Marcin Drąg jest szefem zespołu, który stworzył nowatorską
technologię badania enzymów. Wyniki badań niedawno opublikowało
renomowane czasopismo PNAS.
Właśnie wrócił pan z Kopenhagi, z rozmów z firmą farmaceutyczną Novo Nordisk. Kusili?
Kusili,
kusili. To jedna z największych firm farmaceutycznych, zatrudnia
kilkadziesiąt tysięcy osób na świecie, w samej Kopenhadze około pięć
tysięcy. Zaprosili mnie na wykład i konsultacje. Spędziłem kilka godzin
na rozmowach z szefami zespołów badawczych. Takie firmy często wysyłają
swoich ludzi na konferencje naukowe w różnych krajach, żeby zorientować
się, co nowego pojawia się w świecie nauki. Szukają ekspertów i jeśli
ktoś ich zainteresuje, wabią do siebie.
Łowcy głów?
Raczej łowcy pomysłów.
Dałby się pan skusić za pensję wielokrotnie wyższą od uczelnianej i dostęp do świetnie wyposażonych laboratoriów?
W
firmie zawsze jest się trybikiem, a na uczelni mamy olbrzymią swobodę.
Oczywiście nie odwróciłem się od Duńczyków, ale to ja określiłem warunki
współpracy. Nie zostanę ich stałym współpracownikiem, natomiast chętnie
poprowadzimy razem badania. W najbliższych tygodniach przyślą nam, na
własny koszt, różne enzymy do badania. Niezwykle ważne w pracy nad
tworzeniem nowych, bardziej skutecznych leków
Co zyska każda ze stron?
Dla
nas to możliwość poprowadzenia kolejnych badań, szansa na nowe
publikacje. Poza tym liczymy na grant wspomagający nasze badania, a
kilku moich doktorantów będzie stażować w Danii, gdzie na pewno nauczą
się nowych rzeczy. Będą mieli na przykład szansę podglądnąć, jak wygląda
proces powstawania leków. Novo Nordisk dzięki nam zyska nowy związek do
zastosowania w swoich badaniach, które być może doprowadzą do
stworzenia nowych leków przeciw chorobom cywilizacyjnym. Nie znają
naszej metody, a zależy im na czasie. Jesteśmy w uprzywilejowanej
pozycji, bo jako jedyne laboratorium na świecie posługujemy się autorską
technologią. Australia, Azja, Ameryka… Uczelnie z właściwie wszystkich
kontynentów przysyłają nam enzymy do zbadania. Dla nich oczywiście
robimy to w ramach współpracy, co często kończy się wspólnymi
publikacjami.
Inne firmy też pukają do pana?
Od
dwóch lat przedstawiam wyniki naszych prac na konferencjach w USA,
Włoszech, Słowenii, Republice Południowej Afryki. Wyniki wzbudziły
bardzo duże zainteresowanie kilku firm farmecaeutycznych i chemicznych i
z niektórymi z nich staramy się podjąć współpracę naukową. Chcieli
również odkupić za kilkadziesiąt tysięcy euro naszą bibliotekę do
badania enzymów.
Stała się już pana znakiem rozpoznawczym.
Wyniki pańskich badań zamieściło PNAS, prestiżowe amerykańskie
czasopismo publikujące głównie prace biomedyczne.
To
rzeczywiście cenione pismo. Marzeniem naukowców jest być tam
publikowanym, ale przyjmowalność jest bardzo niska; większość prac jest
odrzucana. Udało nam się przekonać ich do naszej hybrydowej biblioteki
markerów (fachowo nazywamy je substratami) dla proteaz. Nazwaliśmy ją
HyCoSuL, od Hybrid Combinatorial Substrate Library.
Proteazy to enzymy do zadań specjalnych: „tną” wiązania w białkach kontrolując nasz metabolizm. Na co dokładnie mają wpływ?
W
naszym organizmie jest około 700 proteaz, czyli enzymów
proteolitycznych. Przecinając inne białka na mniejsze fragmenty
odpowiadają za nasze prawidłowe funkcjonowanie. Wśród nich są także
takie, które usuwają szkodliwe białka z komórek. Jeśli są „zepsute”,
jeśli ich poziom i aktywność jest niewłaściwa, wówczas pojawiają się
choroby. Na przykład rozregulowana proteaza DPPIV skutkuje cukrzycą,
MMP-2 uczestniczy w procesie przerzutowania nowotworów, elastaza
neutrofilowa jest związana z nowotworem płuc. Proteazy biorą udział
właściwie w każdej poważnej chorobie: nadciśnienie, AIDS, malaria,
choroby neurodegeneracyjne, jak parkinson i alzheimer, rozmaite infekcje
wirusowe i bakteryjne i inne stany patologiczne.
