Pomiń polecenia Wstążki
Przeskocz do głównej zawartości

Ludzie Politechniki

Drukuj

Ogrody na Śląsku - pierwsza w Europie publikacja na ten temat

21.04.2015 | Aktualizacja: 21.04.2015 09:25

Profesor Marzanna Jagiełło i profesor Wojciech Brzezowski pracują w Zakładzie Konserwacji i Rewaloryzacji Architektury i Zieleni na Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej (fot. Krzysztof Mazur)

Pasja botaniczna Ślązaków przejawiała się w kolekcjonowaniu egzotycznych okazów i badaniu ich. O roślinach pisano poradniki agronomiczne, traktaty naukowe, a nawet wiersze – opowiadają profesor Marzanna Jagiełło i profesor Wojciech Brzezowski z Politechniki Wrocławskiej

Ich „Ogrody na Śląsku" podczas marcowych Wrocławskich Targów Książki Naukowej zostały uznane przez czytelników za najlepszą książkę targów. To pierwsza w Europie publikacja na ten temat.

Aneta Augustyn: W samym centrum Wrocławia, w miejscu, gdzie wyrasta kolejny biurowiec, 400 lat temu rozciągał się najsłynniejszy ogród Śląska. Na czym polegał fenomen ogrodu Laurentiusa Scholza? Nie był przecież ani największy, ani najpiękniejszy, a do dziś intryguje.
Profesor Marzanna Jagiełło: - Przy placu Dominikańskim, na działce między ulicami Wierzbową, Oławską a Skargi, gdzie jeszcze kilka lat temu była drukarnia, znajdował się renesansowy ogród, który nadal jest obiektem zainteresowania. Pojawia się w wielu światowych publikacjach o historii sztuki ogrodowej.
Lorenz Scholz von Rosenau, czyli Laurentius Scholz był znanym lekarzem. Za badania nad morową zarazą, która wybuchła pod koniec XVI wieku we Wrocławiu dostał przydomek szlachecki. Był także mistrzem autopromocji. Wiedział, kogo zapraszać. Prowadził ogród z zacięciem artystycznym, ogród-salon, w którym bywał establishment XVI-wiecznego Wrocławia: lekarze, pastorzy, profesura, poeci. Gospodarz organizował m.in. słynne Floralia Wratislaviensia wzorowane na starożytnym święcie ku czci rzymskiej bogini Flory; ponoć biesiadnicy przebierali się w togi.
Ogród był sławny i nadal budzi ciekawość, choć istniał zaledwie 12 lat.
Profesor Wojciech Brzezowski: - Istniał krótko, nie był zbyt okazały ani oryginalny, ale gromadził elitę i był oprawą dla kolekcji osobliwości. Dzięki zachowanym przekazom wiemy o nim najwięcej. To wszystko buduje jego legendę. Scholz zamawiał dzieła poetyckie wychwalające jego ogród, zachowały się także grafiki z jego wizerunkiem. W zbiorach starodruków Biblioteki Uniwersyteckiej przetrwał także cały katalog uprawianych tam roślin, który Scholz, spec od renesansowego marketingu, wysyłał do potencjalnych darczyńców, nie zapominając o dopisku: „Pragnę więc w ten szczególniejszy sposób poprosić wszystkich tych, w których ręce dojdzie ten spis mojego ogrodu, aby nadzwyczaj chętnie chcieli mnie na przyszłość wesprzeć, w miarę sił, w tym moim przedsięwzięciu”.
MJ: - Dzięki katalogowi wiemy, że przy Wierzbowej 30 rosło 340 różnych rodzajów roślin. To był ciekawy zestaw, łącznie z mało jeszcze znanymi pomidorami (do XIX wieku były traktowane jako roślina ozdobna i trująca) oraz tytoniem. Specjalnie eksponowane były ziemniaki, ówczesna osobliwość. Pamiętajmy, że Hiszpanie przywieźli je do Europy z kraju Inków w 1570 roku, a więc Scholz miał u siebie absolutną nowość. Był pierwszym na Śląsku, który pokazywał ziemniaki, podziwiane wtedy raczej dla ich kwiatków niż smacznych bulw. Ciekawostką był tatarak, sprowadzony do Europy z Konstantynopola w XVI wieku czy dziwaczek peruwiański. Dwie trzecie ogrodu zajmowały rośliny użytkowe, do kuchni i do leczenia, a jedną trzecią stanowiły rośliny wyłącznie ozdobne. Kwiaty w geometrycznych kwaterach dobrano tak, aby kwitły od marca do października. Samych tulipanów było 14 odmian, i to zaledwie 30 lat po sprowadzeniu pierwszych cebulek do Europy.
