Naukowcy z Politechniki Wrocławskiej spędzili kilka tygodni na Spitsbergenie. Udało im się wykonać większość zaplanowanych pomiarów lodowca Werenskiolda. Największym wyzwaniem była jednak rzeka lodowcowa O swoich wrażeniach z pobytu na Arktyce opowiadają członkowie ekipy: dr Paweł Zagożdżon z Zakładu Geologii i Wód Mineralnych i doktorantka z tego samego zakładu Katarzyna Grudzińska, dr Tadeusz Głowacki z Zakładu Geodezji i Geoinformatyki oraz Laura Downar-Zapolska, studentka trzeciego roku geodezji i kartografii na Wydziale Geoinżynierii, Górnictwa i Geologii.
Katarzyna Grudzińska na Spitsbergenie była już trzeci raz. - Czas spędzony na wyprawie jest bardzo cenny, w przenośni i dosłownie, dlatego staramy się wykorzystać go do granic możliwości i dobrze zaplanować całość – opowiada doktorantka. - Oczywiście nie wszystko można przewidzieć, ale zgrana grupa da sobie radę. Dlatego też uczestnicy tego typu projektu powinni posiadać duże zamiłowanie do pracy w terenie - czego geologom, geodetom i innym "geofanatykom" z naszego wydziału nie brakuje. Badacze najpierw dopłynęli do bazy Polskiej Akademii Nauk w Hornsundzie, stamtąd na nogach dostali się do Baranówki (stacja polarna Uniwersytetu Wrocławskiego w pobliżu lodowca). – 15-kilometrowe przejście z bazy do Baranówki z przyginającym do ziemi zapasem jedzenia było nico uciążliwe – wspomina dr Paweł Zagożdzon. Kolejnym utrudnieniem była rzeka lodowcowa. - Każdy dzień na morenie zaczynał się i kończył przejściem rzeki, nie zawsze było łatwo.
- Trzy tygodnie ciężkiej pracy w urozmaiconym morfologicznie terenie, dodatkowo często po pas w rzece przy silnym wietrze – dopowiada Katarzyna Grudzińska. - Morena to mocno zróżnicowany teren – liczne jeziorka wytopiskowe, podłoże miejscami wciąga jak bagno, a miejscami ostre skały tną obuwie. - Trzeba było bardzo uważać zarówno na ostry nurt rzeki, jak i silny wiatr, który bez problemu potrafił zachwiać równowagę – dodaje studentka Laura Downar-Zapolska. - Z dnia na dzień dystans do miejsca pomiarowego stawał się coraz dłuższy, jednak to, co może wydawać się męczące, z czasem stało się codziennością. Naukowcy „wstrzelili się” w dobrą pogodę, mieli mało dni deszczowych. – Dzięki temu udało nam się pomierzyć całą morenę czołową lodowca, wyznaczyć 3 współrzędne: długość, szerokość i wysokość – mówi dr Tadeusz Głowacki. - Określiliśmy prawie 21 tys. punktów, na podstawie których opracowana zostanie mapa topograficzna moreny czołowej lodowca. To zadanie przypadło Laurze Downar-Zapolskiej. Studentka wykona taką mapę w ramach pracy inżynierskiej. Dr Paweł Zagożdżon robił już kilka lat temu pomiary na Spitsbergenie. - Zebrany teraz materiał pozwoli nam porównać wyniki i zaobserwować obecne zachowanie lodowca – mówi dr Zagożdżon. Przy okazji naukowcy wykonali też inne badania. Katarzynie Grudzińskiej udało się udokumentować obecną formę odkrytego przez siebie 2 lata temu zimnego źródła na przedpolu lodowca Werenskiolda. Co więcej, zaobserwowała drugie takie źródło, roboczo nazwała je „Kawka 1” i „Kawka 2”. Z kolei Paweł Zagożdżon pobrał próbki z osadu rzekli lodowcowej do badania zawartości minerałów ciężkich oraz bliskiego przedpola lodowca pod kątem badania obecności grzybów mikroskopowych (projekt realizowany wspólnie z Uniwersytetem Przyrodniczym). Badacze z PWr spenetrowali też dawne kopalnie węgla w Longyearbyen. – Zaobserwowałem cofanie się lodu wypełniającego dawne sztolnie – mówi dr Zagożdżon.
Dr Tadeusz Głowacki, który pierwszy raz był na Spitsbergenie, podkreśla, że największe wrażenie na nim zrobiła cisza: - Urzekająca cisza z szumem rzeki w tle, przerywana czasami grzmotami cielących się lodowców. Z kolei Laura Downar-Zapolska zachwycona jest krajobrazami arktycznymi. - Zadziwiła mnie zmienność przyrody, podczas naszego pobytu faktycznie mogłam zobaczyć, jak zachowuje się lodowiec. Najpierw był biały, a w ostatni dzień już nie, bo lód się wytapiał i odsłaniał materiał skalny. Studentka dodaje, że najmilej wspomina atmosferę panującą w Baranówce. - Po powrocie do Polski zaczęłam doceniać miejsca, gdzie technologia i hałas nie mają wstępu – mówi. Katarzyna Grudzińska: - Badania na Spitsbergenie to taki survival naukowy. Po powrocie z terenu trzeba sobie napalić w piecu, przynieść wodę z pobliskiego potoku, zorganizować jakieś jedzenie (które oczywiście wcześniej zostało dostarczone ze stacji na naszych lub czyiś nogach, ewentualnie jak dopisze pogoda to pontonem). Aby naładować sprzęt – potrzebny jest agregat prądotwórczy, drewno na opał produkuje się przy użyciu człowieka i siekierki, Internetu nie ma i nie działają telefony. Praca trwa 24 godziny na dobę i często w cieniu niepewności, czy uda się wykonać wszystkie zaplanowane pomiary.
Wszyscy jednak zgodnie deklarują, że gdyby tylko nadarzyła się kolejna propozycja wyjazdu na Spitsbergen, bez chwili zastanowienia pojechaliby jeszcze raz. – Albo się to polubi, albo nigdy więcej tam nie wróci – podsumowuje Katarzyna Grudzińska. Politechnika Wrocławska zorganizowała już trzy wyprawy na Spitsbergen. Poprzednie odbyły się w 2012 i 2013 roku. W tym roku badacze wyruszyli z Wrocławia 5 lipca i na Spitsbergenie spędzili 6 tygodni. Iwona Szajner fot. archiwum wyprawy PWr
|