Ich
„Ogrody na Śląsku" podczas marcowych
Wrocławskich Targów Książki Naukowej zostały uznane przez czytelników za najlepszą książkę targów. To pierwsza w Europie publikacja na ten temat.
Aneta
Augustyn: W samym centrum Wrocławia, w miejscu, gdzie wyrasta kolejny
biurowiec, 400 lat temu rozciągał się najsłynniejszy ogród Śląska. Na
czym polegał fenomen ogrodu Laurentiusa Scholza? Nie był przecież ani
największy, ani najpiękniejszy, a do dziś intryguje. Profesor Marzanna Jagiełło:
- Przy placu Dominikańskim, na działce między ulicami Wierzbową,
Oławską a Skargi, gdzie jeszcze kilka lat temu była drukarnia, znajdował
się renesansowy ogród, który nadal jest obiektem zainteresowania.
Pojawia się w wielu światowych publikacjach o historii sztuki ogrodowej.
Lorenz Scholz von Rosenau, czyli Laurentius Scholz był znanym
lekarzem. Za badania nad morową zarazą, która wybuchła pod koniec XVI
wieku we Wrocławiu dostał przydomek szlachecki. Był także mistrzem
autopromocji. Wiedział, kogo zapraszać. Prowadził ogród z zacięciem
artystycznym, ogród-salon, w którym bywał establishment XVI-wiecznego
Wrocławia: lekarze, pastorzy, profesura, poeci. Gospodarz organizował
m.in. słynne Floralia Wratislaviensia wzorowane na starożytnym święcie
ku czci rzymskiej bogini Flory; ponoć biesiadnicy przebierali się w
togi.
Ogród był sławny i nadal budzi ciekawość, choć istniał zaledwie 12 lat.Profesor Wojciech Brzezowski:
- Istniał krótko, nie był zbyt okazały ani oryginalny, ale gromadził
elitę i był oprawą dla kolekcji osobliwości. Dzięki zachowanym przekazom
wiemy o nim najwięcej. To wszystko buduje jego legendę. Scholz zamawiał
dzieła poetyckie wychwalające jego ogród, zachowały się także grafiki z
jego wizerunkiem. W zbiorach starodruków Biblioteki Uniwersyteckiej
przetrwał także cały katalog uprawianych tam roślin, który Scholz, spec
od renesansowego marketingu, wysyłał do potencjalnych darczyńców, nie
zapominając o dopisku: „Pragnę więc w ten szczególniejszy sposób
poprosić wszystkich tych, w których ręce dojdzie ten spis mojego ogrodu,
aby nadzwyczaj chętnie chcieli mnie na przyszłość wesprzeć, w miarę
sił, w tym moim przedsięwzięciu”.
MJ: - Dzięki katalogowi wiemy, że
przy Wierzbowej 30 rosło 340 różnych rodzajów roślin. To był ciekawy
zestaw, łącznie z mało jeszcze znanymi pomidorami (do XIX wieku były
traktowane jako roślina ozdobna i trująca) oraz tytoniem. Specjalnie
eksponowane były ziemniaki, ówczesna osobliwość. Pamiętajmy, że
Hiszpanie przywieźli je do Europy z kraju Inków w 1570 roku, a więc
Scholz miał u siebie absolutną nowość. Był pierwszym na Śląsku, który
pokazywał ziemniaki, podziwiane wtedy raczej dla ich kwiatków niż
smacznych bulw. Ciekawostką był tatarak, sprowadzony do Europy z
Konstantynopola w XVI wieku czy dziwaczek peruwiański. Dwie trzecie
ogrodu zajmowały rośliny użytkowe, do kuchni i do leczenia, a jedną
trzecią stanowiły rośliny wyłącznie ozdobne. Kwiaty w geometrycznych
kwaterach dobrano tak, aby kwitły od marca do października. Samych
tulipanów było 14 odmian, i to zaledwie 30 lat po sprowadzeniu
pierwszych cebulek do Europy.
Goście spotykali się w altanie, pod
dachem z chorągiewką z datą 1598. Duże parapety były jednocześnie
stolikami, na których ustawiano naczynia. Można było biesiadować
podziwiając ogród gospodarza, m.in. różany labirynt oraz posągi, m.in.
Flory, z której piersi tryskała woda i boga Janusa, z wyrytymi prawami
ogrodowymi i biesiadniczymi. Ogrodową ciekawostką był gabinet kuriozów, w
którym Scholz trzymał m.in. mumię. Podobno słynna mumia, która przed
wojną była w aptece na Solnym, a teraz jest w Muzeum Człowieka, pochodzi
właśnie stamtąd.
