Pomiń polecenia Wstążki
Przeskocz do głównej zawartości

Sprawy studenckie

Drukuj

​Mama Selita z premierowymi utworami na PWr [ZDJĘCIA, ROZMOWA Z ZESPOŁEM]

28.03.2014 | Aktualizacja: 01.04.2014 12:18

Koncert zespołu Mama Selita w studiu Styku w ramach LiveBox Sessions

Na dzień przed wrocławskim koncertem z Jamalem, Mama Selita gościła w studiu Styku – Telewizji Politechniki Wrocławskiej. Muzycy wystąpili na żywo w ramach projektu LiveBox Sessions

Koncert zaczęli „Brudnymi bombami”, czyli piosenką z ich pierwszej płyty („3, 2, 1…”), która zyskała dużą popularność i zwróciła uwagę branży muzycznej na ten młody zespół z Warszawy. Ale we Wrocławiu muzycy zagrali także sporo materiału premierowego z najnowszej płyty – „Materialiści”, która już niedługo ma trafić na półki sklepów muzycznych.


Album ten – według zapowiedzi formacji – ma być utrzymany w brudnym, garażowym stylu. Przed koncertem w studiu Styku muzycy opowiadali dziennikarzom politechnicznych mediów, że ich nowa płyta ma być niestandardowa, bo nie lubią, jak nakłada się na nich stylistyczne dyby. Wspominali także niedawną współpracę z pochodzącą z Wrocławia wokalistką Marceliną, z którą ponownie nagrali piosenkę „Godzillove” w ramach projektu radiowej Czwórki - #2Czwórka (25 artystów, reprezentujących różne gatunki muzyczne, nagrywa 12 utworów w nowych, zaskakujących aranżacjach).

Yt

- To było świetne doświadczenie, bo Marcelina odnalazła zupełnie inne emocje w tym utworze – mówił Igor Seider, wokalista zespołu. – Lubimy taki ferment, bo przynosi pozytywne efekty.

Koncert  grupy tradycyjnie można było jednocześnie usłyszeć w Akademickim Radiu Luz Politechniki Wrocławskiej i zobaczyć na youtubowym kanale Styku - Telewizji Politechniki Wrocławskiej. Tam także niedługo pojawi się nagranie z tego występu.

Rozmowa z członkami zespołu Mama Selita

Lucyna Róg: - Przekonywaliście na scenie, że trudno wam się gra bez publiczności, ale przyznaję, że absolutnie wam nie wierzę. O takich ludziach jak wy mówi się, że są zwierzętami scenicznymi. Świetnie czujecie się za kamerami i potraficie wczuć się w klimat, jakiego się od was oczekuje.

Igor Seider: - Publiczność jest jak bateria. Ty ją ładujesz, a ona daje ci energię. Na koncertach, z ludźmi pod sceną, robimy rzeczy epickie. Ale ich brak nie przeszkadza nam świetnie bawić się, grając nasze numery. Między nami jest fajna energia, jesteśmy wypoczęci, więc czujemy się dobrze na scenie.

Na swoim koncie macie ponad 300 koncertów. Naprawdę nie czujecie się wyczerpani?

Grzegorz Stańczyk: - Myślę, że będzie ich już dużo więcej niż 300. Pewnie gdybyśmy grali cały czas te same numery, zaczęłoby nas to męczyć. Ale my stale wykonujemy coś nowego. I mamy z tego frajdę.

W jednym z wywiadów zapytani o to, czy trudno jest się przebić na polskim rynku muzycznym, powiedzieliście: „poruszamy się jak saper po polskim szołbiznesie”. Co przez to rozumiecie?

Mikołaj Stefański:  - Koszmarnie trudno jest się wybić. Bujdą jest to całe gadanie, że można się wypromować w internecie i potem ot tak wydać płytę. Podobnie jest z artystami, którzy występują w talent show, mają swoje pięć minut, a potem giną w tłumie, bo nie włożyli mnóstwa pracy w to, żeby się utrzymać. Jeśli ktoś myśli na poważnie o muzyce, musi liczyć się z pracą na trzy etaty.

Herbert Makuch: - A z drugiej strony zdarza się, że są zespoły, które pograją rok czy dwa i mają już roszczeniowy stosunek do rzeczywistości. Należy im się sława, kontrakty płytowe, itd. A tu konieczna jest harówka przez wiele lat, żeby coś osiągnąć. Trzeba mieć determinację i motywację.

Igor Seider: - Jeśli chodzi o tego sapera, to muzyka to jest taki biznes, w którym nie można powielać schematów. Cały czas trzeba być kreatywnym, robić coś inaczej niż inni, szukać tej swojej szczeliny, żeby się wcisnąć w mur i zrobić wyłom. Raz wychodzi, a innym razem nie.

Podkreślacie, że nie lubicie być szufladkowani ani kiedy ktoś przykleja wam łatkę. Ale czy działając na rynku muzycznym, nie musicie wypracowywać elementów charakterystycznych tylko dla siebie, tak by publiczność was rozpoznawała?