Goście spotykali się w altanie, pod dachem z chorągiewką z datą 1598. Duże parapety były jednocześnie stolikami, na których ustawiano naczynia. Można było biesiadować podziwiając ogród gospodarza, m.in. różany labirynt oraz posągi, m.in. Flory, z której piersi tryskała woda i boga Janusa, z wyrytymi prawami ogrodowymi i biesiadniczymi. Ogrodową ciekawostką był gabinet kuriozów, w którym Scholz trzymał m.in. mumię. Podobno słynna mumia, która przed wojną była w aptece na Solnym, a teraz jest w Muzeum Człowieka, pochodzi właśnie stamtąd.
W klatce w kształcie piramidy trzymano ptaki, które od wiosny były przetrzymywane w pomieszczeniach bez światła. To zaburzało ich zegar biologiczny i kiedy wypuszczano je zdezorientowane w środku lata, śpiewały aż do jesieni, choć inne ptaki już zamilkły po wiosennych godach. Szczególną atrakcją była kamienna grota z nagim leżącym brodaczem przedstawiającym Adama. To pierwsza na Śląsku, prawdopodobnie pierwsza w tej części Europy sztuczna grota w ogrodzie.
nagroda1_20.03.jpg
Podobno Scholz pozostawił badaczom zagadkę.
MJ: - Tak, na jednej z zachowanych ilustracji widać, że znajdowała się tam dziwna skrzynka. Z okrągłymi otworami, wygląda jak duża kostka do gry. Głowiliśmy się, do czego mogła służyć. Pytałam archeologów, historyków, nawet fizyka z MIT – to był swoisty konkurs wśród znajomych. Były sugestie, że może to sarkofag, może po prostu skrzynka na narzędzia. Okazało się, że to, co braliśmy za otwory, to soczewki w zbiorniku na wodę. Pod wpływem słońca nagrzewały zgromadzoną wewnątrz wodę, którą nadciśnienie wypychało na wysokość półtora metra. Taki wodotrysk zasilał fontannę, której głównym elementem był posąg Flory. Woda wydobywała się z jej ciała wszystkimi możliwymi otworami. Ciekawostka techniczna, nigdzie indziej nie opisana. Renesansowa pompa ciśnieniowa, prawdopodobnie pierwsza taka na Śląsku.
Scholz zmarł nagle na gruźlicę, zaraził się od swojego pacjenta. Po jego ogrodzie nie pozostał ślad. Archeolodzy, którzy badali teren kilka lat temu, zanim weszły tu koparki, znaleźli tylko piwnice budynku przy Wierzbowej.
Kolejnymi właścicielami ogrodu byli aptekarze, którzy uprawiali tam głównie rośliny lecznicze. W XVII wieku ogród należał do prawnika Wolfganga Scharschmidta, który zrobił z niego miejsce osobliwe. Czego mógł się spodziewać wchodzący?
WB: - Wszystkiego. Zresztą napis przy wejściu lojalnie ostrzegał: „Jeśli nie chcesz zostać opryskany, miej się na baczności, bo jeden zły krok uczyni cię mokrym tuż za tymi drzwiami.” Można było zostać oblanym przez tryskacze ukryte w progu, w kamiennym psie, w sztucznym słoneczniku wiszącym nad stołem, w grocie, gdzie woda wytryskiwała nagle ze sklepienia i z posadzki. Scharschmidt z upodobaniem sam konstruował wymyślne mechanizmy hydrauliczne. Rośliny w tym ogrodzie były mało istotne, liczyły się urządzenia poruszane wodą i piaskiem. Ogród sztuk wodnych miał zaskakiwać na każdym kroku. Woda tryskała z oczu starców podglądających Zuzannę w kąpieli, z piór habsburskiego dwugłowego orła, lała się z jaj w koszyku niesionym przez przekupkę, nawet Matka Boska miała wodną aureolę, nie wspominając o smoku plującym wodą na kilka metrów. Była też „naga postać niewieścia, która z miejsc stosownych ciała swego wodą tryska”, a z kurków w grocie płynęły woda, wino i piwo. To był najbardziej kuriozalny ogród Wrocławia, być może nawet Śląska. Manieryzm lubował się w takich dziwactwach. A po Scharschmidcie pozostał jego portret w naszym Muzeum Narodowym. Porusza na nim oczami, jakby nadal z zaświatów puszczał do nas oko.