W klatce w kształcie piramidy trzymano ptaki, które
od wiosny były przetrzymywane w pomieszczeniach bez światła. To
zaburzało ich zegar biologiczny i kiedy wypuszczano je zdezorientowane w
środku lata, śpiewały aż do jesieni, choć inne ptaki już zamilkły po
wiosennych godach. Szczególną atrakcją była kamienna grota z nagim
leżącym brodaczem przedstawiającym Adama. To pierwsza na Śląsku,
prawdopodobnie pierwsza w tej części Europy sztuczna grota w ogrodzie.
Podobno Scholz pozostawił badaczom zagadkę.MJ:
- Tak, na jednej z zachowanych ilustracji widać, że znajdowała się tam
dziwna skrzynka. Z okrągłymi otworami, wygląda jak duża kostka do gry.
Głowiliśmy się, do czego mogła służyć. Pytałam archeologów, historyków,
nawet fizyka z MIT – to był swoisty konkurs wśród znajomych. Były
sugestie, że może to sarkofag, może po prostu skrzynka na narzędzia.
Okazało się, że to, co braliśmy za otwory, to soczewki w zbiorniku na
wodę. Pod wpływem słońca nagrzewały zgromadzoną wewnątrz wodę, którą
nadciśnienie wypychało na wysokość półtora metra. Taki wodotrysk zasilał
fontannę, której głównym elementem był posąg Flory. Woda wydobywała się
z jej ciała wszystkimi możliwymi otworami. Ciekawostka techniczna,
nigdzie indziej nie opisana. Renesansowa pompa ciśnieniowa,
prawdopodobnie pierwsza taka na Śląsku.
Scholz zmarł nagle na
gruźlicę, zaraził się od swojego pacjenta. Po jego ogrodzie nie pozostał
ślad. Archeolodzy, którzy badali teren kilka lat temu, zanim weszły tu
koparki, znaleźli tylko piwnice budynku przy Wierzbowej.
Kolejnymi
właścicielami ogrodu byli aptekarze, którzy uprawiali tam głównie
rośliny lecznicze. W XVII wieku ogród należał do prawnika Wolfganga
Scharschmidta, który zrobił z niego miejsce osobliwe. Czego mógł się
spodziewać wchodzący?WB: - Wszystkiego. Zresztą napis przy
wejściu lojalnie ostrzegał: „Jeśli nie chcesz zostać opryskany, miej się
na baczności, bo jeden zły krok uczyni cię mokrym tuż za tymi
drzwiami.” Można było zostać oblanym przez tryskacze ukryte w progu, w
kamiennym psie, w sztucznym słoneczniku wiszącym nad stołem, w grocie,
gdzie woda wytryskiwała nagle ze sklepienia i z posadzki. Scharschmidt z
upodobaniem sam konstruował wymyślne mechanizmy hydrauliczne. Rośliny w
tym ogrodzie były mało istotne, liczyły się urządzenia poruszane wodą i
piaskiem. Ogród sztuk wodnych miał zaskakiwać na każdym kroku. Woda
tryskała z oczu starców podglądających Zuzannę w kąpieli, z piór
habsburskiego dwugłowego orła, lała się z jaj w koszyku niesionym przez
przekupkę, nawet Matka Boska miała wodną aureolę, nie wspominając o
smoku plującym wodą na kilka metrów. Była też „naga postać niewieścia,
która z miejsc stosownych ciała swego wodą tryska”, a z kurków w grocie
płynęły woda, wino i piwo. To był najbardziej kuriozalny ogród
Wrocławia, być może nawet Śląska. Manieryzm lubował się w takich
dziwactwach. A po Scharschmidcie pozostał jego portret w naszym Muzeum
Narodowym. Porusza na nim oczami, jakby nadal z zaświatów puszczał do
nas oko.
Jego ogród był osobliwy, bardziej harmonijne wydają
się renesansowe ogrody humanistów. Dbano w nich nie tylko o rośliny,
także o umysł i duszę.MJ: - Uważano, że pielęgnacja roślin w
ogrodzie i dbałość o własny rozwój osobisty są do siebie podobne.
