Pomiń polecenia Wstążki
Przeskocz do głównej zawartości
Drukuj

Fizyka to nie czarna magia! Rozmowa z najlepszym wrocławskim wykładowcą

19.06.2014 | Aktualizacja: 02.07.2014 13:50

Dr inż. Adam Sieradzki w redakcji Akademickiego Radia Luz Politechniki Wrocławskiej z Moniką Szwarc zajmującą się promocją radia i spikerem Maciejem Rajfurem (fot. Radio Luz)
Jestem ogromnym przeciwnikiem czystej fizyki na tablicy, oderwanej od rzeczywistości. Pewnie część moich kolegów nie zgadza się z tym. Słyszałem nawet uwagi, że na moich zajęciach jest za mało wzorów na tablicy, a za dużo przykładów z życia. Uważam to za komplement – opowiada dr inż. Adam Sieradzki z Instytutu Fizyki Politechniki Wrocławskiej

Rozmowa z dr. inż. Adamem Sieradzkim, który po raz drugi zwyciężył w plebiscycie Akademickiego Radia Luz na najlepszego wrocławskiego wykładowcę. Szczegóły tutaj​.

Lucyna Róg: - Załóżmy taką sytuację: przychodzi do pana student, który wprawdzie pooddawał wymagane prace, ale mimo że warunkiem zaliczenia była także obecność na zajęciach, pan ledwo go kojarzy. Jak reaguje najlepszy wrocławski wykładowca?
Adam Sieradzki: - Jestem prostudencki i wyznaję zasadę, że jeśli student chce zaliczyć, to ja mu pomogę.  Nie oznacza to jednak, że dam mu ocenę za nic.
Warunki zaliczenia moich zajęć są ściśle określone na początku i studenci dobrze je znają. Jeśli konieczna jest obecność, a jest to dla kogoś problemem, to są przecież także inne możliwości. Można np. odrabiać na dodatkowych zajęciach. 
Jeżeli ktoś nie przychodzi na moje zajęcia z lenistwa, to trudno będzie się nam dogadać. Miałem jednak takie przypadki, że studenci chorowali albo przechodzili inne poważne problemy i każdą taką sytuację udało się nam rozwiązać. Bywało, że schodziłem z takimi studentami do laboratoriów i zajmowaliśmy się zadaniami koniecznymi, by zaliczyć zajęcia.
Poświęcał pan swój wolny czas

Niestety zwykle faktycznie odbija się to na moim czasie, ale taki już jestem. Lubię dobrze żyć ze studentami i staram się ich rozumieć. Może jak będę miał 60 lat, będę tuż przed emeryturą i nawarstwią mi się przykre doświadczenia ze studentami - bo przecież i takie przypadki się zdarzają - to wtedy stanę się ostrzejszy i mniej prostudencki? Na razie nie mam jednak powodów.
Zawodził się pan na studentach?

Wiele razy zaufałem i źle na tym wyszedłem, zwłaszcza kiedy byłem ciut młodszy i mniej doświadczony. Ale to była moja porażka, a nie kwestia tego, że wszyscy studenci są źli i oszukują. Wśród nich jest przecież taki sam przekrój, jak i w całym społeczeństwie – są ludzie lepsi i gorsi. Nie można od razu do wszystkich nastawiać się negatywnie, bo parę osób nas oszukało. Staram się doceniać tych, którym się chce i w których widać pasję. A jeśli chodzi o leniwych, wrogo nastawionych czy hejterów, bo i tacy się zdarzają, cóż… po prostu prowadzę z nimi zajęcia i życzę powodzenia.
Jacy są dzisiejsi studenci w porównaniu do tych, z którymi sam pan studiował? Inni? Lepsi, gorsi?