Dotąd przy
badaniu aktywności proteaz stosowano tylko 20 naturalnych aminokwasów
występujących w białkach. My dorzuciliśmy jeszcze aminokwasy
nienaturalne, które powstały poprzez syntezę organiczną. W sumie mamy
ich ponad setkę, naturalnych i nienaturalnych. Stąd nazwa - biblioteka
hybrydowa, czyli mieszana.
Dzięki niej udało wam się stworzyć niezwykle czułe wskaźniki do badania aktywności enzymów.
Tak,
nasze markery opisane w PNAS są siedem tysięcy razy bardziej czułe od
tradycyjnych wskaźników - na tym polega nowatorstwo metody. Dzięki temu
możemy sprawdzić, co dzieje się z enzymem, na ile jest aktywny.
Wcześniej nie było to możliwe. Te markery mogą posłużyć do badań
diagnostycznych, na przykład przy wykrywaniu nowotworów. W Stanach
Zjednoczonych u osób po trzydziestce standardowo bada się krew pod kątem
poziomu wskaźników związanych z nowotworami. Jeśli ich poziom jest
zawyżony, osoba jest kierowana na dalsze badania. Dzięki temu w USA
wykrywalność raka jest bardzo wysoka, we wczesnym stadium choroby, co
daje szanse na rzeczywiście skuteczne leczenie. U nas niestety jest
odwrotnie.
Nasze markery mogą także być przydatne przy tworzeniu
nowych leków przeciw chorobom cywilizacyjnym – stąd zainteresowanie firm
farmaceutycznych. Choroby cywilizacyjne, czyli powszechne, przewlekłe
choroby wynikające z rozwoju cywilizacji i związanego z tym stylu życia w
pośpiechu, stresie, zanieczyszczeniu to m.in. nadciśnienie, cukrzyca,
otyłość, choroba wieńcowa. Dla firm farmaceutycznych to priorytet, bo
najwięcej osób na nie choruje.
Pięć lat zajęło panu opracowanie metody, która jest przedmiotem pożądania. Jak się pracuje na sukces?
Wstaje
się rano, jeszcze przed śniadaniem odpisuje się na zawodowe maile z
całego świata, jedzie się na uczelnię, wraca się do domu, bawi i odrabia
lekcje z synkiem i córką, i w nocy siada do skype’a, żeby rozmawiać z
badaczami z USA, bo to dla nich odpowiednia pora.
Nie byłoby tego
sukcesu bez mojego zespołu: są ze mną doktoranci mgr inż. Paulina
Kasperkiewicz i mgr inż. Marcin Poręba. Teraz to głównie oni siedzą w
laboratorium, czego im zazdroszczę i za czym tęsknię. Ja za biurkiem
zajmuję się przede wszystkim analizą wyników i pisaniem publikacji.
Generalnie sukces to myślenie non stop, bo praca naukowa nie zamyka się w
urzędowych godzinach pracy. Czasem dwie godziny analizowania potrafią
być tak intensywne i wyczerpujące, że odpuszcza się na resztę dnia.
Gdzie pan ładuje akumulatory?
Nad
Odrą, łowiąc na spinning. Mam dobrą miejscówkę na Karłowicach, jeżdżę
tam w weekend. O trzeciej nad ranem, żeby przed południem być z powrotem
w domu i mieć czas dla rodziny. Łowię w Odrze drapieżniki: sandacze,
szczupaki, sumy, ale wszystkie wypuszczam. O sport chodzi, nie o
zabijanie. Czasem jadę na kilka dni z wędką w Polskę, gdzieś nad
jezioro, to mnie wycisza. Wtedy przychodzą najlepsze pomysły. Całe
szczęście, że są chętni do pomocy w ich realizacji - nie byłbym na tak
zaawansowanym etapie ścieżki naukowej, gdyby nie Fundacja na Rzecz Nauki
Polskiej.
Jest pan laureatem jej dwóch programów. Co panu dały?
Pierwszy
był START, zaraz po doktoracie, gdy miałem 30 lat. Dostałem wówczas 20
tys. zł, za które częściowo wyremontowałem i wyposażyłem laboratorium.
To nie jest duża kwota, bo same odczynniki potrafią kosztować kilka
tysięcy złotych.
Kolejny, znacznie poważniejszy program FOCUS
pozwolił mi na stworzenie własnego zespołu badawczego. Wyremontowaliśmy
dwa laboratoria, kupiłem sprzęt, m.in. komorę laminarną do badań
biochemicznych, wysokociśnieniowy chromatograf (HPLC) do oczyszczania
związków po syntezie, zamrażarkę niskotemperaturową do przechowywania
próbek oraz wiele drobnego sprzętu laboratoryjnego. Właśnie dzięki temu
programowi przeprowadziliśmy najważniejsze badania. Fundacja dała nam
nie tylko pieniądze – także doradztwo, wsparcie mentalne. Rozpięli nad
nami parasol ochronny, dodali nam dużo energii.
