Pomiń polecenia Wstążki
Przeskocz do głównej zawartości

Ludzie Politechniki

Drukuj

Innowacje trzeba wprowadzać w życie

22.07.2014 | Aktualizacja: 25.09.2014 08:49

Dr inż. Piotr Bródka koordynuje innowacyjny projekt ENGINE (fot. Iwona Szajner)

Dr Piotr Bródka z Instytutu Informatyki wziął udział w rządowym projekcie Top 500 Innovators. Wraz z innymi naukowcami z Polski odwiedził Uniwersytet Stanforda w Kalifornii. - Oni wcale nie są od nas mądrzejsi, mają tylko inne podejście do pracy - mówi specjalista od sieci społecznych i ich analizy



Iwona Szajner: Kilka tygodni zajęło nam znalezienie terminu na spotkanie. Pana kalendarz jest bardzo napięty.
Dr inż. Piotr Bródka: Tak wygląda życie młodego naukowca (śmiech). Ciągle coś się dzieje – zajęcia dydaktyczne, konferencje naukowe, różne projekty i w międzyczasie gdzieś jeszcze własne badania.
A doba ma tylko 24 godziny…
I wcale nie uważam, że powinna mieć więcej. Życie nie kręci się tylko wokół pracy. Moim zdaniem trzeba zachować zdrowy balans pomiędzy pracą a rodziną i życiem prywatnym, bo inaczej człowiek szybko się wypali i zniechęci do dalszej pracy.
To chyba podejście niezbyt „na czasie”. Teraz wszyscy chcą lub muszą pracować dużo, długo i intensywnie.
Będąc na Uniwersytecie Stanforda przekonałem się, że to mylne założenie. Odpowiednie gospodarowanie czasem, właściwe podejście do zadania i dobra praca zespołowa przynoszą więcej efektów niż ślęczenie godzinami nad projektem.
Proszę coś więcej opowiedzieć o Uniwersytecie Stanforda. Był tam pan w ramach programu TOP 500 Innovators.
Zgadza się. W ubiegłym roku odbyłem tam 9-tygodniowy staż. W naszej grupie byli naukowcy z różnych polskich uczelni. 
Trudno było się dostać do programu?
Trochę wysiłku to kosztowało. Najpierw trzeba było złożyć w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego CV i list motywacyjny, do tego dołączyć prezentację osiągnieć naukowych. Nie chodziło jednak o chwalenie się listą publikacji, ale o wykaz projektów i badań, które mają szansę na skomercjalizowanie, realną współpracę w firmami itp. Potem był jeszcze egzamin z języka angielskiego i rozmowa kwalifikacyjna.
Jak wyglądał staż? Tylko nauka czy też był czas na zwiedzanie?
Oczywiście, w końcu to Kalifornia, więc w wolnym czasie (w weekendy lub podczas amerykańskiego Święta Dziękczynienia), warto odwiedzić okoliczne miasta takie jak San Francisco, Los Angeles czy Las Vegas, oraz wspaniałe amerykańskie parki narodowe. Dodatkowo mieszkaliśmy w Mountain View, siedzibie takich firm jak NASA czy Google, więc je też trzeba było odwiedzić. Część takich wizyt była w programie stażu, a część na własną rękę. Plan pobytu składał się z dwóch części. Pierwsza, typowo szkoleniowa, podzielona była na cztery kursy zatytułowane: „Innovation”, „Entrepreneurship”, „Intellectual Property” i „Leading and Executing”. Były to wykłady i ćwiczenia np. typu team building czy też zabawy plasteliną, papierem i nożyczkami (śmiech).
Po co?
Żeby uzmysłowić nam, że za pomocą takich prostych narzędzi można szybko prototypować i wymyślać naprawdę skomplikowane projekty i je oceniać. Tą metodą studenci na Stanfordzie opracowali np. nową kierownicę i deskę rozdzielczą dla AUDI.
Przez ostatnie dwa i pół tygodnia stażu, w grupach i pod okiem tamtejszych profesorów pracowaliśmy nad różnymi projektami. My z profesorem Jure Leskovecem analizowaliśmy dane dotyczące bitcoinów. W tamtym czasie na giełdzie miała miejsce taka sytuacja, że ich cena z kilkunastu-kilkudziesięciu dolarów wzrosła do ponad tysiąca. Badaliśmy zbiór danych opisujących transakcje, by odpowiedzieć na kilka pytań  – np. czy da się wyśledzić nielegalne transakcje, którymi opłacano handel bronią czy narkotykami lub transakcje służące praniu pieniędzy. Sprawdzaliśmy też związek kursu bitcoina z wydarzeniami na świecie. 