Jego ogród był osobliwy, bardziej harmonijne wydają się renesansowe ogrody humanistów. Dbano w nich nie tylko o rośliny, także o umysł i duszę.
MJ: - Uważano, że pielęgnacja roślin w ogrodzie i dbałość o własny rozwój osobisty są do siebie podobne. Renesansowy ogród miał wyrażać harmonię świata, dostarczać przyjemności, ale także uczyć. Odkrycia geograficzne, wyprawy zamorskie, fascynacja nowymi krainami i ich przyrodą, zainteresowanie starożytnością przekładały się na wygląd ogrodu. Był regularny, uporządkowany, z rzeźbami inspirowanymi antykiem, z egzotyczną menażerią, która dała początek późniejszym ogrodom zoologicznym. Być humanistą oznaczało podróżować, otwierać się na świat, afirmować życie doczesne. Ludzie tej epoki byli ciekawi tego, co inne; prześcigali się w zbieraniu egzotycznych minerałów, zwierząt i innych osobliwości. W tej pasji poznawania mieściło się również kolekcjonowanie roślin, także egzotycznych, aklimatyzowanie ich i obserwacja.
To w renesansie pojawił się hortus botanicus, ogród edukacyjno-naukowy, czasem towarzyszący uniwersytetom. Pierwszy na Śląsku ogród z ambicjami botanicznymi istniał na ulicy Ruskiej. Nie znamy jego dokładnego położenia, ale wiadomo, że jego właścicielem był wykształcony w Padwie farmaceuta Johannes Woyssel. Zachował się wykaz roślin, więc wiemy, że na Ruskiej w połowie XVI wieku rosły figowce, cytryny i pomarańcze, opuncje, pigwowce, pistacje, karczochy, oliwki, granatowce, mirt, kasztan jadalny… Ogród był na tyle znany, że pisano o nim także poza Śląskiem. Aczkolwiek nie był tak sławny, jak ogród Scholza, który potrafił zadbać o autoreklamę.
Woyssel był farmaceutą, Scholz lekarzem. Ogród i medycyna przed wiekami szły w parze.
MJ: - Każdy lekarz był jednocześnie botanikiem, musiał znać zioła, bo innych leków nie było. Jego ogród był jednocześnie jego apteczką. Szwajcarski lekarz i przyrodnik Paracelsus, zwany ojcem nowożytnej medycyny, uważał, że przyroda to naturalne zasoby środków medycznych. Sugerował nawet, aby chorym podawać części roślin podobne kształtem lub kolorem do chorego organu. Za jego przykładem lekarze w wielu krajach Europy badali rośliny pod kątem ich leczniczej przydatności. Ten ścisły mariaż botaniki z medycyną zaczął się w XVI i trwał do XIX wieku, kiedy nowoczesne syntetyzowane leki zaczęły wypierać roślinne. Do tego czasu to lekarze, jak Scholz, byli największymi autorytetami w botanice. Śląscy lekarze często kształcili się na uczelniach we Włoszech, Francji, Szwajcarii i tam zgłębiali także botanikę, która była poważnie traktowana. W 1533 roku na uniwersytecie w Padwie powołano pierwszą na świecie katedrę botaniki lekarskiej. Wszelkie nowinki przywożone ze świata traktowano nie tylko jako ciekawostki, ale także sprawdzano ich lecznicze właściwości. Woyssel miał w swoim ogrodzie takie lecznicze zioła, jak mandragora, mięta jelenia, rutwica i nawrot lekarski. Scholz uprawiał m.in. arcydzięgiel, niecierpka, bukwicę, kalamintę, naparstnicę, szałwię muszkatołową… To był prawdziwy hortus medicus.
nagroda2_20.03.jpg
Jedna roślina budziła wyjątkowe emocje. Skąd wziął się fenomen agawy?
MJ: - Agawa to długowieczna roślina przywieziona do Europy w XVI wieku z Ameryki Południowej. Zakwita raz w życiu, czasem dopiero w wieku kilkudziesięciu lat. Kwitnie wypuszczając pęd wysoki nawet na kilkanaście metrów, obsypany tysiącami żółtych pachnących kwiatów. Kwitnie i umiera.
W XVII-wiecznej Europie jej kwitnienie było wydarzeniem. Agawa, która rozkwitła w rezydencji hrabiego Oppersdorfa w Głogówku, była osiemnastą kwitnącą w europejskich ogrodach. Podobnie zdarzyło się w ogrodzie hrabiego Zierotina w Prusach – temu wydarzeniu poświęcono nawet wiersz i rozprawę w piśmie naukowym. Kwitnącą agawę uwieczniano na srebrnych i złotych medalach. Kiedy zmarł piętnastoletni książę Jerzy Wilhelm, ostatni ze śląskiej linii Piastów, na medalu funeralnym umieszczono agawę z napisem Dum florui morior (Kwitnąc umiera).
