Pomiń polecenia Wstążki
Przeskocz do głównej zawartości
Drukuj

​Nie ma ratunku dla dolnośląskich rezydencji w ruinie?

11.06.2014 | Aktualizacja: 02.07.2014 13:51

Pałac w Borku Strzelińskim (fot. A. Merta-Staszczak)

Do rejestru zabytków w naszym województwie wpisanych jest około ośmiu tysięcy różnych obiektów, w tym wiele wspaniałych rezydencji: pałaców, dworów i zamków. To najwięcej w całej Polsce. Odbudowa i renowacja wszystkich jest niemożliwa – opowiada dr Adriana Merta-Staszczak ze Studium Nauk Humanistycznych i Społecznych Politechniki Wrocławskiej


Rozmowa z dr Adrianą Mertą-Staszczak

Lucyna Róg: - Przez ostatnie cztery lata odwiedziła pani bardzo wiele miejscowości na Dolnym Śląsku, oglądając efekty zaniedbania i wandalizmu, czyli zrujnowane szlacheckie i arystokratyczne rezydencje. Tak powstała pani najnowsza książka, która w najbliższym czasie trafi do księgarń.

Dr Adriana Merta-Staszczak: - Podstawą mojej pracy było oczywiście przede wszystkim opracowanie materiałów zgromadzonych w archiwach Agencji Nieruchomości Rolnych, Archiwum Państwowego we Wrocławiu, Wojewódzkiego Urzędu Konserwatora Zabytków i Narodowego Instytutu Dziedzictwa Narodowego. Ale sporządzanie dokumentacji zdjęciowej było równie trudną i czasochłonną częścią pracy nad tą publikacją. Przyznaję, że nie zdawałam sobie sprawy z tego, że w dolnośląskich wsiach jest tak wiele historycznych rezydencji. Ale to było zaskoczeniem nie tylko dla mnie, ale i dla okolicznych mieszkańców.

Słucham?

Mieszkańcy miejscowości, które odwiedziłam, bardzo często nie mieli pojęcia, że tuż obok ich domów znajduje się XVI- czy XVII-wieczny obiekt. Czasami problemem było nawet odnalezienie takiego zabytku. Zdarzało się, że wiedziałam, że w konkretnej wsi jest pałac czy dwór, ale nikt nie potrafił wskazać mi tego miejsca. Spotykałam się też z reakcjami: „A… tamte ruiny! Ale to nie jest żaden zabytek. To po prostu ruina”. Ludzie byli bardzo zdziwieni, że ktokolwiek może się tym interesować.

Oglądanie tych wszystkich zniszczonych dolnośląskich zabytków było bardzo przykrym doświadczeniem. Jeździłam i napotykałam na kolejny zrujnowany pałac, rozszabrowany dwór, wymalowany sprejem mur zabytkowego folwarku… Wszystko to ewidentnie zostało celowo doprowadzone do ruiny.

Jak tę ruinę zabytków tłumaczyli mieszkańcy, których pani spotykała? Profesor Romuald Łuczyński, autor wielu książek na temat rezydencji na Dolnym Śląsku, opowiadał mi, że najczęściej słyszy: „to zrobiła Armia Radziecka” i bardzo go to denerwuje.

Większość zabytków przetrwała niejedną wojnę, dlatego tłumaczenie się Armią Radziecką rozmija się z prawdą. Jest wiele rezydencji, dla których stacjonowanie radzieckich żołnierzy obyło się bez większych zniszczeń, jak choćby pałac w Dłużycach, który dopiero po wielu latach doprowadzono do ruiny. 

Oczywiście trudno zaprzeczać zniszczeniom, jakie spowodowały stacjonujące w zabytkach wojska, ale są one nieporównywalnie mniejsze od tych, jakie nastąpiły później, już za czasów administracji Polski Ludowej. Największe szkody poczynione zostały w latach 1945-1989. W rozmowach z osobami mieszkającymi w pobliżu zabytków często słyszałam, że po wojnie wyniesiono z nich wszystko, co było cenne lub mogło posłużyć za opał albo budulec, ponieważ to było „państwowe” to znaczy „niczyje”.

