Pomiń polecenia Wstążki
Przeskocz do głównej zawartości
Drukuj

Uczył sztuczek w „Mistrzu i Małgorzacie”

07.10.2013 | Aktualizacja: 10.10.2013 12:54

Prototyp płonącej księgi wylądował w koszu, trzeba było zrobić nowy rekwizyt (fot. Łukasz Giza, Teatr Muzyczny Capitol)

Najnowsza premiera Teatru Muzycznego Capitol olśniewa pod wieloma względami. Aktorzy wykonują na scenie m.in. oszałamiające sztuczki iluzjonistyczne. Uczył ich Jędrzej Bukowski, profesjonalny iluzjonista, absolwent Politechniki Wrocławskiej z tytułem doktora. 

***
Rozmowa z Jędrzejem Bukowskim*

Spotykamy się w kawiarni niedaleko Capitolu, czy dlatego, że ciągle jeszcze jest pan potrzebny w teatrze? Premiera „Mistrza i Małgorzaty” była już jakiś czas temu.

Teoretycznie moja umowa miała trwać do premiery, ale przy niektórych iluzjach wciąż jestem potrzebny. Poza tym jest to tak magiczne miejsce i tak wspaniali ludzie, że kiedy tylko mam jakikolwiek powód, żeby tam wrócić, to wracam.
Jak w ogóle doszło do współpracy z Capitolem?
Zgłosili się do mnie z prośbą o pomoc przy spektaklu. Przedstawiłem reżyserowi kilkanaście iluzji do wyboru, a on wziął wszystkie.
Długo pan pracował z aktorami?
Jakieś dwa miesiące, ale według mnie powinniśmy nieco dłużej.
Czy dlatego, że tak kiepsko im szło? 
Wręcz przeciwnie. Oni są niesamowici – skupieni, pracowici i świadomi możliwości swojego ciała. Wystarczyło im pokazać dany numer, a oni trochę potrenowali i już byli gotowi. Musiałem jedynie szlifować pewne elementy pokazu. Naprawdę byłem pełen podziwu. Artyści musieli śpiewać, tańczyć i jeszcze do tego dobrze wykonać iluzjonistyczne triki. Przy trudniejszych fragmentach, jak np. urwanie Bengalskiemu głowy, musieliśmy ostro się napracować. Przyznam, że miałem pewne problemy, aby nauczyć aktorów znikania, ale to pewnie dlatego, że w trakcie moich występów to nie ja znikam ze sceny, tylko moja asystentka.
Uściślijmy, że ową asystentką jest pana żona.
Zgadza się. Ewelina w znikaniu jest świetna (śmiech). Aktorom początkowo proces znikania zajmował zbyt dużo czasu. Poprosiłem więc żonę o pomoc. Przyszła i pokazała im, jak ma to wyglądać. Artyści aż oniemieli, że można zrobić to tak szybko.
Dobrze zna pan „Mistrza i Małgorzatę”?
Teraz już tak (śmiech). Czytałem oczywiście książkę w liceum, ale niewiele pamiętałem. Niedawno z przyjemnością odświeżyłem kilka fragmentów. A spektakl widziałem chyba już z pięć razy.
Denerwował się pan na premierze?
Potwornie. W tym momencie już nic ode mnie nie zależało, wszystko było w ich rękach. Nie sadziłem, że będę aż tak to przeżywał. 
I jak wyszło? Był pan zadowolony ze swoich „studentów”?
Uważam, że wypadli rewelacyjnie.
Zdradzi pan sekret jednej z bardziej widowiskowych sztuczek - płonącej księgi?
Po wykonaniu pierwszego rekwizytu „palącej się księgi” Wojciech Kościelniak, reżyser, zadzwonił do mnie i powiedział, że to miała być wybuchająca płomieniami wielka księga, a nie tlący się notes (śmiech). Musieliśmy zatem prototyp wyrzucić do kosza i zrobić całkowicie nowy rekwizyt. Na szczęście obecny efekt jest już satysfakcjonujący dla reżysera i naprawdę robi wrażenie.
Nie brakuje panu zajęć naukowych? Z Politechniką Wrocławską pożegnał się pan kilka miesięcy temu.
Ale nie na zawsze. Ciągle jeszcze mam kontakt z ludźmi z mojego wydziału. W niedalekiej przyszłości pojadę do kopalni w Niemczech obejrzeć pewne czujniki. O ile jeszcze pamiętam, co to jest (śmiech). Jednak moim głównym zajęciem jest teraz iluzja. Jest jej zdecydowanie więcej niż nauki.

Rozmawiała Iwona Szajner

* Jędrzej Bukowski ukończył studia doktoranckie na Wydziale Geoinżynierii, Górnictwa i Geologii Politechniki Wrocławskiej. Strona internetowa, gdzie można obejrzeć fragmenty jego występów [tutaj].