Brzmi jak w jakimś filmie sensacyjnym!
(śmiech) To przykład na to, jak nauka wykorzystywana jest w praktyce. Dwa tygodnie to jednak trochę mało, żeby dokonać jakiegoś przełomowego odkrycia. Bardziej chodziło o to, żeby zobaczyć, jak na Uniwersytecie Stanforda prowadzi się badania i pracuje się nad projektami. I że to przynosi efekty. Oni mogą się pochwalić 27 Noblami z różnych dziedzin, a my…
Co pana najbardziej zafascynowało?
Przede wszystkim  podejście do wyzwań. Amerykanie nie boją się porażek. Dają szansę tym, którym za pierwszym razem się nie udało. Zamiast kary – motywacja do kolejnych działań.
Nie popełnia błędów tylko ten, kto nic nie robi?
Właśnie tak. Popełniłeś błąd, więc się nauczyłeś, jak tego błędu w przyszłości nie popełnić. Taka mentalność dodaje odwagi, otwiera głowę na nowe pomysły. Co więcej, zauważyłem, że na tej uczelni naukowcy wcale nie są specjalnie mądrzejsi do nas, ani nie mają dużo lepszego sprzętu.
Dlaczego są jednak lepsi?
Bo mają więcej czasu i swobody. U nich  profesor lub adiunkt ma trzy godziny zajęć w semestrze, plus cztery godziny konsultacji, do tego jeszcze trzy godziny na przygotowanie (a i tak ma do pomocy asystentów) – maksymalnie 10 godzin na dydaktykę. Resztę, czyli 30 godzin może przeznaczyć na badania i wymyślanie nowych rzeczy.
A u nas?
Niestety te proporcje są odwrotne. A jeszcze z tych 10 godzin na badania własne, 8 trzeba przeznaczyć na załatwianie spraw administracyjnych związanych z projektami. U nas uczelnie przede wszystkim zajmują się dydaktyką, a projekty naukowo-badawcze to kwestia drugo- jak nie trzeciorzędna. Takie wyjazdy na zagraniczne uczelnie otwierają oczy, że można funkcjonować inaczej. Trzeba wprowadzać w życie innowacje podpatrzone u innych.
I udaje się?
U nas na uczelni? Małymi kroczkami. Jeżeli chodzi o Dolny Śląsk i Polskę, to podejście przedsiębiorców do innowacji i współpracy z uczelniami też powoli się zmienia. Powstaje coraz więcej projektów zainicjowanych potrzebami przedsiębiorców oraz tzw. startup-ów, czyli małych firm opartych na innowacyjnym pomyśle z szansą na dalszy rozwój i potencjalny zysk. Duże firmy tracą zdolność do innowacji, bo mają skomplikowaną strukturę i procedury, przepływ informacji jest tam utrudniony. Dlatego często inwestują bądź kupują startupy, żeby przejąć innowacyjny pomysł. W Dolinie Krzemowej działa podobny model. Stworzono platformę, na której mogą spotkać się ci, którzy mają pomysły na biznes i ci, którzy dysponują pieniędzmi, żeby w nie zainwestować. Wiadomo, że 80 startup-ów na 100 padnie, ale z tych pozostałych dwudziestu powstają tacy giganci jak np. Google. Ważne, żeby mieć dobry pomysł i umieć go „sprzedać”.
I tego was tam uczyli?
Pokazywali nam, jak przygotowywać prezentację właśnie pod inwestorów, jak przedstawić swój projekt tak, żeby zainteresował potencjalnego inwestora. Jak być kreatywnym, jak wiedzę zamieniać w prototypy odpowiadające potrzebom klientów, a te wprowadzać na rynek.
Wyposażony w takie umiejętności, planuje pan własny biznes?
Nie chcę zakładać firmy, bo wiem, że zanim ta firma zacznie przynosić zyski, to czeka mnie praca 24 godziny na dobę przez 7 dni w tygodniu . Może to zabrzmi dziwnie, ale nie chce mi się robić czegoś takiego. Tak, jak wspomniałem wcześniej, trzeba mieć czas na życie osobiste, a czas na pracę wolę poświecić na coś, co jest dla mnie przyjemniejsze i lepsze.
Na przykład na co?
Na nowe projekty, na badania, na współpracę z naukowcami zarówno w Polsce i za granicą, na uczestnictwo w najlepszych międzynarodowych konferencjach. Jednym słowem na rzeczy ważne dla mojego rozwoju jako młodego naukowca i rzeczy, które na chwilę obecną sprawiają mi największą frajdę.
Inaczej się teraz panu pracuje? Pytam o pana najbliższych współpracowników.