Czy mieszkańcy wsi ze zrujnowanymi rezydencjami czuli się zawstydzeni tym, w jakim są one stanie? 

Mieszkańcami pałaców i dworów znajdujących się w Zasobie Własności Rolnych Skarbu Państwa są najczęściej byli pracownicy Państwowych Gospodarstw Rolnych i ich rodziny. To ludzie wychowani i przyzwyczajeni do zupełnie innych warunków, dlatego nie odczuwają żadnej odpowiedzialności za użytkowanie zabytkowej rezydencji. Oczywiście trudno od nich wymagać, by z własnych  pieniędzy wyremontowali dach czy naprawili elewację zabytkowego dworu, bo to naprawdę duży koszt. Jednak brakuje tu również  prostszych inicjatyw polegających na uprzątnięciu podwórka, usunięciu śmieci czy gruzu, skoszeniu trawy – zadbania o przestrzeń, w której żyją. Czasem mieszkańcy nie mają po prostu świadomości, że obiekty zabytkowe są czymś ważnym, wyjątkowym i bardzo wartościowym. Nie doceniają rezydencji, które mogłyby przecież stanowić istotny element wsi, źródło dochodów czy obowiązkowy punkt na mapie turystycznej.

Najczęstszą reakcją na moje zainteresowanie zabytkiem było zdziwienie, a potem zaniepokojenie, czy aby Agencja Nieruchomości Rolnych nie będzie chciała obecnych mieszkańców tych rezydencji wysiedlić. W dłuższej rozmowie osoby te często przyznawały, że chętnie wyprowadziliby się z rezydencji, które są trudne do ogrzania w zimie.

Nie doceniają tych zabytków, bo to budynki „poniemieckie”, czy raczej nie dbają, bo to nie ich a agencji, czyli „niczyje”?

Największym problemem jest brak świadomości, że to jest element dziedzictwa kulturowego, który ma olbrzymią wartość nie tylko ekonomiczną, ale i historyczną. Odpowiednie zagospodarowanie i adaptacja do nowych celów mogą sprawić, że - podobnie jak w innych krajach - staną się one produktem, z którego można czerpać zyski.

Tu jednak pojawia się tradycyjny problem, czyli pieniądze. Bo o ile zabytkową rezydencję na Dolnym Śląsku można dziś kupić nawet w cenie średniej wielkości mieszkania we Wrocławiu – choć oczywiście są i takie kosztujące ponad milion złotych - o tyle potem są już same wydatki i problemy.

Przede wszystkim należy taką rezydencję utrzymać, zabezpieczyć przed dalszymi zniszczeniami, a potem odbudować zgodnie z zaleceniami i wytycznymi konserwatora zabytków. Utrzymanie i adaptacja do konkretnych celów to ogromne wydatki. Właściciele zabytków, z którymi miałam okazję rozmawiać, mówili wprost, że zanim taka inwestycja zacznie się zwracać, minie wiele lat.

Inwestycja na pokolenia?

Ze względu na ogromne koszty należy się z tym liczyć. Jest to wielkie zobowiązanie, które nie zawsze gwarantuje sukces. Na zagospodarowanie takiego obiektu przede wszystkim trzeba mieć pomysł. Nie każdy zabytek nadaje się na historyczny hotel, a zapotrzebowanie na takie miejsca jest również ograniczone. Z moich rozmów z nowymi właścicielami wynikało, że podstawowym impulsem do zakupu zabytkowej rezydencji był sentyment i zauroczenie miejscem, historią i atmosferą. Później zaczyna się planowanie i opracowywanie biznesplanu, ale również rozpatrywanie kolejnych kwestii jak atrakcyjność okolicy i rozwój infrastruktury, możliwości adaptacji. Czasem się nie udaje: w XVIII-wiecznym pałacu w Mańczycach podejmowano próby remontu. Przerwano je po kilku latach i od tego czasu piękna rezydencja niszczeje. 

palace_manczyce.jpg

Efektem tych przemyślanych decyzji są odrestaurowane pałace w Borku Strzelińskim, pałac w Wojanowie czy remontowany pałac w Ciechowie.

