Pomiń polecenia Wstążki
Przeskocz do głównej zawartości
Drukuj

W każdym klubie studenckim coś grało

12.05.2014 | Aktualizacja: 02.06.2014 11:30

Jerzy Skoczylas jest absolwentem Wydziału Elektrycznego Politechniki Wrocławskiej (fot. Katarzyna Górowicz-Maćkiewicz)

W akademiku T-3 przy placu Grunwaldzkim, 45 lat temu, spotkało się trzech studentów: elektronik, automatyk i specjalista od wysokich napięć. Stworzyli Kabaret Elita


Rozmowiamy z Jerzym Skoczylasem, absolwentem Wydziału Elektrycznego Politechniki Wrocławskiej. Skoczylas w trakcie studiów poznał Tadeusza Drozdę i Jana Kaczmarka, z którymi w 1969 r. założył Kabaret Elita. Od lat 70-tych jest redaktorem Radia Wrocław. Od 1998 – radnym wrocławskiej Rady Miejskiej.

Studiował pan na Politechnice Wrocławskiej na Wydziale Elektrycznym.
Jerzy Skoczylas: - Mama stwierdziła, że muszę być porządnym człowiekiem, czyli inżynierem i wysłała mnie na studia. Więc przyjechałem w 1966 roku do Wrocławia, z rodzinnego Olkusza, aby studiować. Niestety porządnym człowiekiem nie zostałem, chociaż studia skończyłem. Jestem wprawdzie inżynierem, ale kariery zawodowej nie zrobiłem.
Rozpoczął ją pan chociaż?
To były czasy dość abstrakcyjne. Dzisiaj młodzi po studiach szukają pracy, wtedy było odwrotnie. Wówczas był nakaz pracy. Po skończeniu uczelni technicznej trzeba było swoje odpracować. Były to minimum trzy lata w sektorze uspołecznionym.
I wysłali pana do fabryki?
Ja się rękami i nogami broniłem, tym bardziej, że już wtedy nasz kabaret działał dość prężnie. Więc za Chiny Ludowe nie chciałem iść na 6. rano do roboty.
Więc pan wykombinował...
... szkołę. Złożyłem podanie i udało mi się załatwić miękkie lądowanie w technikum samochodowym. Byłem dwa lata nauczycielem elektrotechniki i automatyki. I tak z magistra stałem się profesorem.
W ten sposób zrobił pan błyskawiczną karierę naukową.
O tak, moi koledzy po studiach byli zaledwie magistrami inżynierami, a ja do dziś spotykam swoich uczniów – niektórych z siwymi brodami - którzy wołają do mnie: „dzień dobry, panie profesorze!”.
A jednym z nich był...
Władek Frasyniuk, najsłynniejszy we Wrocławiu absolwent  samochodówki.

Pan jednak ostatecznie poszedł drogą mniej naukową.
Nie spodziewałem się, że zostanę aktorem kabaretowym. Jako bardzo młody chłopak widziałem siebie raczej z gitarą i mikrofonem w jakiejś bigbitowej kapeli. Nawet grałem z taką grupą „I”.

youtube
A jak powstała Elita?
Byłem na II roku. Wiedziałem już, że na polibudzie działa taki jeden Jan Kaczmarek. Studiował na wydziale łączności, skończył studia już jako elektronik [podczas jego studiów zmieniono nazwę wydziału – red.].
Janek był starszy ode mnie. Był wówczas już znany w środowisku turystycznym. Wówczas rajdy, chodzenie po górach to było prawdziwe studenckie życie. I on tam brylował, śpiewał, grał na gitarze, czuł się jak ryba w wodzie. Układał piosenki na kolanie. Janek wówczas wypromował  m.in. słynną balladę o Wandzie, co nie chciała Niemca. Był już uznanym studenckim twórcą.
Potem poznałam Tadka Drozdę. Był z kolei rok młodszy ode mnie. I tak to zostało do tej pory.... On cały czas jest rok młodszy....

Jaki ten świat dziwny...
Prawda?
Też elektryk i mieszkał w tym samym akademiku T-3?
Tak. Tadzio był człowiekiem przebojowym, elektryk od wysokich napięć. Muszę mu oddać honory, bo gdyby nie on, to Elita by nie powstała, był człowiekiem czynu. Pierwszy raz wystąpili z Jankiem Kaczmarkiem w 1969 roku w jakimś klubie przy spółdzielni mieszkaniowej. W umowie, którą musieli podpisać, była rubryka „nazwa zespołu”. A oni nie mieli żadnej nazwy, było ich dwóch i śpiewali sobie piosenki. A że trzeba było coś wpisać, to Tadek na poczekaniu wymyślił i wpisał „elita”, i tak zostało do dziś.
Na następnym występie było was już trzech?
Tadek zobaczył mnie, jak śpiewałem i grałem na gitarze na jakiejś imprezie. Podszedł do mnie i mówi: - „przyjdź zaśpiewać coś Pod Wiklinami”. Tam był jakiś przegląd piosenki. Nie bardzo wiedziałem, co mam zaśpiewać, a że bardzo lubiłem piosenkę Starszych Panów „O Kociu” Przybory i Wasowskiego, to zaśpiewałem:
„Już w dzieciństwie miewał Kocio / do niewieścich nóżek pociąg – / na kolanka (ach!) / na kolanka (ach!) / siadał chętnie ładnym ciociom! / Cha! Cha! Cha! Cha! / Cha! Cha! Cha! / Siadał chętnie – ładnym ciociom!”