Igor Seider: - Dużym wydarzeniem było dla mnie, kiedy znajomy opowiedział nam o tym, jak do jego studia przyszedł nowy zespół i powiedział, że chce brzmieć jak Mama Selita. To było najlepsze uczucie na świecie. Poczułem, że te wszystkie godziny, które spędzamy na próbach, te tysiące złotych, które wydajemy na sprzęt, że to wszystko przynosi efekt i że stajemy się charakterystyczni. Każdy artysta chciałby mówić swoim głosem, a nie być ciągle porównywanym do innych. Rozumiemy jednak, że dziennikarze tego potrzebują, bo poruszamy się w świecie, który polega na opisywaniu. Coś trzeba zawsze do czegoś przyrównać, by zachęcić innych. Nie irytujemy się na to.

Wasza nowa płyta ma być zupełnie inna niż debiutancka. Opowiadacie w mediach o tym, jak zaszyliście się w domu ze stodołą i tam zarejestrowaliście materiał. Co jest złego w nagrywaniu albumu w studio, że aż poszukaliście tak odludnego miejsca? 

Mikołaj Stefański: - Nie ma w tym nic złego. Po prostu to był dla nas sposób na to, żeby znaleźć własne brzmienie… żeby zabrzmieć inaczej i nadać naszej muzyce unikalność. Sądzę, że nam się to udało. 

Podobno nie lubicie pytań o wasz występ w „Must Be The Music”?

Igor Seider: - To chyba przesada, że nie lubimy. Mieliśmy epizod w talent show. Skończyło się tak, jak się skończyło (zespół dotarł do półfinału – przyp. red.). Potrzebowaliśmy chwili, żeby to sobie przemyśleć i dojść do wniosku, co w ten sposób osiągnęliśmy i co to w nas zmieniło. I okazało się, że nie zmieniło nic.

Zrobilibyście to drugi raz?

Herbert Makuch: - Dostaliśmy nawet propozycję ponownego występu w takim telewizyjnym show i odmówiliśmy. Nie widzieliśmy w tym sensu. To byłoby dreptanie w miejscu. 

Igor Seider: - Czym innym było talent show w momencie, w którym my tam byliśmy, a czym innym jest dzisiaj, kiedy ta formuła mocno się wyeksploatowała. 

Herbert Makuch: -  Występowanie w takich programach dawniej było traktowane w kategorii, że ktoś się sprzedał, że to nie jest prawdziwe, itd. Dzisiaj jednak chyba nikt już nie ma złudzeń, że to jest po prostu jeden z elementów promocji. W latach 80., kiedy powstało MTV, zespoły nagrywały teledyski i to też było źle odbierane – w kategorii sprzedawania siebie. A dzisiaj to standard.

Sugerujesz, że nie da się dziś zrobić kariery bez występu w talent show?

Herbert Makuch: - Ależ da się. Podobnie jak można osiągnąć karierę bez nakręcenia wideoklipu. Mówię jedynie o tym, że zmienia się odbiór takich działań wśród publiczności. Telewizyjne show wpisały się już w krajobraz muzyczny. 

Mikołaj Stefański: - Kiedyś to była po prostu jakaś opcja, mniej lub bardziej brana pod uwagę. Dziś wszyscy traktują to jako coś normalnego.

Chyba nie do końca. Tydzień temu gościliśmy tu zespół, którego członkowie podkreślają, że nie mają najmniejszego zamiaru brać udziału w jakimś show muzycznym.

Herbert Makuch: - Do czasu…

Igor Seider: - Jeżdżąc po całym kraju na koncerty spotykaliśmy kapele, którym wytwórnie otwarcie powiedziały, że bez telewizyjnego epizodu nie mają szans na to, że ich debiutancka płyta zostanie wydana. To jest branża, w której ogromnie trudno się przebić. Występ w talent show to szansa, żeby pokazać ludziom: „istniejemy”. Z takim samym nastawieniem i my wzięliśmy udział w programie. Nie liczyliśmy na wielką karierę od Opola po Top Trendy.

W którym momencie poczuliście, że macie wiernych fanów?

Grzegorz Stańczyk: - Była taka sytuacja, że na nasz koncert do Warszawy przyjechała grupa ludzi z Gdańska…

Mikołaj Stefański: - Dla mnie takim momentem było, kiedy na jednym z koncertów wyszliśmy na scenę, a ludzie zaczęli bić brawo jeszcze zanim zagraliśmy. Oni tam już na nas czekali! Super uczucie.

Igor Seider: - Ja to poczułem, kiedy publiczność zaczęła z nami śpiewać nasze piosenki. Wtedy zdałem sobie sprawę, że to już nie jest tylko nasza muzyka, to już także ich muzyka i to dla nich coś ważnego. Jeżdżąc teraz z koncertami jako support Jamala, widzimy, że ludzie czekają na nasze konkretne kawałki, nawet domagają się ich w przerwach między innymi piosenkami. To jest świetne. Oczywiście nie chcemy być zakładnikami jednego utworu, ale to miłe, że jest taki, który jest tym wyczekiwanym.

Osiągnęliście sukces? To jest to?

Mikołaj Stefański: - Kiedy 12 lat temu jechałem przyczepą na swój pierwszy koncert poza Warszawą, to był dla mnie wielki sukces. Myślałem sobie wtedy: „no, jak już jadę na koncert do innego miasta, to to już jest coś”. Od tamtego czasu tak wiele się zmieniło i wydarzyło tyle fajnych rzeczy, że przestałem już postrzegać to, co robię, w kategoriach sukcesów.

Herbert Makuch: - Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Dziś dla nas jakimś osiągnięciem jest jedna rzecz, a za chwilę to już będzie codzienność i spodziewamy się czegoś większego.

Rozmawiała Lucyna Róg