W książce zwraca pani uwagę na to, że inwestorów odstraszają lokalizacje rezydencji w małych wsiach, daleko od szlaków komunikacyjnych. Są po prostu „na końcu świata”. Takie pałace i dwory mają najmniejszą szansę na ratunek?

Niekoniecznie. Jest to uzależnione od tego, do jakiego celu będzie przeznaczony budynek. Jest kilka rodzajów możliwości zagospodarowania rezydencji przez inwestorów lub firmy. Może to być prywatny dom albo hotel, restauracja, centrum konferencyjne czy siedziba firmy. Oczywiście nierozwinięta infrastruktura czy utrudniony dojazd do zabytku bardzo ogranicza liczbę ofert kupna. Na niekorzyść działają też inne czynniki: nieatrakcyjna pod względem turystycznym okolica czy wybudowane blisko zabytków bloki.

Czy były takie miejsca odwiedzane przez panią w czasie pracy nad książką, które szczególnie zapadły pani w pamięć?

Zdecydowanie pałac w Chwalimierzu. W przeszłości był okazałą rezydencją, której wykonanie zlecił w XIX w. Georg von Kramsta. Dziś stopień degradacji rezydencji jest przygnębiający. Być może nie odebrałabym tego tak emocjonalnie, gdybym wcześniej nie miała okazji rozmawiać z osobami, które w latach powojennych gościły w pałacu. Z ich relacji wynikało, że pałac oraz jego wystrój, którego elementami były skórzane tapety czy rzeźbione kafle, wywoływał ogromne wrażenie. Pod koniec lat 50. XX w. w pałacu wybuchł pożar, który zniszczył jego część. Później nikt już nie zajął się odbudową. W opustoszałym budynku rozkuwano piece w poszukiwaniu kosztowności, zniszczono instalacje i elementy drewniane. Do dziś ocalały tylko fragmenty wieży i pozostałości zabytkowej fontanny.

Innym niezwykle ciekawym obiektem był zamek w Nieszkowicach, którego budowa rozpoczęła się w XIV w. Miała to być niewielka rezydencja, ale wraz z rozbudową zmieniała się w okazałe założenie. Było ono wykorzystywane jeszcze do lat 80. Potem przestało być użytkowane, wnętrza zostały zdewastowane, część budynku zawaliła się. 

palace_nieszkowice.jpg
Ale są też pozytywne przypadki, jak pałac w Kondratowicach. Kupiła go i odrestaurowała międzynarodowa firma. W jej przypadku największe znaczenie miał prestiż związany z posiadaniem i użytkowaniem takiego założenia. Pracownicy firmy podkreślali, że taka piękna rezydencja podnosi wartość firmy w oczach kontrahentów.

palace_kondratowice.jpg

Jakiś rok temu w audycji w radiowej Dwójce spotkali się konserwator zabytków, historycy sztuki i przedstawiciele organizacji pozarządowych troszczących się o zabytki. Rozmawiali o możliwościach ratunku dla niszczejących dolnośląskich rezydencji. Utknęli na pytaniu: co z tymi wiekowymi pałacami, dworami i zamkami robić? Bo przecież nie możemy otworzyć i utrzymać setek hoteli historycznych czy ośrodków konferencyjnych, których na Dolnym Śląsku mamy i tak już całkiem sporo. Ale coś trzeba zrobić z tym ogromem zabytków, z których pewnie dużą część da się jeszcze uratować. Sytuacja bez wyjścia?

Jest pani optymistką, sądząc, że tak wiele z nich da się jeszcze uratować. Widziałam dziesiątki w takiej ruinie, że ich odbudowa jest już ekonomicznie nieuzasadniona. Borykamy się z tym samym problemem co inne kraje: Czechy, Chorwacja czy Słowacja. One też mają dużą liczbę zabytków w fatalnym stanie. I chyba nie ma tu dobrego rozwiązania… Nie widzę możliwości, żeby każdy dolnośląski pałac, dwór czy inny budynek wpisany do rejestru zabytków udało się rewitalizować. 

