzegać wokół siebie,
zacząłem ją rozumieć. Pomogli mi w tym nauczyciele akademiccy na
Politechnice Wrocławskiej i koledzy ze studiów. Miło mi wracać
wspomnieniami do tamtych czasów, kiedy spotykaliśmy się wieczorami,
omawialiśmy różne zagadnienia, stworzyliśmy taką nieformalną grupę
dyskusyjną, a potem założyliśmy nawet koło naukowe. To były inne czasy
niż dzisiaj. Studia zaczynaliśmy w 130 osób, a po pierwszym roku zostało
nas tylko trochę ponad 30 studentów. Dyplom magistra inżyniera fizyki
dostało tylko siedmiu z nas, z czego większość zrobiła doktoraty.
Fizyki
początkowo nie lubiłem, bo w liceum nie miałem szczęścia do
nauczycieli, którzy potrafiliby ją wyjaśnić. Przekazywanie wiedzy jest
ogromnie trudne, wymagające zaangażowania i poświęcenia czasu. Mój
profesor Ryszard Poprawski czasem żartobliwie mawia, że tak długo
tłumaczymy jakieś zagadnienie, aż sami je zrozumiemy, a studenci nadal
nie. Dlatego mam tak dużą satysfakcję, gdy widzę, że moi studenci,
kolokwialnie mówiąc, „łapią” to, o czym im opowiadam. To naprawdę dodaje
skrzydeł. O to przecież chodzi w dydaktyce. Inaczej godziny spędzone na
zajęciach byłyby marnowaniem czasu - mojego i studentów. Dlatego tak
mocno stawiam w swojej pracy zawodowej na przystępne tłumaczenie tematu,
jaki wykładam, i na popularyzację nauki. Jestem przekonany, że jest ona
ważna, bo dzięki niej możemy przyciągać młodych do badań naukowych.
Chciałbym, by na Politechnice Wrocławskiej jeszcze bardziej stawiano na
działania popularyzujące naukę. Uważam, że w tej kwestii powinno się
mniej mówić, a więcej działać.
Nie widzę siebie poza uczelnią. Lubię
pracować z ludźmi, a studenci są dla mnie motorem napędowym. Rozwijam
się także dzięki współpracy ze starszymi kolegami, a bardzo dużo dają mi
spotkania z wybitnymi naukowcami na konferencjach naukowych. To często
inspiracja do kolejnych projektów i badań. Nie miałbym takich
możliwości, gdybym pracował w prywatnej firmie.
Uważam, że mocną
stroną naszej uczelni są jej studenci. Nie wiem, z czego wynika to, że
są tak bardzo zżyci, ale to się czuje. Potrafią współpracować, tworzyć
interdyscyplinarne projekty i razem się bawić, bez podziałów na kierunki
studiów czy wydziały. Może to kwestia kampusu, który sprawia, że prawie
wszyscy jesteśmy tu na miejscu i skupiska akademików, które pomagają w
integracji. Zdumiewające i imponujące są dla mnie pomysły, jakie rodzą
się w studenckich kołach naukowych. To, czego potrafią dokonać studenci
Politechniki Wrocławskiej, wyróżnia nas nie tylko w Polsce, ale i na
arenie międzynarodowej.
Notowała Lucyna Róg,
Zdjęcia: Krzysztof Mazur,
Katarzyna Górowicz-Maćkiewicz