Czwórka studentów z Koła Naukowego TK Games Politechniki Wrocławskiej ex aequo z twórcą gier z Żarowa zajęła pierwsze miejsce w hackathonie Techland Game Jam. Ich produkcje jury uznało za najlepsze spośród 17 projektów, jakie powstały w ciągu dwóch dni
Hackathony polegają na tym, że w jednym budynku spotykają się programiści, którzy w ograniczonym czasie – zwykle kilkudziesięciu godzin – mają w niewielkich grupach stworzyć gotowe produkty – programy, aplikacje czy – jak w przypadku Techland Game Jam – gry. To zadanie wyjątkowo trudne, bo zawodnicy działają nie tylko pod presją czasu, ale i muszą nauczyć się koncentracji, by przez wiele godzin zajmować się jedną kwestią, jaka przypada im w projekcie. To zarazem świetna okazja, by sprawdzić swoje umiejętności, kreatywność – zwłaszcza po zaledwie kilku godzinach snu, a także zdolność do pracy w grupie. W przypadku Techland Game Jam wiele zespołów uformowało się na miejscu, ich członkowie nie znali się przed imprezą.

Wielu przyjechało na nią z drugiego końca Polski, spędzając w pociągu nawet i 10 godzin. - Było jednak warto! - podkreślali, a prezentując swoje gry w niedzielne popołudnie opowiadali, czego nauczyli się w czasie tego dość intensywnego weekendu. - Na przykład tego, jak ważny jest grafik w zespole. Bez niego nie da się stworzyć dobrze wyglądające gry – mówili jedni, podczas gdy inni podkreślali, że najważniejsza była organizacja pracy, bo tylko z rozsądnym podziałem zadań można opracować grę w kilkadziesiąt godzin.
Grupy tworząc swoje projekty musiały odnieść się w nich do jednego z czterech zadanych tematów, które poznały tuż przed imprezą i już w jej trakcie. Trzy były cytatami znanych ludzi: „Lost time is never found again" Benjamina Franklina, "I defy gravity" Marilyn Monroe i „Fast is fine, but accuracy is everything" Wyatta Earpa. Czwarty został opracowany już na miejscu z propozycji uczestników Techland Game Jamu - „Everything is connected with everything else”.
Świątynie i piniaty
Zawodnicy przyjechali do Wrocławia już w piątek. Wieczorem stworzyli zespoły, najczęściej kilkuosobowe i zainstalowali platformę Unity, na której opracowywali swoje gry. Pracę nad nimi zaczęli w sobotę o godz. 8, a w niedzielę o godz. 15 prezentowali je przed jury i innymi zespołami.
Uczestnicy game jamu wykazali się nie lada pomysłowością. Stworzyli zarówno gry proste, ale z pomysłem, jak i bardziej skomplikowane z wieloma dźwiękami i rozbudowaną szatą graficzną. Zaskakiwali pomysłami.
Jeden z zespołów przygotował grę, której główny bohater co 15 sekund przeżywa „reset pamięci”. Ma więc tylko te 15 sekund, by jak najlepiej poznać budynek, w którym się znajduje, co pozwoli mu złamać szyfr i wygrać grę. W kolejnej z gier gracz odnajduje starą świątynię, a w niej artefakt. Niestety budowla zaczyna się walić i trzeba się z niej jak najszybciej wydostać – najlepiej używając artefaktu, który może spowalniać lub przyspieszać czas.
Duży aplauz zdobyła propozycja innej z grup, która stworzyła Junkmana. To mieszkaniec planety, na której od pięciuset lat składowane są śmieci, a on się nimi zajmuje – sprząta, dogląda, pilnuje itd. Wyposażony z karabin z amunicją w postaci czarnych dziur eliminuje różne szkodniki i walczy ze złym bossem.
Spodobała się także gra „Hello Marylin”. Jej bohaterka potrafi sterować grawitacją, tworząc wokół siebie pole, dzięki któremu może np. wyrzucać w górę skrzynki i inne przedmioty. Największe wrażenie jednak, sądząc po reakcji oglądających, wywołała gra muzyczna, która połączyła w sobie fortepian i piniatę, czyli kolorową kukłę wypełnioną słodyczami, którą w krajach latynoskich strąca się, uderzając w nią. Członkowie zespołu włożyli dużo wysiłku w to, by dopasować różne elementy gry do dynamicznej muzyki i innych dźwięków. W dużym uproszczeniu – gra polega na tym, by uderzać w piniaty, bo jeśli się tego nie zrobi, likwidują one ludziki, które stoją pod nimi. Nie brzmi to pewnie tak imponująco jak efekt końcowy, jaki uzyskali zawodnicy.
Cztery zamiast trzech
Jury zamierzało nagrodzić trzy zespoły, ale ostatecznie przyznało cztery nagrody. Trzecie miejsce na Techland Game Jam zdobył zespół nr 3, który opracował grę z dwoma kulkami znajdującymi się po przeciwnych stronach toru. Gracz sterujący jedną z nich musi przedostać się na drugą krawędź, wyprzedzając swojego przeciwnika po drugiej stronie (drugiego gracza). Po drodze czeka go wiele niespodzianek.
Drugie miejsce zdobył zespół nr 17 za grę „Don't touch the ball”, a pierwsze miejsce jury przyznało ex aequo. Wyróżniono nim „Dziobaka” stworzonego przez studentów z Koła Naukowego TK Games Politechniki Wrocławskiej i „Everything” Michała Stalewskiego. Nagrodą jest m.in. wydanie i promowanie przez Techland tych gier.