... i tak Kocio przylgnął do mnie - na całe życie.
O co chodziło w ówczesnej sztuce kabaretowej?
Nie będę się zgrywał i opowiadał o martyrologii. Nie o to chodziło. Chodziło o to..., aby się pośmiać. Oczywiście, były i aluzje polityczne, i boje z cenzurą, ale nie mniej - priorytetem było rozśmieszenie widza. A głównym narzędziem Elity były i są piosenki. Występowaliśmy głównie w klubach studenckich Politechniki - Pod Wiklinami, czy w klubie Kurant.
A jak to było na egzaminach? Łatwiej było elitarnym studentom zdawać?
Pan powie kawał, albo anegdotkę...
I wszyscy byli tacy mili i sympatyczni?
No nie... nie przesadzajmy. Ale mam raczej dobre wspomnienia. Był np. taki pan Girulski, redaktor gazety Sigma. Bardzo nas lubił i nam kibicował. Trzeba było mieć też jakąś organizację, która firmowała występy. W naszym przypadku było to ZSP, dzięki któremu jeździło się na różne występy, przeglądy itd.
Fama?
Dla nas Fama zaczęła się w 1970. To była prawdziwa nobilitacja dostać się na ten przegląd.

Dużo zespołów działało przy Politechnice?
Mnóstwo! W każdym klubie studenckim coś wówczas grało, czy zespół, czy kabaret, teatr. Był m.in. teatr pantomimy „Gest”, stamtąd wywodzi się Leszek Niedzielski, który jest z Elitą do dziś. Cały ruch jazzowy -  Jazz nad Odrą miał swoje początki przy Politechnice.
Działalność kabaretowa nie przeszkadzała wam w nauce? Mama się nie denerwowała?
Mama była spokojna, bo ja nie sprawiałem szczególnych kłopotów, wbrew pozorom byłem porządnym człowiekiem. Mało tego, wszyscy się cholernie baliśmy wojska. Jak się zawaliło studia, to bicz boży - wisiał nad nami w postaci Ludowego Wojska Polskiego. Był bardzo motywujący.
Czyli jak zwykle: nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło?
Armia tylko czekała na takich jak my. Więc armia dyscyplinowała do nauki. Oblałem tylko jeden egzamin w czasie studiów.
Z czego?
Z automatyki na V roku.
U kogo?
Nie pamiętam, chyba to nie był żaden ze znamienitych profesorów, bo bym pamiętał.
Wróćmy do Elity. Kiedy Tadeusz Drozda rozstał się z kabaretem?
Zaraz po studiach. To się zaczęło – to rozstanie - jak zaczęliśmy wsiąkać do radia. W 1974 roku Janek dostał etat we wrocławskim radiu za sprawą Andrzeja Waligórskiego, oczywiście. Ja byłem następny, potem był Leszek Niedzielski. Tadek nie był facetem, który wysiedziałby przy biurku i pisał teksty. Wyjechał do Warszawy i tam zaczął karierę.
A jaki był Jan Kaczmarek?
Janek w radiu czuł się świetnie, ale na scenę nie wychodził chętnie, chociaż był świetnym aktorem. Może nie był piękny, ale był  sympatycznym, ciepłym człowiekiem. Ludzie go kochali. Napisał ponad 200 piosenek.
Z jednej z pierwszych Fam to nam prawie uciekł. Tadek go w ostatniej chwili ściągnął z promu. Bo chciał nam nawiać.
Panowie się świetnie uzupełniali.
Przebojowość Tadka, nieśmiałość Janka i ja pośrodku. Na przekonywanie Janka traciliśmy ogromną ilość czasu i energii (śmiech).

youtube
A z czego się pan dziś śmieje? Z tego samego co kiedyś?
Zawsze śmiałem się i śmieję z tego samego, z głupoty. Andrzej Waligórski powiedział kiedyś: „może się na ziemi wyczerpać gaz, ropa i węgiel, ale pokłady głupoty ludzkiej są niezmierzone, przepastne i starczy tego surowca do końca świata”.
W głupocie chyba najgorsze jest to, że się w niej brnie, czasem bez opamiętania.
O tak, upór w głupocie to przekleństwo prawdziwe. To wynika z tego, że człowiek niekiedy nie potrafi przyznać się do błędu i z otwartą przyłbicą przyznać do głupoty. To zwykły brak pokory. 
Rozmawiała Katarzyna Górowicz-Maćkiewicz

* Blues Panie Janek, Zerowy Bilans Czyli Pero i inne hity Elity tutaj.