Nie brakuje jej panu. Mam wrażenie, że rozmawiam ze szczęśliwym człowiekiem.
Nie mogę narzekać. Mama swobodę, robię to, co lubię i jeszcze mi za to płacą.
Inni narzekają, na to płacenie właśnie.
Wydaje
mi się, że rynek jest rozregulowany. Z jednej strony absolwenci zaraz
po studiach mają przesadnie wygórowane oczekiwania, z drugiej – firmy
wielokrotnie traktują kandydatów powierzchownie, oczekując od absolwenta
już na wstępie „wieloletniego” doświadczenia.
Uważam, że trzeba być w
czołówce w swojej działce i jeśli jest się naprawdę dobrym, da się żyć.
Granty naukowe plus pensja są dla mnie wystarczające. Finanse nie są
dla mnie wartością nadrzędną, biznes mnie nie kręci. Skoro pracuję za
publiczne pieniądze, to moim zdaniem to, co robię, powinno służyć nauce.
Znam osoby, które odeszły ze świata nauki do firm i żałują. Zajmują
wysokie stanowiska, zarabiają krocie, prowadzą badania, ale nie mogą ich
publikować. Firmom nie zależy, żeby ich pracownik miał frajdę z
publikacji w renomowanym czasopiśmie. Pracownik ma koncentrować się na
badaniach, ma szukać nowych rozwiązań, które przełożą się na sukces
rynkowy.
A propos narzekania – uważam, że za mało jest u nas
selekcji, w nauce powinni zostać najlepsi. Być może ci, co przesadnie
narzekają, powinni spełniać się w innych profesjach? Wiele problemów
Polaków wynika z braku organizacji, a nie z braku czasu i pieniędzy.
Tego nauczyłem się od Amerykanów.
Czego jeszcze nauczyła pana Ameryka?
Tego,
że nasza biurokracja jest zbyt rozbudowana. Przytłacza nadmiarem
dokumentów, którymi trzeba się zajmować zamiast pracą naukową. W Stanach
czułem dużą przychylność administracji, która wyręczała mnie w
papierologii. Niedobrym rozwiązaniem w Polsce jest także system
przetargów, który sprawia, że często trafia do nas kiepski sprzęt.
Przedstawiciele handlowi śmieją się nam w twarz, a my, jak to w
przetargu, musimy kupować najtaniej. Ostatnio przedstawiciel jednej z
firm próbował sprzedać nam sprzęt z prawie 200-procentową marżą.
W
San Diego, w Sanford Burnham Medical Research Institute, gdzie spędziłem
kilka lat po doktoracie, przekonałem się, że płynność działania
naukowca opiera się na dobrej organizacji. Ważne są tam także nieustanne
szkolenia niezwiązane bezpośrednio z badaniami: z etyki, z pisania
publikacji, a nawet z psychologami, którzy tworzą profil psychologiczny i
sugerują, nad czym warto popracować.
Co wyszło w pana profilu?
Że
łatwo nawiązuję kontakty, jestem chętny do współpracy i lubię
niezależność. Kontakty to także istotna część amerykańskiego myślenia.
Mieliśmy liczne spotkania z noblistami, San Diego jest nimi
naszpikowane. W ten sposób nasiąka się wielką nauką, a to bardzo
motywuje. Podobnie motywujący i popularny jest mentoring: każdy ma
swojego naukowego opiekuna, który go prowadzi. Staram się przejąć ten
model tutaj, na Politechnice: dużo rozmawiam z moimi doktorantami,
zachęcam, jeżdżę z nimi na konferencje, wysyłam na szkolenia.
Znalazł pan swojego mistrza?
Na
początku prowadził mnie profesor Paweł Kafarski z Zakładu Chemii
Bioorganicznej. To dla niego po studiach chemicznych na Uniwersytecie
Wrocławskim przeniosłem się na Politechnikę. Interesowało mnie
pogranicze chemii i biologii, a on właśnie prowadził prace z chemii
medycznej, która polegała na tworzeniu małych cząsteczek chemicznych
specyficznie oddziałujących z wybranymi enzymami. U niego zrobiłem
doktorat z proteaz, a potem zaaplikowałem do kilku amerykańskich
laboratoriów. Trzy z nich odpowiedziały na mój mail. Wybrałem Sanford
Burnham Medical Research Institute w San Diego, jeden z najlepszych na
świecie pod względem cytowalności prac naukowych. To czynnik określający
ważność oraz jakość badań naukowych.
