Pomiń polecenia Wstążki
Przeskocz do głównej zawartości
Drukuj

​Trzeba coś osiągnąć, żeby móc żądać

04.04.2014 | Aktualizacja: 23.04.2014 15:09

Dr Tomasz Wójcik (fot. Krzysztof Mazur)

Młodzi widzą polityków i celebrytów promujących łatwe życie z najczęściej niezasłużenie dużymi pieniędzmi, które pochodzą z mało wymagającego zajęcia. I chcą dla siebie tego samego. A przecież tak nie wygląda realne życie. Żeby dobrze zarabiać, trzeba się naprawdę napracować – mówi dr Tomasz Wójcik*


Rozmowa z dr. Tomaszem Wójcikiem

Lucyna Róg: - W ostatnich latach problem bezrobocia wśród młodych stał się bardzo poważny. Bez pracy w Polsce jest 28 proc. osób w grupie wiekowej do  25. roku życia, w Europie 23,5 proc. Dyrektor Międzynarodowej Organizacji Pracy nazwał nawet tę sytuację demograficzną bombą zegarową. Z czego wynika fakt, że młodzi nie mogą znaleźć pracy? Są przecież pełni energii, wykształceni, chętni do nauki…

Ta sytuacja kiedyś się na nas zemści, bo bezrobocie nie prowadzi do niczego dobrego.

Moim zdaniem nie ma jednej przyczyny bezrobocia młodych. Jest ich bardzo wiele. Wśród tych najważniejszych jest nieokiełznane dążenie do fałszywej wolności, czyli takiej, w której można robić wszystko i nie ma żadnych ograniczeń. Zapomina się wtedy o konsekwencjach swojego wyboru. 

Nie rozumiem. Co to ma wspólnego z bezrobociem?

Bardzo wiele, bo to, o czym mówię, wiąże się z decydowaniem: „czym będę się zajmował w życiu?”. Wyobraźmy sobie taką sytuację: podejmuję naukę, kończę studia na renomowanej uczelni i okazuje się, że nie ma dla mnie pracy. I jest zdziwienie, bo przecież tyle lat zajmowałem się czymś niezwykle dla mnie ważnym, a nikt mi nie chce dać zatrudnienia. Tylko ani razu w ciągu tych kilku czy kilkunastu lat nie zadałem sobie pytania, czy to, czym się zajmuję, jest komukolwiek potrzebne? W takiej sytuacji konieczna jest refleksja i zmiana swojego zajęcia. Dużo mówi się o elastyczności, z angielskiego „flexibility”. Tego nam właśnie trzeba i do tego musimy dążyć. Elastyczność to nastawienie się na to, że mogę wykonywać różne zadania i różne zawody w swoim życiu. Nie zasklepiam się, a jestem otwarty na nowe opcje i wiem, że żadna praca nie hańbi.

Czyli, jeśli mam gorszy moment w życiu i tracę pracę na uczelni, to nie widzę niczego złego w pracy jako księgowy, kierowca samochodu czy ekspedient w sklepie?

Już pani wartościuje, mówiąc: „gorszy moment”. Dlaczego od razu tak? Po prostu moja praca przestała być w danym miejscu potrzebna, ale na pewno jest potrzebna gdzieś indziej. Muszę tylko poszukać innego zajęcia.

Uważam, że uczelnie powinny kształtować swoich absolwentów w dwóch kierunkach. Powinny uczyć  w pierwszej kolejności - myślenia, a w drugiej kolejności – dawać kwalifikacje zawodowe. Proszę spojrzeć np. na takie kierunki jak elektronika czy informatyka. Bardzo często studenci na zajęciach uczą się już historii, bo postęp w tych dziedzinach jest tak szybki, że nie sposób przełożyć tego na programy dydaktyczne. Umiejętności praktyczne zdobywa się dopiero na „pierwszej linii frontu” – w zakładach pracy i laboratoriach instytutów zaawansowanych technologii. Brak umiejętności myślenia czyni wszystkie umiejętności zawodowe zupełnie nieprzydatnymi.

Jak uczelnia ma sobie radzić z taką sytuacją?

Nie powinniśmy pytać o uczelnię, ale o to, jak ma sobie radzić z tym student. Musimy przekonać młodych do nastawienia się, że na studiach uczą się pewnej dyscypliny pracy, a nie samego zawodu. Tutaj mają też nauczyć się uczyć i utwierdzić w przekonaniu, że jeśli zdobyli pewną specjalność np. w chemii, to jeśli nie znajdą pracy z nią związanej, to są w stanie także nauczyć się innej specjalności w innej dziedzinie, a wiedza z chemii na pewno nie będzie im w tym przeszkadzać, wręcz przeciwnie, będzie stanowić ich przewagę.

Działajmy według zasady: wybrałem jakiś kierunek i robię wszystko, żeby być w nim mistrzem, a jak jestem mistrzem w matematyce, to jest spore prawdopodobieństwo, że mogę być nim także w czymś innym. 

Ja skończyłem chemię, doktoryzowałem się z chemii teoretycznej, studiowałem też matematykę, a później wykładałem prawo pracy i standardy pracy. Nie mogę powiedzieć, że jakakolwiek rzecz, której kiedyś się uczyłem, była mi zbędna. To wszystko wzbogaciło moją wiedzę o świecie i nieraz pomagało. 

Wróćmy do przyczyn bezrobocia wśród młodych. Mówił pan, że jest ich kilka. Powiedzieliśmy o jednej, a inne?