Bardziej otwarci, co na pewno wynika z tego, że czasy się zmieniły i młodzi mogą dziś w każdej chwili wyjechać za granicę, zobaczyć trochę świata i poznawać różnych ludzi. Dlatego łatwiej idzie im nawiązywanie kontaktów, co obserwuję, kiedy prowadzę zajęcia z cudzoziemcami i Polakami. 
Są też bardziej pewni siebie i przebojowi. Potrafią walczyć o swoje. Może to kwestia tego, że dzisiaj jest więcej różnego rodzaju organizacji studenckich, do których młodzi zapisują się i działają w nich. To im zresztą bardzo pomoże, bo uczą się tam wielu umiejętności, choćby pracy w grupie. 
Ale poza tym to niewiele się zmieniło. Są leniwi tak jak kiedyś. Sam przecież taki byłem. Zostawiają wszystko na ostatnią chwilę i dopiero w sesji przysiadają do nauki do egzaminów. Tak samo, jak kiedyś, potrafią się też dobrze bawić.
Skraca pan dystans między sobą a studentami? Pytam, bo zdarzyło mi się słyszeć rozmowę studentów na pana temat. Opowiadali z dużą sympatią: „Adaś to…”, „Adaś tamto”
.
Wczoraj spotkałem się ze swoimi studentami i z ciekawości zapytałem ich, jak określają mnie między sobą. Przyznali, że mówią na mnie Adaś. To całkiem miłe. Ale nie pozwalają sobie mówić tak do mnie.
Sam mam taki zwyczaj, że kiedy wyczuję, że w grupie, w której prowadzę zajęcia, jest dobry klimat, a studenci są przyjaźnie nastawieni, to mówię do nich po imieniu. Nie proponuję jednak, by oni też tak robili. Na Zachodzie to nie jest problemem, ale w naszej kulturze to się nie przyjęło i po prostu nie wypada. 
Z wieloma moimi studentami, którzy kończą studia, przechodzę jednak później na „ty”. Nie widzę w tym niczego złego. Może dlatego, że mam dużą, wielopokoleniową rodzinę i kuzynów, którzy są młodsi od moich studentów. Dlatego nie lubię mówić do studentów per „pan” i „pani”. Dla mnie to budowanie muru, który może już na początku wiele rzeczy przekreślić. 
Bywają jednak takie grupy, w których są studenci na tyle wprowadzający dystans, że mówię tam do wszystkich „pan, „pani” i „państwo”. Inaczej byłoby to sztuczne.
Odnajduje się pan bardziej w dydaktyce czy w badaniach naukowych?

Oczywiście można by wprowadzić podział na dydaktyków, czyli nauczycieli akademickich i naukowców, którzy poświęcają się tylko badaniom. Moim zdaniem jednak stanowiska naukowo-dydaktyczne są potrzebne. Sam bardzo lubię zajęcia ze studentami, ale nie potrafiłbym prowadzić ich dobrze, gdybym nie zdobył wcześniej doświadczenia naukowego związanego z własnymi badaniami, sukcesami, ale i pomyłkami.
Nie odczuwa pan, że zajęcia ze studentami to marnowanie czasu, który mógłby pan poświęcić na własne badania? Zdarza mi się słyszeć u części wykładowców takie opinie.

Wiadomo, że studenci wymagają czasu, bo to nie tylko kwestia zajęć, ale także konsultacji i różnych innych spotkań. Dla mnie jednak zajęcia z nimi to czas psychicznego wypoczynku. Jest to oczywiście trudna praca, ale w pewnym sensie także właśnie odpoczynek od badań. To czas „resetu w głowie”, który pomaga, by z nową energią podejść do badań.
Na pańskie wykłady popularnonaukowe zawsze przychodzą tłumy ludzi, którzy chcą posłuchać o fizyce opowiadanej z nieco większym luzem. Normalne, akademickie wykłady wyglądają jednak trochę inaczej?