Moje nastawienie do pracy mocno się zmieniło. Zaczęliśmy reorganizować nasz wewnętrzny zespół. Wprowadziliśmy taką, wydaje się, zwykłą rzecz, jak wspólny cotygodniowy obiad. Przy posiłku najpierw rozmawiamy o luźnych tematach, a potem każdy dzieli się tym, nad czym obecnie pracuje. Czy wybiera się na jakąś konferencję, czy nawiązał z kimś współpracę itp.
Pomysł się sprawdził?
Bardzo! To dużo daje, jak chociażby podsuwanie sobie wzajemnie rozwiązań, ale też budowanie bliższych relacji w grupie. Żałuję, że tylko tyle udało się wprowadzić. Mnie ten wyjazd zmienił bardzo. Jednak musieliby wyjechać na takie szkolenie też ci, którzy mają większą moc sprawczą na uczelni. Wtedy zrozumieliby istotę zmian. Wiem, że na innych uczelniach doświadczenia uczestników Top 500 Innovators są wykorzystywane. U nas mam wrażenie, że to się marnuje. Przecież z Politechniki Wrocławskiej już kilkunastu nas było na Uniwersytecie Stanforda. Nasza uczelnia zmienia się, ale czy nie za wolno? Na rynku polskim jesteśmy w czołówce, ale w świecie?
Nad czym pan teraz pracuje?
Pyta pani o projekty? Jest ich kilka. Największy, którego Politechnika Wrocławska jest jedynym beneficjentem, to Centrum ENGINE. Nie jest to projekt stricte naukowy. Realizujemy go w ramach 7. Programu Ramowego w temacie „Akcje wspierające i koordynujące” . Projekt ma na celu zbudowanie jak najlepszych warunków, które pomogłyby naukowcom z PWr prowadzić badania. Chodzi tu o wymianę wiedzy z najlepszymi naukowcami z Europy, ulepszanie i tworzenie nowych laboratoriów badawczych, inicjowanie zaawansowanych i innowacyjnych badań związanych z inteligencją sieciową oraz wdrażanie nowych rozwiązań w przemyśle. Mamy kilkunastu partnerów, u których możemy podpatrzeć, jak się prowadzi badania, komercjalizuje ich wyniki i ochrania własność intelektualną. My jeździmy do tych partnerów oraz partnerzy przyjeżdżają do nas. Dopiero co gościliśmy u nas dwóch świetnych naukowców – profesora Massimo Tornatore z Politechniki w Mediolanie oraz profesora Davida Taxa z Uniwersytetu Technicznego w Delft. W ramach projektu też jeździmy na konferencje - niedawno wróciłem z San Francisco, gdzie uczestniczyłem w najlepszej na świecie konferencji o sieciach złożonych (NetSci), a za rok dzięki projektowi ENGINE organizujemy dużą konferencję z dziedziny sieci społecznych ASONAM.  Z kolei we wrześniu u nas, na PWr, rozpoczynamy nowy cykl międzynarodowych konferencji o nazwie ENIC. Do tego dochodzą projekty badawczo-naukowe takie jak projekt TRANSFoRm z 7PR, projekt Metody uczenia maszynowego w sieciach złożonych z NCN no i badania własne…
Czyli wracamy do początku rozmowy - w życiu młodego naukowca ciągle coś się dzieje.
Pod warunkiem, że nie będzie siedział z założonymi rękami i narzekał, tylko szukał możliwości i działał.
Rozmawiała Iwona Szajner

*** Top 500 Innovators to największy rządowy program wspierania innowacyjności w nauce, a jego budżet sięga 35 mln zł. Do końca 2015 roku planowany jest wyjazd aż 500 polskich naukowców i pracowników centrów transferu technologii na staże i szkolenia zagraniczne do ośrodków naukowych i badawczych z czołówki rankingu szanghajskiego (Academic Ranking of World Universities). Dzięki zajęciom prowadzonym przez wybitnych praktyków, wizytom studyjnym i stażom w najbardziej innowacyjnych przedsiębiorstwach uczestnicy programu uczą się, jak skutecznie komercjalizować wyniki badań naukowych. Ważną częścią kursu jest rozwijanie kompetencji miękkich, takich jak praca w grupie i multidyscyplinarnym zespole badawczym, kreatywne myślenie, efektywne podejmowanie decyzji, rozwiązywanie konfliktów. Uczestnicy programu obserwują także pracę zagranicznych firm, w których istotną rolę odgrywa komercjalizacja wyników badań, spotykają się z przedsiębiorcami i przedstawicielami venture capital. Więcej o programie tutaj.