Powróćmy do średniowiecza, od którego rozpoczyna się wasza książka. W Europie nie zachował się żaden oryginalny ogród średniowieczny. Skąd wiemy, jak wyglądały wówczas ogrody na Śląsku?
WB: - Średniowieczne ogrody znamy nie z zachowanych miejsc, tylko z fresków, gobelinów, miniatur, manuskryptów. Zakładano je przy klasztorach, zamkach, podmiejskich posiadłościach. Na średniowiecznym Śląsku najwięcej było ogrodów klasztornych. Służyły medytacji, ale także jako zaplecze kulinarne i apteczne. Najczęściej był to wirydarz, czyli kwadratowy wewnętrzny dziedziniec, przecięty alejkami na cztery równe części. Czwórka oznaczała cztery strony świata, cztery pory roku, cztery żywioły, cztery cnoty kardynalne – roztropność, sprawiedliwość, umiarkowanie i męstwo.
Średniowieczny ogród był mocno nasycony symboliką. Był schematem raju, z fontanną lub studnią oznaczającą rajskie źródło, z drzewem nawiązującym do rajskiego drzewa życia oraz drzewa wiedzy (poznania dobra i zła). Sadzono lilie symbolizujące niewinność, róże z cierniami, nawiązanie do cierpienia Jezusa, jego korony cierniowej, kwiaty o czerwieni intensywnej jak jego krew. To był uniwersalny kanon, możemy więc przypuszczać, że Śląsk nie odbiegał od tego wzoru.
Wirydarz we wrocławskim Muzeum Architektury, czyli dawnym klasztorze bernardynów, nawiązuje do niego?
MJ: - To jedyna na Śląsku rekonstrukcja średniowiecznego wirydarza. Kiedyś był miejscem wypoczynku i kontemplacji dla zakonników, a po przejęciu klasztoru przez protestantów szpitalem dla wenerycznie chorych. Wirydarz jest otoczony krużgankami i podzielony alejkami na cztery równe kwatery. Jednak nie jest to wierne odtworzenie, a raczej inspiracja. W średniowiecznym ogrodzie nie było hortensji i funkii, które rosną tam dzisiaj. Nie było też, tak jak dziś, centralnie ustawionej rzeźby, tylko zapewne studnia lub inny wodny element.
Najstarsza wzmianka o śląskim średniowiecznym ogrodzie znajduje się w „Księdze henrykowskiej”, XIII-wiecznej kronice opactwa cystersów w Henrykowie. Wiemy także o ogrodach przy opactwach w Kamieńcu Ząbkowickim, Lubiążu, przy licznych klasztorach.
Zakładano również ogrody przy zamkach, choć nie było to proste, bo zamki albo były posadowione na skałach, albo otoczone fosą. Był to tzw. hortus conclusus, ogród zamknięty, przeznaczony dla kobiet. Mały, kameralny, otoczony murem, który odgradzał od świata zewnętrznego.
WB: - Wracając do rekonstrukcji wirydarza: na Śląsku nie zachował się żaden ogród w pierwotnej formie i w związku z tym pojawiają się dość swobodne rozwiązania. Jak choćby ogród barokowy przy Ossolineum czy Muzeum Miejskim w Pałacu Królewskim, które nigdy tam w takiej formie nie istniały.
Ogrody były przez wieki odniesieniem do raju, miejscem wytchnienia, podręczną apteczką, ale też atrybutem władzy i prestiżu.
MJ: - Ogrody tak naprawdę zaczęły się, kiedy człowiek zajął się rolnictwem. Początkowo tylko dostarczały roślin potrzebnych w kuchni. Potem funkcja użytkowa zeszła na dalszy plan, istotniejszy stał się aspekt wypoczynkowo-estetyczny. Mamy w sobie atawizm, który sprawia, że lepiej odpoczywamy na łonie natury. Ogród stał się jej namiastką.
WB: - Również powodem do dumy, symbolem statusu. Od średniowiecza poprzez renesans do baroku ujarzmiano przyrodę; sztuka ogrodowa kwitła. Ogrody stały się salonami, w których kwitło życie towarzyskie; ich właściciele wymieniali się rzadkimi okazami.
nagroda3_20.03.jpg
Co, poza ozdobnymi kwiatami i egzotami, najczęściej rosło w śląskich ogrodach?