Właśnie tam poznałem profesora
Guya Salvesena, biologa molekularnego, który stał się dla mnie
prawdziwym mentorem. Wspierał mnie na stażu podoktoranckim, ma swój
udział w moich ważnych dokonaniach. To już nie tylko więź naukowa, to
prawdziwa przyjaźń. Przynajmniej raz w tygodniu rozmawiamy na skypie,
spotykamy się kilka razy w roku. Zaprosiłem go w 2010 roku na wykład na
Politechnice Wrocławskiej. Był u mnie z rodziną, a szczególnie spodobała
mu się polska Wielkanoc, w tym śmigus-dyngus. Guy Salvesen to ważne
nazwisko, wybitny specjalista od apoptozy.
Czyli kontrolowanej śmierci komórek, którą też się pan zajmuje.
W
renomowanym czasopiśmie mam właśnie w recenzji publikację na ten temat,
powinna ukazać się w niedługim czasie. Wziąłem na warsztat kaspazy,
czyli enzymy z grupy proteaz, które kontrolują apoptozę. To dzięki nim
uszkodzone komórki są unicestwiane, żeby nie „psuć” organizmu. To takie
samobójstwo jednostek dla dobra ogółu. Dziennie umiera w nas około
pięćdziesiąt miliardów komórek. Każdy z nas, w każdej chwili ma w sobie
na przykład komórki nowotworowe – ważne jest, żeby były pod kontrolą,
usuwane, zanim zaczną się mnożyć w niekontrolowany sposób. Temu służy
sprawny układ odpornościowy oraz kaspazy, które nadzorują prawidłowy
przebieg kontrolowanej śmierci komórki.
Rozmawiała Aneta Augustyn
**Dr hab. Marcin Drąg, prof. nadzw. –
chemik z Zakładu Chemii Bioorganicznej na Wydziale Chemicznym
Politechniki Wrocławskiej. Kierownik projektu HyCoSuL - nowatorskiej
technologii badania enzymów proteolitycznych. Wyniki badań niedawno
opublikowało renomowane czasopismo PNAS (The Proceedings of the National
Academy of Sciences of the United States of America), zainteresowały
się nimi firmy chemiczne i farmaceutyczne z całego świata. Badania
prowadził we współpracy z grupą prof. Guya Salvesena (Sanford Burnham
Medical Research Institute, USA) oraz z grupą prof. Christine
Winterbourn (University of Otago Christchurch, Nowa Zelandia). Laureat
programów Fundacji na rzecz Nauki Polskiej oraz nagród Ministra Nauki i
Szkolnictwa Wyższego (nagroda indywidualna za osiągnięcia naukowe I
stopnia, stypendium naukowe dla wybitnych młodych naukowców). Wykłada
chemię biologiczną dla doktoratów i chemię fizjologiczną dla studentów
(w języku angielskim). Jest konsultantem naukowym w kancelarii
rzeczników patentowych. Ma 38 lat i dwójkę dzieci.
**Fundacja na Rzecz Nauki Polskiej to niezależna instytucja pozarządowa, która wspiera naukę w Polsce. Prowadzi wiele programów, m.in.:
START
- roczne stypendia dla wybitnych młodych uczonych na początku kariery
naukowej posiadających udokumentowane osiągnięcia w swojej dziedzinie
badań. Celem jest wyróżnienie najzdolniejszych młodych uczonych (do 30
roku życia) i zachęcenie ich do dalszego rozwoju naukowego przez
umożliwienie pełnego poświęcenia się pracy badawczej. Wysokość rocznego
stypendium wynosi obecnie 28 tys. zł. W tegorocznej edycji Fundacja
przyzna do 130 rocznych stypendiów. Wybrani laureaci programu mają także
możliwość otrzymania dodatkowego finansowania na wyjazd studyjny do
jednego lub dwóch ośrodków badawczych za granicą. Wyjazdy te służą
nawiązaniu współpracy oraz poznaniu metod pracy badawczej w tych
ośrodkach.
FOCUS – program realizowany do 2010 roku,
wspierający młodych badaczy, posiadających co najmniej stopień naukowy
doktora, którzy już posiadają liczący się dorobek naukowy. Wsparcie
Fundacji m.in. zapewniało pomoc na pierwszym etapie budowania własnego
zespołu naukowego. Corocznie Fundacja przyznawała do pięciu subsydiów
(300 tys. zł), wypłacanych przez trzy kolejne lata. Sybsydia były
przeznaczone m.in. na stypendium naukowe laureata oraz na stypendia dla
współpracujących z nim doktorantów oraz młodych doktorów; na zakup
aparatury, materiałów niezbędnych do prowadzenia badań, książek,
czasopism, na opłacenie podróży służbowych, kosztów konferencji.