Drugą kwestią jest to, komu praca ma służyć. W zglobalizowanym świecie mamy międzynarodowe korporacje, które nie działają w interesie państw, na terenie których działają, ale wyłącznie w swoim własnym.  Dlatego ich zyski nie przekładają się na rozwój społeczny. Zapominamy po prostu, że zatrudnienie, jakie dają te firmy, ma wymiar społeczny. Dążąc do obniżenia swoich kosztów, korporacje przenoszą fabryki do miejsc, gdzie pracownikom zapłacą najmniej. Nie tworzą więc w Europie czy w Polsce miejsc pracy, a przez to wpływają też na mniejsze firmy, które mogłyby z tymi korporacjami współpracować na miejscu, ale nie mogą, bo ich tu fizycznie nie ma.

Skoro więc korporacje włoskie, francuskie czy hiszpańskie poszły ze swoją produkcją do krajów azjatyckich, to czemu się dziwimy, że we Włoszech, Francji i Hiszpanii brakuje pracy dla młodych? Ich miejsca pracy „wyparowały” stąd. I stąd bezrobocie.

Trzeci aspekt to faktyczne egzekwowanie praw pracowniczych. Przedsiębiorcy traktują związki zawodowe jak kulę u nogi, bo przypominają im one, że ich podwładni mają nie tylko obowiązki, ale i prawa.  Oczywiście nie wszyscy przedsiębiorcy są tacy. Dlatego mamy plagę umów śmieciowych i zatrudniania na czarno, a ludzie, którzy faktycznie pracują na etacie, tych etatów w papierach nie mają.

Z jednej strony mamy duże bezrobocie młodych, a z drugiej strony pracodawców, którzy narzekają na młode pokolenie, o którym mówią „pokolenie Y” czy „generacja Milenium”. Mówią, że wprawdzie są to ludzie wykształceni, znający języki, pewni siebie i chętnie rozwijający się w nowych dziedzinach, ale z drugiej strony wygodni, nielojalni wobec firmy i oczekujący prowadzenia za rękę. 

Według mnie takie postępowanie młodych to przejaw pewnej demoralizacji. Działają w myśl zasady: „jeszcze nic nie zrobiłem, a już mam duże roszczenia”. Najpierw trzeba coś osiągnąć, sprawdzić się gdzieś, żeby czegoś żądać.

Może po prostu młodzi znają dziś swoją wartość?

A co oni takiego osiągnęli?

Pokończyli dobre studia, nauczyli się kilku języków, wakacje spędzali na stażach i praktykach w największych firmach…

W trzech językach i to płynnie, mówi barmanka, która obsługuje mnie w Genewie. Nie przesadzajmy więc. Znajomość języków to dzisiaj minimum, a nie żadne osiągnięcie. 

Nie chcę jednak jednoznacznie potępiać tych młodych ludzi. Rozumiem ich trochę. Oni zostali tak nastawieni przez opinię publiczną – polityków i celebrytów, którzy promują łatwe życie z najczęściej niezasłużenie dużymi pieniędzmi, które pochodzą z mało wymagającego zajęcia. A przecież tak nie wygląda realne życie. Żeby dobrze zarabiać, trzeba się naprawdę napracować.

Wmówiliśmy też młodym, że muszą skończyć studia, a potem już będzie na nich czekać świetna praca. Współczynnik skolaryzacji w naszym kraju wzrósł z 12,9 proc. w 1990 r. do 53,8 proc. w 2011 r.  Obecnie w Polsce studiuje ponad 1,8 mln ludzi.

Stworzono fałszywe przekonanie, że nafaszerowanie wiedzą jest równoznaczne z mądrością. Panuje też bezsensowne przekonanie, że są zawody lepsze i gorsze. A w czym jest gorszy ktoś, kto pracuje przy obsłudze wozów asenizacyjnych? Taka osoba wykonuje potrzebną pracę, a do tego zarabia często całkiem dobrze, zwłaszcza w krajach zachodnich. 

Wielu rodziców chce zrobić ze swoich dzieci książęta i niby przychylić im nieba. Więc od małego powtarzają im, że muszą skończyć studia, a po nich być np. menedżerem. A nie daj Boże, żeby robili coś pożytecznego, jak np. bycie księgowym czy kierowcą. Bo przecież to „gorszy” zawód.

Żeby nie było wątpliwości, uważam, że jeśli tylko to możliwe, należy studiować. Jednak ukończenie studiów nie może oznaczać jednoznacznego i dożywotniego przypisania do jednego zawodu. Studia mają czynić człowieka zdolnym do bycia pożytecznym dla innych.

Oburza się pan, gdy słyszy, że – jak wskazują badania - co trzeci młody człowiek chce wyjechać z Polski, bo nie wierzy, że w ojczyźnie znajdzie pracę?

Raczej jest mi przykro, że młodzi są tak bezmyślni. Jestem przekonany, że w Polsce jest mnóstwo pracy, tylko trzeba się za nią wziąć. Niestety jednak większość oczekuje zatrudnienia u innych, zamiast zorganizować je sobie samemu we własnej firmie.

Wyjeżdżają więc za granicę z tym swoim wysokim wykształceniem i myją naczynia, zbierają owoce albo pracują na taśmie. Dostają wysokie wynagrodzenia – według polskich realiów, ale niskie według tamtejszych, a przede wszystkim są tam obcy. To nie jest los, którego można zazdrościć.

Rozmawiała Lucyna Róg

*Dr Tomasz Wójcik – emerytowany pracownik Politechniki Wrocławskiej, gdzie wykładał Międzynarodowe Standardy Pracy. W latach 1990-1998 był przewodniczącym dolnośląskiej Solidarności, od 1990 r. - członek władz krajowych Związku. Od 1991 r. reprezentuje „Solidarność” w Międzynarodowej Organizacji Pracy w Genewie. Poseł na Sejm III kadencji. 25 marca 2014 r. wybrany na przewodniczącego Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” na Politechnice Wrocławskiej.