„Dziobaka” opracowali programiści i dizajnerzy Rafał Orlik, Grzegorz Kiernozek i Mateusz Grochowiak – wszyscy studenci informatyki - oraz odpowiadająca za grafiki Magdalena Ponarad, studentka teleinformatyki. W ich grze, przygotowanej na urządzenia mobilne, gracz porusza się, a właściwie lata, zabawnym dziobakiem wyposażonym w (na pierwszy rzut oka) jet-pack. Jego zadaniem jest zbieranie gwiazdek, za które zdobywa punkty. Musi jednak uważać, bo niektóre z gwiazdek, oznaczone innym kolorem, są zdradzieckie i wybuchają. W każdej z misji ma 30 sekund na wypracowanie jak najlepszego wyniku.
Zawodnicy ujęli jury m.in. tym, że każdemu z jego członków wręczyli smartfony, na których mogli oni spróbować się w tej grze, a nie tylko obejrzeć ją na ekranie, na scenie. Taki zabieg był bardzo skuteczny, bo jury przez kilka minut chętnie testowało grę, a ta wyraźnie się spodobała.
- W porównaniu do innych zespołów stworzyliśmy grę prostszą, jeśli chodzi o jej konstrukcję, bo chcieliśmy ją skończyć w czasie tych dwóch dni. Nie zamierzaliśmy doprowadzić do sytuacji, w której moglibyśmy zaprezentować jury tylko nieukończony pomysł albo jego zarys, jak się zdarzyło w przypadku kilku grup – opowiadała Magdalena Ponarad.
- Najtrudniejsze było samo wymyślenie gry – przyznawał Mateusz Grochowiak. - Mieliśmy nawet taki moment, w którym po wielu godzinach przerzucania się propozycjami, siedzieliśmy ponurzy i traciliśmy wiarę, czy coś z naszego udziału w tej imprezie w ogóle wyjdzie. Ale w końcu się udało. Pół nocy spędziliśmy na omawianiu szczegółów. Ostateczna wersja mocno odbiega od tej, jaką na początku wymyśliliśmy, bo w międzyczasie mieliśmy nowe pomysły i posłuchaliśmy opinii ludzi, których poprosiliśmy o przetestowanie gry.
- Dlatego tytułowy dziobak obecnie jest tylko dodatkiem graficznym, a początkowo to, że jest właśnie dziobakiem, a nie inną postacią, miało pełnić dużo większą rolę w grze – dodaje Grzegorz Kiernozek. - Nie zmienia to jednak faktu, że dziobak ma swoje plusy. Podoba się zwłaszcza graczkom i można go będzie wykorzystywać na wiele sposobów, np. ubierać, bo w kolejnych misjach dziobak może zdobywać złoto, które później będzie wymieniać np. na czapkę dla siebie czy inny element ubioru.
- Zwycięstwo na Techland Game Jam dużo dla nas znaczy – podkreślał natomiast Rafał Orlik. - Chcemy w przyszłości tworzyć gry i wiemy, że jeśli nie postaramy się o to, by już teraz znaleźć swoje miejsce w branży, to później może być za późno. A wydanie własnej gry z pomocą Techlandu to duży krok do przodu.
Drugi ze zwycięzców hackathonu Michał Stalewski jest właścicielem niewielkiej firmy tworzącej gry mobilne Evil Indie Games. Mieszka w Żarowie. Jako jedyny zdecydował się na samodzielne stworzenie gry w czasie Techland Game Jam. - Bo mam ze sobą ten problem, że tworzenie gier sprawia mi ogromną przyjemność i wszystko lubię zrobić sam, od programowania, przez grafiki, po dźwięk – śmiał się.
Stalewski przygotował grę dość nietypową. - Postanowiłem, że zamiast dopasowywać się do jednego z czterech tematów zadanych nam, połączę je wszystkie w jedno – tłumaczył na prezentacji. W jego produkcji gracz znajduje się w dziecięcej kołysce, a dotykając zawieszonych u góry grzechotek albo innych przedmiotów wydostaje się z niej. Dalej jest coraz ciekawiej. Z góry spoglądają na niego postacie, których cytaty stały się tematami Techland Game Jamu, a posuwający się coraz dalej gracz zupełnie nie wie, czego może się spodziewać, bo np. dotykając kwiatka przenosi się na łąkę pełną innych kolorowych roślin. Gdy zbliży się do wozu strażackiego, rozwija się wielka drabina prowadząca w niebo, itd. Jest nieco psychodelicznie, ale i intrygująco.
- Stwierdziłem, że stworzę grę radykalną, bo już samo to, że podjąłem się zrobić ją w pojedynkę, było w pewnym sensie radykalne – tłumaczy Michał Stalewski. - Moja gra to dziwna wizja artystyczna. Dziwny świat, który można sobie dowolnie interpretować. Z dziecięcej kołyski prowadzą cztery drogi, po przejściu wszystkich kończy się grę. Po drodze czeka nas wiele niespodzianek, a punkty zdobywa się poprzez interakcję z różnymi przedmiotami.
Michał przyznał, że nie spodziewał się zwycięstwa. - Wczoraj nawet zastanawiałem się, czy w ogóle tu dziś przychodzić. Byłem zmęczony, spałem zaledwie kilka godzin, bo zamiast się położyć pracowałem nad grą, ale i tak niewiele w niej zrobiłem – opowiadał. - Dobrze, że jednak wytrwałem – śmiał się.
Imprezę zorganizował Techland, jedna z czołowych firm w polskiej branży gier. Nagrodami – poza wydaniem zwycięskich produkcji – były także vouchery na gry, nagrody rzeczowe i możliwość korzystania z Unity Pro przez pół roku. Techland Game Jam odbył się w Strefie Kultury Studenckiej. Była to impreza zamknięta, bez publiczności, by zawodnikom nikt nie przeszkadzał w pracy nad grami.
Lucyna Róg