Renesansowy ogród miał wyrażać harmonię świata, dostarczać przyjemności,
ale także uczyć. Odkrycia geograficzne, wyprawy zamorskie, fascynacja
nowymi krainami i ich przyrodą, zainteresowanie starożytnością
przekładały się na wygląd ogrodu. Był regularny, uporządkowany, z
rzeźbami inspirowanymi antykiem, z egzotyczną menażerią, która dała
początek późniejszym ogrodom zoologicznym. Być humanistą oznaczało
podróżować, otwierać się na świat, afirmować życie doczesne. Ludzie tej
epoki byli ciekawi tego, co inne; prześcigali się w zbieraniu
egzotycznych minerałów, zwierząt i innych osobliwości. W tej pasji
poznawania mieściło się również kolekcjonowanie roślin, także
egzotycznych, aklimatyzowanie ich i obserwacja.
To w renesansie
pojawił się hortus botanicus, ogród edukacyjno-naukowy, czasem
towarzyszący uniwersytetom. Pierwszy na Śląsku ogród z ambicjami
botanicznymi istniał na ulicy Ruskiej. Nie znamy jego dokładnego
położenia, ale wiadomo, że jego właścicielem był wykształcony w Padwie
farmaceuta Johannes Woyssel. Zachował się wykaz roślin, więc wiemy, że
na Ruskiej w połowie XVI wieku rosły figowce, cytryny i pomarańcze,
opuncje, pigwowce, pistacje, karczochy, oliwki, granatowce, mirt,
kasztan jadalny… Ogród był na tyle znany, że pisano o nim także poza
Śląskiem. Aczkolwiek nie był tak sławny, jak ogród Scholza, który
potrafił zadbać o autoreklamę.
Woyssel był farmaceutą, Scholz lekarzem. Ogród i medycyna przed wiekami szły w parze.MJ:
- Każdy lekarz był jednocześnie botanikiem, musiał znać zioła, bo
innych leków nie było. Jego ogród był jednocześnie jego apteczką.
Szwajcarski lekarz i przyrodnik Paracelsus, zwany ojcem nowożytnej
medycyny, uważał, że przyroda to naturalne zasoby środków medycznych.
Sugerował nawet, aby chorym podawać części roślin podobne kształtem lub
kolorem do chorego organu. Za jego przykładem lekarze w wielu krajach
Europy badali rośliny pod kątem ich leczniczej przydatności. Ten ścisły
mariaż botaniki z medycyną zaczął się w XVI i trwał do XIX wieku, kiedy
nowoczesne syntetyzowane leki zaczęły wypierać roślinne. Do tego czasu
to lekarze, jak Scholz, byli największymi autorytetami w botanice.
Śląscy lekarze często kształcili się na uczelniach we Włoszech, Francji,
Szwajcarii i tam zgłębiali także botanikę, która była poważnie
traktowana. W 1533 roku na uniwersytecie w Padwie powołano pierwszą na
świecie katedrę botaniki lekarskiej. Wszelkie nowinki przywożone ze
świata traktowano nie tylko jako ciekawostki, ale także sprawdzano ich
lecznicze właściwości. Woyssel miał w swoim ogrodzie takie lecznicze
zioła, jak mandragora, mięta jelenia, rutwica i nawrot lekarski. Scholz
uprawiał m.in. arcydzięgiel, niecierpka, bukwicę, kalamintę,
naparstnicę, szałwię muszkatołową… To był prawdziwy hortus medicus.
Jedna roślina budziła wyjątkowe emocje. Skąd wziął się fenomen agawy? MJ:
- Agawa to długowieczna roślina przywieziona do Europy w XVI wieku z
Ameryki Południowej. Zakwita raz w życiu, czasem dopiero w wieku
kilkudziesięciu lat. Kwitnie wypuszczając pęd wysoki nawet na
kilkanaście metrów, obsypany tysiącami żółtych pachnących kwiatów.
Kwitnie i umiera.
W XVII-wiecznej Europie jej kwitnienie było
wydarzeniem. Agawa, która rozkwitła w rezydencji hrabiego Oppersdorfa w
Głogówku, była osiemnastą kwitnącą w europejskich ogrodach. Podobnie
zdarzyło się w ogrodzie hrabiego Zierotina w Prusach – temu wydarzeniu
poświęcono nawet wiersz i rozprawę w piśmie naukowym. Kwitnącą agawę
uwieczniano na srebrnych i złotych medalach. Kiedy zmarł piętnastoletni
książę Jerzy Wilhelm, ostatni ze śląskiej linii Piastów, na medalu
funeralnym umieszczono agawę z napisem Dum florui morior (Kwitnąc
umiera).