Wystarczy spojrzeć na statystyki. Do rejestru zabytków w naszym województwie wpisanych jest około ośmiu tysięcy zabytków. Pośród nich są kościoły, budynki mieszkalne, zabudowa folwarczna, rezydencje. Odbudowa wszystkich jest po prostu niemożliwa, zwłaszcza że prywatny inwestor nie jest gwarantem tego, że obiekt przetrwa. Brakuje nam narzędzi, by kontrolować nowych właścicieli i sprawować jednocześnie realną opiekę nad zabytkowymi rezydencjami. Od 2008 r. stosowane są 50-procentowe obniżki przy sprzedaży zabytkowego obiektu przez Agencję Nieruchomości Rolnych. Nowy właściciel zobowiązuje się, że w ciągu pięciu lat kwotę będącą równowartością tej obniżki przeznaczy na zabezpieczanie pałacu. Jeżeli to zrobi, pałac staje się jego własnością i nie ma już żadnych prawnych narzędzi, by wyegzekwować na nim jakiekolwiek dodatkowe prace. Mamy mnóstwo obiektów na Dolnym Śląsku, które są w takiej sytuacji. Prace stanęły i od lat nic się tam nie dzieje, a nieremontowany zabytek niszczeje. Dobrym przykładem jest tu choćby pałac w Bożkowie, jeden z piękniejszych w naszym regionie, który z roku na rok wygląda coraz gorzej.

palace_bozkow.jpg
Jednym z pierwszych obiektów, które fotografowałam na potrzeby tej książki, był skromny dwór w Górzycach. Jeszcze w latach 60. XX w. był przeznaczony dla pracowników PGR na mieszkania. Jego stan w dokumentacji określano wtedy jako „dobry” albo „dość dobry”. Teraz to smutna ruina z pękającymi murami i walącym się dachem. W archiwum odnotowano, że zatracił cechy zabytkowe i nie ma żadnej wartości pod względem historycznym. 

Mamy się więc pogodzić z tym, że część dworów i pałaców po prostu nie ma już szans na przetrwanie?

Oczywiście trudno to sobie uświadomić, bo przecież te zabytki są dorobkiem wielu pokoleń i częścią historii Dolnego Śląska, ale wydaje się, że dla wielu już nie ma ratunku. Prywatne osoby czy nawet fundacje tworzone na rzecz ratowania zabytków też mają ograniczone możliwości. Być może rozwiązaniem byłoby wyznaczenie kilku czy kilkunastu zabytków pozbawionych właścicieli, wyjątkowych pod względem architektonicznym i historycznym, z największym potencjałem i objęcie ich ochroną oraz planami odbudowy przez państwo. W ten sposób mielibyśmy pewność, że przetrwają przez następne pokolenia.

Jak pani ocenia działania Agencji Nieruchomości Rolnych dla ratowania zabytkowych obiektów? 

Podstawą sprawnie działającego systemu są instytucje, które realizują określone działania i w tym zakresie wykonano właściwy ruch, tworząc agencję. Od początku w jej wydatkach przewidziano pieniądze na zabezpieczenie i dokonywanie najpilniejszych i najważniejszych remontów przejętych zabytków. Jednak, bez względu na nakłady, będą to środki zawsze niewystarczające. 

Trzeba pamiętać, że agencja na Dolnym Śląsku przejęła ponad 100 zabytkowych zespołów, na które składało się po kilka lub kilkanaście obiektów i każdy wymagał renowacji, a do tego kilkaset pojedynczych obiektów rezydencjonalnych. Dlatego ich gruntowne remonty były niewykonalne. Poza tym obrót nieruchomościami zabytkowymi to tylko jedno z zadań Agencji Nieruchomości Rolnych, która zajmuje się przede wszystkim sprzedażą gruntów rolnych i terenów inwestycyjnych. 