MJ: - Zwykle miały wydzieloną część ziołową, warzywną i sad. Za zioła uważano bób, cząber, złocień, koper, lubczyk, kminek, rzeżuchę, różę, kozieradkę, irysa, rutę, szałwię, lilię, miętę i rozmaryn. W sadach przeważały jabłoń, śliwa, grusza, wiśnia. 
Rośliny potrafiły wzbudzać takie emocje, że poświęcano im nawet wiersze – tak zdarzyło się, gdy w styczniu 1662 roku w ogrodzie prezydenta wrocławskiej rady miejskiej zakwitł tulipan. Agawa czy inne niezwykłości były przejawem pasji botanicznej Ślązaków, którzy kolekcjonowali rośliny, badali je, pisali poradniki agronomiczne i traktaty naukowe. Caspar Schwenckfeld, lekarz z Gryfowa Śląskiego i Jeleniej Góry, tak zaangażował się w badanie flory i fauny, m.in. Karkonoszy, że dzięki niemu Śląsk uchodził na początku XVII wieku za najlepiej zbadany przyrodniczo region Europy.
Niektórzy właściciele ogrodów, jak Scholz, wydawali własne katalogi roślin, ale nie zawsze są to dla nas oczywistości. Linneusz uporządkował świat roślin i ich nazewnictwo dopiero w XVIII wieku. Wcześniej nie było reguł; zdarzało się, że tę samą roślinę nazywano rozmaicie, na fakt ten zwraca uwagę Scultetus – właściciel jednego z wrocławskich ogrodów w komentarzu do opublikowanej długiej listy cytrusów ze swej kolekcji. Często było to swobodne słowotwórstwo, odnoszące się do imion.
Śląsk był krainą ogrodów?
MJ: - Z zachowanych grafik, rycin, rysunków wynika, że było tu wiele interesujących ogrodów i przy wspaniałych rezydencjach, i przy skromniejszych siedzibach mieszczańskich. Wiele miast śląskich było opasanych nie tylko fortyfikacjami, ale także pierścieniem ogrodów. Kontrast między tą ikonografią a pustką w miejscu historycznych ogrodów jest ogromny.
Nie zachował się żaden ogród, ale zachowały się fragmenty, jak w Gorzanowie koło Kłodzka. 
WB: - To frapujące miejsce, przed wiekami jedna z najznakomitszych renesansowych rezydencji Dolnego Śląska, posiadłość Herbersteinów. Jej okazałe ogrody przypominały rzymskie i florenckie. W jednym z ogrodów gorzanowskich znajdował się okrągły pawilon z grotą bogato zdobioną sztukateriami i malowidłami. Był to rodzaj ogrodowych łazienek. Gorzanów, który po wojnie jeszcze miał się dobrze, bezmyślnie został doprowadzony do katastrofy. Okazaliśmy się wandalami, także w ogrodach.
Niedaleko, za miedzą u Czechów jest obiekt o podobnej randze. Z tą różnicą, że pięknie odnowiony pałac w Kromieryżu z zrekonstruowanym ogrodem został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNEESCO, a my mamy ruinę. Na szczęście znaleźli się pasjonaci, którzy zaopiekowali się nią i próbują przywrócić świetność rezydencji.
Mamy na Śląsku przykłady udanej rewaloryzacji, choćby w Dolinie Pałaców i Ogrodów. 
WB: - Założenie w Staniszowie można stawiać za wzór. Dobrze odnowiono także Łomnicę i Wojanów. Niestety, znamy obiekty, które ociekają blichtrem, przesadą i nuworyszostwem. Wspomniana Dolina Pałaców i Ogrodów to ogrody i parki projektowane przez najlepszych architektów krajobrazu XIX wieku. Mam nadzieję, że w badaniach naukowych nad śląskimi ogrodami dotrzemy do tej epoki. W tym roku planujemy drugi tom, obejmujący barok na Śląsku. W każdym razie to, co udało nam się dotąd zrobić, to pierwsza książka o ogrodach Śląska. 
rozmawiała Aneta Augustyn
zdjęcia: Krzysztof Mazur
Profesor Marzanna Jagiełło i profesor Wojciech Brzezowski pracują w Zakładzie Konserwacji i Rewaloryzacji Architektury i Zieleni na Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej. W 2014 roku Oficyna Wydawnicza Politechniki Wrocławskiej wydała ich „Ogrody na Śląsku. Tom 1. Od średniowiecza do XVII wieku”.