Powróćmy do średniowiecza, od którego rozpoczyna się
wasza książka. W Europie nie zachował się żaden oryginalny ogród
średniowieczny. Skąd wiemy, jak wyglądały wówczas ogrody na Śląsku?WB:
- Średniowieczne ogrody znamy nie z zachowanych miejsc, tylko z
fresków, gobelinów, miniatur, manuskryptów. Zakładano je przy
klasztorach, zamkach, podmiejskich posiadłościach. Na średniowiecznym
Śląsku najwięcej było ogrodów klasztornych. Służyły medytacji, ale także
jako zaplecze kulinarne i apteczne. Najczęściej był to wirydarz, czyli
kwadratowy wewnętrzny dziedziniec, przecięty alejkami na cztery równe
części. Czwórka oznaczała cztery strony świata, cztery pory roku, cztery
żywioły, cztery cnoty kardynalne – roztropność, sprawiedliwość,
umiarkowanie i męstwo.
Średniowieczny ogród był mocno nasycony
symboliką. Był schematem raju, z fontanną lub studnią oznaczającą
rajskie źródło, z drzewem nawiązującym do rajskiego drzewa życia oraz
drzewa wiedzy (poznania dobra i zła). Sadzono lilie symbolizujące
niewinność, róże z cierniami, nawiązanie do cierpienia Jezusa, jego
korony cierniowej, kwiaty o czerwieni intensywnej jak jego krew. To był
uniwersalny kanon, możemy więc przypuszczać, że Śląsk nie odbiegał od
tego wzoru.
Wirydarz we wrocławskim Muzeum Architektury, czyli dawnym klasztorze bernardynów, nawiązuje do niego?MJ:
- To jedyna na Śląsku rekonstrukcja średniowiecznego wirydarza. Kiedyś
był miejscem wypoczynku i kontemplacji dla zakonników, a po przejęciu
klasztoru przez protestantów szpitalem dla wenerycznie chorych. Wirydarz
jest otoczony krużgankami i podzielony alejkami na cztery równe
kwatery. Jednak nie jest to wierne odtworzenie, a raczej inspiracja. W
średniowiecznym ogrodzie nie było hortensji i funkii, które rosną tam
dzisiaj. Nie było też, tak jak dziś, centralnie ustawionej rzeźby, tylko
zapewne studnia lub inny wodny element.
Najstarsza wzmianka o
śląskim średniowiecznym ogrodzie znajduje się w „Księdze henrykowskiej”,
XIII-wiecznej kronice opactwa cystersów w Henrykowie. Wiemy także o
ogrodach przy opactwach w Kamieńcu Ząbkowickim, Lubiążu, przy licznych
klasztorach.
Zakładano również ogrody przy zamkach, choć nie było to
proste, bo zamki albo były posadowione na skałach, albo otoczone fosą.
Był to tzw. hortus conclusus, ogród zamknięty, przeznaczony dla kobiet.
Mały, kameralny, otoczony murem, który odgradzał od świata zewnętrznego.
WB:
- Wracając do rekonstrukcji wirydarza: na Śląsku nie zachował się żaden
ogród w pierwotnej formie i w związku z tym pojawiają się dość swobodne
rozwiązania. Jak choćby ogród barokowy przy Ossolineum czy Muzeum
Miejskim w Pałacu Królewskim, które nigdy tam w takiej formie nie
istniały.
Ogrody były przez wieki odniesieniem do raju, miejscem wytchnienia, podręczną apteczką, ale też atrybutem władzy i prestiżu. MJ:
- Ogrody tak naprawdę zaczęły się, kiedy człowiek zajął się rolnictwem.
Początkowo tylko dostarczały roślin potrzebnych w kuchni. Potem funkcja
użytkowa zeszła na dalszy plan, istotniejszy stał się aspekt
wypoczynkowo-estetyczny. Mamy w sobie atawizm, który sprawia, że lepiej
odpoczywamy na łonie natury. Ogród stał się jej namiastką.
WB: -
Również powodem do dumy, symbolem statusu. Od średniowiecza poprzez
renesans do baroku ujarzmiano przyrodę; sztuka ogrodowa kwitła. Ogrody
stały się salonami, w których kwitło życie towarzyskie; ich właściciele
wymieniali się rzadkimi okazami.
