Pomiń polecenia Wstążki
Przeskocz do głównej zawartości

Badania i Technologie

Drukuj

Chcą jeszcze wrócić na Spitsbergen

14.08.2013 | Aktualizacja: 18.09.2013 14:44

Katarzyna Grudzińska i Damian Kasza w bazie Hornsund (fot. archiwum wyprawy)
Doktoranci z Politechniki Wrocławskiej - Katarzyna Grudzińska i Damian Kasza - zakończyli badania na Spitsbergenie. Spędzili tam 36 dni wykonując pomiary termowizyjne oraz geodezyjne lodowca Werenskiolda. Obydwoje są z Wydziału Geoinżynierii, Górnictwa i Geologii PWr.
Wróciliście cali, zdrowi i…
Katarzyna Grudzińska: … bez jednej rękawiczki (śmiech). A tak na poważnie, to jesteśmy bardzo zadowoleni, bo udało nam się wykonać zaplanowane zadania. Choć początek naszej wyprawy zapowiadał się nieciekawie.
Dlaczego?
KG: Pogoda – mgła, deszcz, wiatr. To raczej nie sprzyja pracy w terenie – przynajmniej dla sprzętu. Istniało ryzyko, że po prostu nie zdążymy ze wszystkim i przyznam, że trochę mnie to stresowało.
Damian Kasza: Całe szczęście, że  się udało. Powtórzyliśmy badania lodowca Werenskiolda  z ubiegłego roku, wykonaliśmy kilka dodatkowych zadań i przetestowaliśmy naszą kamerę termowizyjną w warunkach ekstremalnych.
Po co powtarzaliście badania?
KG: Pomiary jednokrotne są mało wiarygodne. To jakby  wykonać tylko cześć pracy. Nie ma się żadnego punktu odniesienia. Trzeba mieć porównanie, żeby widzieć dynamizm danego zjawiska, albo wyeliminować błędy pomiarowe.
A co tak dokładnie mierzyliście?
KG: Wykonaliśmy profile terenu przez morenę czołową oraz zmierzyliśmy aktualne położenie czoła lodowca Werenskiolda. Zrobiliśmy 200%, bo powtórzyliśmy pomiary wzdłuż zeszłorocznych odcinków profili (przez co mamy nadzieję uzyskać charakterystykę dynamiki zmian moreny czołowej), dodatkowo sporządziliśmy kilka nowych profili, tym samym zagęszczając sieć badawczą. Podobne prace dotyczyły położenia czoła lodowca. Obserwowaliśmy wypływ wód spod lodowca i ich mieszanie się. Zdjęcia w podczerwieni pozwoliły na rejestrację procesów zachodzących w środowisku arktycznym niewidocznych do tej pory "gołym okiem". Udało się nam uchwycić zjawisko mieszania się wód wypływających spod lodowca Hansbreen z wodą morską i wiele, wiele innych.
Przy okazji badaliście też florę i faunę Spitsbergenu?
KG: Termowizja może też znacznie ułatwić pracę ornitologów zajmujących się alczykami – ptakami północy, żyjącymi w dużych koloniach. Swoje gniazda budują na stromych stokach między skałami. Kamera "widzi" ślad termiczny i jest w stanie wskazać, gdzie znajdują się gniazda z ptakami lub z jajkami. To duże ułatwienie – szybkie, bezinwazyjne badanie, dodatkowo wyniki uzyskujemy natychmiast.
Podczas waszego pobytu w stacji polarnej Hornsund i w wysuniętej w głąb lądu Baranówce, spotykaliście innych naukowców. Jak wygląda współpraca naukowa w takich warunkach?
KG: Bardzo dobrze, bo nie ma tej całej otoczki biurokratycznej. Interesujemy się swoimi obserwacjami, wymieniamy doświadczeniami. Staramy się też nie wchodzić sobie w drogę i nie przeszkadzać, ale też wspomagać pomysłami odnośnie prowadzonych badań – spojrzenie na problem z innej perspektywy pozwala uwzględnić wszystkie aspekty danego zagadnienia. Chyba wszyscy mamy świadomość, że tam na Spitsbergenie jesteśmy zdani sami na siebie i musimy sobie po prostu pomagać. Od takich prostych spraw, jak sprzątanie po sobie czy  zostawianie żywności, która nam już nie jest potrzebna dla następnych, po dzielenie się otrzymanymi wynikami.
Pan był na Spitsbergenie pierwszy raz. Co było dla pana zaskoczeniem?
DK: Przestrzeń – to ona robiła na mnie największe wrażenie. Do końca wyjazdu miałem problemy z oceną dystansu. Na przykład, gdy mieliśmy dojść do jakiegoś widocznego w oddali punktu, wydawało mi się, że zajmie nam to tylko godzinkę. A tu idziemy dwie, trzy godziny, a ten punkt wcale się nie przybliżał.
Nie stresowało Pana chodzenie z bronią?
DK: Trochę. Zwłaszcza, gdy chodziliśmy "na ostro" - czyli z załadowaną bronią. W takim wypadku trzeba było mieć ciągle na uwadze, aby przypadkiem nie zrobić krzywdy osobie idącej obok albo też samemu sobie nie strzelić w stopę (śmiech). Strzelba jest obowiązkowa, na wypadek spotkania z niedźwiedziem polarnym. Mieliśmy okazję zobaczyć jednego, ale na całe szczęście dzielący nas dystans pozwolił na uniknięcie "bliższego" kontaktu.
KG: Jakoś nie był nami zainteresowany (śmiech). Za to zaprzyjaźniliśmy się z jednym reniferem, który najpierw podchodził do nas niechętnie, a potem nam regularnie towarzyszył.
DK: Widzieliśmy też kilka lisków polarnych.
Panią Spitsbergen czymś zaskoczył?
KG: Po raz kolejny zachwycił! Naprawdę.  Gdy tylko z okien samolotu zobaczyłam pierwsze szczyty gór, od razu poczułam ogromną radość. Zaskoczyła mnie natomiast dynamika i tempo zmian badanego rok wcześniej terenu - teraz wyglądało to zupełnie inaczej.
Kiedy ukaże się jakaś publikacja naukowa opisująca wyniki waszych badań?
KG: Trudno powiedzieć. Na razie jeszcze przez jakiś czas będziemy opracowywać wszystkie nasze zebrane dane pomiarowe, czekamy też na próbki, które płyną statkiem z resztą naszego bagażu.
DK: W połowie września powinny dotrzeć do Polski.
Zamierzacie wrócić jeszcze na Spitsbergen?
KG: Chciałabym bardzo, bo tam naprawdę jest jeszcze dużo do zrobienia.
Widzicie, że ta wyprawa was zmieniła?
KG: Jestem przekonana, że zostawiłam kawałek serca na Spitsbergenie. Jeszcze nie wiem, co to oznacza (śmiech). Na pewno trochę zwolniłam tempo życia. Po co się spieszyć?
DK: Ja odpowiem jak typowy facet. Nie widzę u siebie żadnych zmian (śmiech). No może poza tym, że od powrotu czasami przeszkadzają mi kolejki w sklepach, drożejąca benzyna i ogólnie cały ten miejski szum. Tam było niesamowicie spokojnie i bardzo mi się to podobało!

Rozmawiała Iwona Szajner 

logo_wyprawy1.jpg