Nie da się w taki sposób prowadzić regularnych zajęć. Ale staram się wprowadzać na nich pewne elementy zdystansowania się. Zawsze też podaję bardzo wiele przykładów z życia, by wyjaśnić różne fizyczne pojęcia sytuacjami, które każdy może zaobserwować. To pozwala zrozumieć.
Musi pan się mierzyć ze stereotypem nudnej fizyki.
Staram się. Ja sam nie byłem w szkole średniej orłem z fizyki. Wręcz przeciwnie, byłem jednym z gorszych uczniów. Życie potoczyło się jednak tak, że jestem tu, gdzie jestem. W międzyczasie nauczyłem się, jak pokazywać, że fizyka jest ciekawa, dlatego że sam nie lubię uczyć się na pamięć, wolę rozumieć. 
Wychodzę z założenia, że skoro fizyka była kiedyś dla mnie taka trudna, ale w końcu ją zrozumiałem, to znaczy, że da się ją przedstawiać łatwiej. To nie jest czarna magia, tylko trzeba to umieć pokazać. Jestem ogromnym przeciwnikiem czystej fizyki na tablicy, oderwanej od rzeczywistości. Pewnie część moich kolegów nie zgadza się z tym. Słyszałem nawet uwagi, że na moich zajęciach jest za mało wzorów na tablicy, a za dużo przykładów z życia. Uważam to za komplement.
Trudno jest przestawić studentów ze szkolnego myślenia: „zakuć wzór i regułkę, zdać, zapomnieć” na „chcę zrozumieć, o co w tym chodzi”?

W fizyce jest wiele rzeczy, które trudno od razu zrozumieć i studenci, żeby mieć to z głowy, wolą nauczyć się na pamięć i nie męczyć się próbami zrozumienia. Ale są i tacy, którzy przychodzą i proszą, by im to bardziej wyjaśnić. Oni wiedzą, że to, że ja rozumiem dane zagadnienie, nie wynika z tego, że jestem z innej planety. Mnie to też kiedyś zajęło trochę czasu. 
Niestety wielu wykładowcom akademickim  sprawia duży problem przyznawanie się  do niewiedzy. Ja to potrafię.
Nie jest to ujma na honorze albo ubytek autorytetu wykładowcy?

Skądże. Zdarza mi się mówić, że nie wiem, ale się dowiem albo: „Nie wiem, ale to bardzo ciekawe pytanie. Zastanówmy się nad tym”. Mobilizuję też studentów, żeby sami poszukali odpowiedzi. Dzisiaj przecież nauka jest tak obszerna, że jeśli ktoś twierdzi, że wie wszystko w danej jej dziedzinie, to tak naprawdę powinien się nad sobą zastanowić.  Nie wszystkim jednak przez gardło przechodzi „nie wiem”, więc wykorzystują pozycję nauczyciela akademickiego, mówiąc: „ja tu teraz pytam” albo „to ja jestem od zadawania pytań”.
Nie męczy pana monotonia akademickich wykładów? Każdego roku mówi pan przecież o tym samym. Zmienia się tylko jedno - studenci.
Nie mam z tym problemu. Mam schemat wykładu czy zajęć, ale nie recytuję ich z pamięci. Dlatego każdy rok ma tak naprawdę inny wykład, choć o tym samym. Zwykle też, przygotowując się do zajęć, coś doczytuję albo zastanawiam się nad innymi przykładami, itp.
Nie uwierzę jednak, że kiedy jednego dnia ma pan takie same zajęcia z trzema grupami,  to nie jest pan znużony.

Faktycznie, kiedy mam ciąg zajęć laboratoryjnych, zapalanie kolejnych grup studentów do tego, by odkryli, że to, czym się aktualnie zajmujemy, jest ciekawe, wymaga ode mnie dużo wysiłku. Pewnie kiedy jestem zmęczony,  moje zajęcia są trochę gorsze, ale staram się zawsze, żeby nie było aż tak nudno. Mam nadzieję, że mi się to udaje.
Których wykładowców wspomina pan najlepiej z czasów studenckich?

Cenię bardzo profesora Ryszarda Poprawskiego, który był promotorem mojej pracy magisterskiej i doktorskiej, a teraz jest moim szefem. To świetny dydaktyk. Myślę, że jeden z najlepszych, a dla mnie wzór, właśnie ze względu na swoje życiowe podejście i umiejętność pokazywania studentom, że fizyka nas otacza. 
Rozmawiała Lucyna Róg