Co, poza ozdobnymi kwiatami i egzotami, najczęściej rosło w śląskich ogrodach?MJ:
- Zwykle miały wydzieloną część ziołową, warzywną i sad. Za zioła
uważano bób, cząber, złocień, koper, lubczyk, kminek, rzeżuchę, różę,
kozieradkę, irysa, rutę, szałwię, lilię, miętę i rozmaryn. W sadach
przeważały jabłoń, śliwa, grusza, wiśnia.
Rośliny potrafiły
wzbudzać takie emocje, że poświęcano im nawet wiersze – tak zdarzyło
się, gdy w styczniu 1662 roku w ogrodzie prezydenta wrocławskiej rady
miejskiej zakwitł tulipan. Agawa czy inne niezwykłości były przejawem
pasji botanicznej Ślązaków, którzy kolekcjonowali rośliny, badali je,
pisali poradniki agronomiczne i traktaty naukowe. Caspar Schwenckfeld,
lekarz z Gryfowa Śląskiego i Jeleniej Góry, tak zaangażował się w
badanie flory i fauny, m.in. Karkonoszy, że dzięki niemu Śląsk uchodził
na początku XVII wieku za najlepiej zbadany przyrodniczo region Europy.
Niektórzy
właściciele ogrodów, jak Scholz, wydawali własne katalogi roślin, ale
nie zawsze są to dla nas oczywistości. Linneusz uporządkował świat
roślin i ich nazewnictwo dopiero w XVIII wieku. Wcześniej nie było
reguł; zdarzało się, że tę samą roślinę nazywano rozmaicie, na fakt ten
zwraca uwagę Scultetus – właściciel jednego z wrocławskich ogrodów w
komentarzu do opublikowanej długiej listy cytrusów ze swej kolekcji.
Często było to swobodne słowotwórstwo, odnoszące się do imion.
Śląsk był krainą ogrodów?MJ:
- Z zachowanych grafik, rycin, rysunków wynika, że było tu wiele
interesujących ogrodów i przy wspaniałych rezydencjach, i przy
skromniejszych siedzibach mieszczańskich. Wiele miast śląskich było
opasanych nie tylko fortyfikacjami, ale także pierścieniem ogrodów.
Kontrast między tą ikonografią a pustką w miejscu historycznych ogrodów
jest ogromny.
Nie zachował się żaden ogród, ale zachowały się fragmenty, jak w Gorzanowie koło Kłodzka. WB:
- To frapujące miejsce, przed wiekami jedna z najznakomitszych
renesansowych rezydencji Dolnego Śląska, posiadłość Herbersteinów. Jej
okazałe ogrody przypominały rzymskie i florenckie. W jednym z ogrodów
gorzanowskich znajdował się okrągły pawilon z grotą bogato zdobioną
sztukateriami i malowidłami. Był to rodzaj ogrodowych łazienek.
Gorzanów, który po wojnie jeszcze miał się dobrze, bezmyślnie został
doprowadzony do katastrofy. Okazaliśmy się wandalami, także w ogrodach.
Niedaleko,
za miedzą u Czechów jest obiekt o podobnej randze. Z tą różnicą, że
pięknie odnowiony pałac w Kromieryżu z zrekonstruowanym ogrodem został
wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNEESCO, a my mamy
ruinę. Na szczęście znaleźli się pasjonaci, którzy zaopiekowali się nią i
próbują przywrócić świetność rezydencji.
Mamy na Śląsku przykłady udanej rewaloryzacji, choćby w Dolinie Pałaców i Ogrodów. WB:
- Założenie w Staniszowie można stawiać za wzór. Dobrze odnowiono także
Łomnicę i Wojanów. Niestety, znamy obiekty, które ociekają blichtrem,
przesadą i nuworyszostwem. Wspomniana Dolina Pałaców i Ogrodów to ogrody
i parki projektowane przez najlepszych architektów krajobrazu XIX
wieku. Mam nadzieję, że w badaniach naukowych nad śląskimi ogrodami
dotrzemy do tej epoki. W tym roku planujemy drugi tom, obejmujący barok
na Śląsku. W każdym razie to, co udało nam się dotąd zrobić, to pierwsza
książka o ogrodach Śląska.
rozmawiała Aneta Augustynzdjęcia: Krzysztof MazurProfesor Marzanna Jagiełło i profesor Wojciech Brzezowski pracują
w Zakładzie Konserwacji i Rewaloryzacji Architektury i Zieleni na
Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej. W 2014 roku Oficyna
Wydawnicza Politechniki Wrocławskiej wydała ich „Ogrody na Śląsku. Tom
1. Od średniowiecza do XVII wieku”.