Być może, z perspektywy czasu, można dziś zastanawiać się, czy pewne działania w kwestii obrotu nieruchomościami zabytkowymi nie mogły być szybsze - chociażby przeznaczenie obiektów zabytkowych do oddzielnej sprzedaży. Problemem była też zawsze kwestia zasiedlenia zabytków. Zamieszkałego obiektu nie można sprzedać ani wyremontować. Dopiero od niedawna agencja ma możliwość wybudowania dla lokatorów lokali zastępczych.

Sądzi pani, że w latach 90. można było opracować lepszy model gospodarowania zabytkowymi nieruchomościami?

To był bardzo trudny okres w historii Polski. Czas przechodzenia do gospodarki rynkowej, tworzenia nowych struktur  i powoływania instytucji. To nie był moment, w którym przykładano szczególną uwagę do kwestii opieki nad zabytkowymi rezydencjami. Były inne, ważniejsze  problemy gospodarcze, polityczne i społeczne. Zresztą, dzisiaj także nikt nie wymyślił lepszego rozwiązania problemu zachowania obiektów zabytkowych, o których rozmawiamy.

Pozytywnym zjawiskiem jest to, że powstaje coraz więcej fundacji skupionych na ochronie zabytków i coraz więcej osób interesuje się tym zagadnieniem, zwracając uwagę na to, co ma obok. 

Zdarzają się także sytuacje, w których to samorządy biorą na siebie ciężar opieki nad zabytkową rezydencją, ale to ciągle rzadkość. Dlaczego?

Gminy niechętnie przejmują obiekty zabytkowe, chyba że są to parki, które wymagają o wiele mniejszego zaangażowania i kosztów, bo łatwiej przywrócić im ładny wygląd i użytkować. Inne nieruchomości zabytkowe stwarzają już większe problemy, bo gminy muszą wypełnić liczne zobowiązania. Muszą zadbać o odpowiednie zagospodarowanie i utrzymanie zabytku, kontrolować stan zachowania i przeciwdziałać kradzieżom i niszczeniu. Jeśli budynek jest wykorzystywany na cele mieszkaniowe – muszą zapewnić lokatorom odpowiednie warunki bytowe. Czasami więc gminie łatwiej jest wybudować nowy budynek niż remontować i adaptować zabytkowy. Tym bardziej jeśli jest to gmina niewielka, z małym budżetem.

Są przypadki, w których gminy podjęły się wyzwania, jakim jest zagospodarowanie zabytków przekazanych przez agencję. Zabezpieczeniem, oczyszczeniem i odgruzowaniem zajęła się np. gmina Grębocice, która przejęła dwa zrujnowane pałace. 

Do pomocy w oczyszczaniu parków otaczających niegdyś rezydencje gminy czasem starały się zaangażować lokalną społeczność. Dzięki temu mieszkańcy uświadamiali sobie, że mają w swoim sąsiedztwie miejsce  cenne i zabytkowe.

Trzeba pamiętać, że wieś, choć zawsze będzie się kojarzyć z produkcją rolną, to jednak ona sama dziś jej nie wystarcza. Trzeba szukać innych dróg rozwoju. Szansą są tu obiekty zabytkowe, które ściągają turystów, mogą być miejscem organizacji różnych festynów i jarmarków, mogą tam powstawać nie tylko hotele, ale i muzea, biblioteki, miejsca użyteczności publicznej, a to generuje nowe miejsca pracy i źródła dochodów.

Rozmawiała Lucyna Róg

Dr Adriana Merta-Staszczak – adiunkt w Studium Nauk Humanistycznych i Społecznych Politechniki Wrocławskiej. Autorka monografii i artykułów na temat historii gospodarczej, dotyczących zwłaszcza rozwoju dolnośląskich obszarów wiejskich, przemian gospodarczych w powojennej Polsce oraz otoczenia instytucjonalnego rolnictwa. Jej najnowsza publikacja „Rezydencje w procesie zagospodarowania nieruchomości Skarbu Państwa na Dolnym Śląsku w latach 1989 – 2011” wydana przez wydawnictwo Adam Marszałek wkrótce będzie dostępna w księgarniach.

rezydencje_ksiazka.jpg