Pomiń polecenia Wstążki
Przeskocz do głównej zawartości
Drukuj

Romanowicz: Zawsze byłem szperaczem

18.02.2014 | Aktualizacja: 03.03.2014 13:05

Od dzieciństwa przynosiłem do domu różne znaleziska i to zbieranie mi zostało - mówi Robert Romanowicz (fot. Krzysztof Mazur)

Absolwent Politechniki Wrocławskiej. Maluje, fotografuje i tworzy ilustracje do książek. Jego prace można obejrzeć we Wrocławskim Teatrze Lalek na wystawie „Kapselek od kuchni”.
Rozmowa z Robertem Romanowiczem
Skończył pan Wydział Architektury PWr, ale zawodowo zajmuje się zupełnie czymś innym?
Przez kilka lat pracowałem w biurze projektowym, zdobyłem wszystkie uprawnienia jako architekt i zawsze mogę do tego zawodu wrócić. Ale faktycznie żyję z czegoś innego.
Z bycia artystą?
Nie wiem, czy tak bym to określił. Cieszę się, że mogę pracować w domu, na własnych warunkach. Robię to, co lubię. Mam dużo więcej swobody niż zatrudniając się gdzieś na etacie. A co robię? Maluję, fotografuję, opracowuję ilustracje. 
Albo wszystko razem - jak w przypadku ilustracji do książki „Kapselek”. Z tym, że tutaj jeszcze pan majsterkował.
Chciałem stworzyć świat, który wymyślił autor książki - Kamil Niewiński. Tylko tak mogłem oddać klimat tej przygody. Według mnie nie udałoby mi się to przy pomocy grafiki komputerowej. Ten świat musiał zostać stworzony naprawdę.
Jak więc powstawały te ilustracje?
Przeczytałem tekst, musiałem z nim trochę „pochodzić”, pomyśleć. Od razu szkicowałem pomysły. Potem według tych szkiców budowałem konkretne elementy. Pierwotnie miała powstać tylko biblioteka, ale jak już zacząłem ją robić, to okazało się, że potrzebuję więcej dekoracji. I tak powstał  miniaturowy świat Kapselka.
Niektóre przedmioty są naprawdę małych rozmiarów, jak np. centymetrowy dzbanuszek albo malutkie biureczko.
Dzbanuszek wypatrzyłem na targu staroci przy ul. Gnieźnieńskiej. Zresztą sprzedawca nie wiedział, że go ma. Kiedy się zorientował, że mi na tym drobiazgu zależy, to cenę wywindował aż do 1 zł (śmiech). Biurko robiłem sam, ze sklejek, podobnie jak szafę czy obrazki na ścianie. Globus wykonany jest z masy plastycznej, guzika i wygiętego kawałka metalu. Przy wykonaniu tego detalu czułem się jak kowal, bo musiałem sam wykuć kształt. Staram się najpierw wykorzystać to, co mam gdzieś pod ręką.
Jako dziecko był pan typem majsterkowicza czy bardziej sportowca?
Zawsze byłem szperaczem. Przynosiłem do domu różne znaleziska. Grałem oczywiście też w piłkę, ale bardziej dlatego, że koledzy grali. W szkole zawsze coś tam sobie rysowałem, więc wszyscy wiedzieli, że od plastycznych rzeczy jest „ten Romanowicz”. Szperanie i zbieranie mi zostało. Dzisiaj np. w jednym ze sklepów z odzieżą używaną znalazłem świetne przedmioty – gumową świnię, krowę i drewniany wózeczek. Nie wiem jeszcze, po co mi one, ale na pewno do czegoś się przydadzą. Razem wszystko kosztowało 9 zł.
Wyobrażam sobie, że pana pracownia jest pokaźnych rozmiarów magazynem różnych skarbów? 
Prawda jest taka, że moja pracownia to jeden malutki pokój, ale jakoś daję radę. Czasem muszę tylko pilnować, żeby mój trzyletni syn zbytnio w nim nie narozrabiał.
Pomaga panu w majsterkowaniu?
Nie za bardzo, bo jest jeszcze za mały. Chociaż pomógł mi zbijać Generała Szafę, jedną z postaci książki „Kapselek”.
Świat dziecka jest dla pana inspiracją?
Jak najbardziej. Już sam fakt, że na pchlich targach swoje „polowania” zaczynam od zabawek, świadczy, iż lubię się nim inspirować. Poza tym dzieci nie mają jeszcze narzuconych ram, nie są niczym skrępowane, ich twórczość jest bardzo spontaniczna, są szczere. Chciałbym, aby to, co robię, było równie prawdziwe. Mam nadzieje, że mi się to udaje.
Wróćmy na chwilę do czasów studenckich. Jak pan wspomina Politechnikę Wrocławską? Tylko szczerze.
(śmiech) Bardzo dobrze, chociaż nigdy nie lubiłem się zbyt dużo uczyć. Cieszę się, że studiowałem jeszcze wtedy, gdy na zajęciach wiele rzeczy robiło się ręcznie, a nie komputerowo. Chyba jestem z innej epoki, bo chociaż doceniam zdobycze techniki (w projektowaniu czy malowaniu), jednak wolę wykonywać moje prace ręcznie.
Ale jako artysta istnieje pan w świecie internetu?
Tak, bo to narzędzie bardzo przydatne, choćby do promocji czy nawiązywania kontaktów. Mam swój blog, pokazuję pracę na różnych stronach internetowych, komunikuję się za pomocą facebooka i tam też znajduję klientów na moje obrazy.
Gdzieś w realnym świecie można obejrzeć pana obrazy?
Stale współpracuję z dwoma galeriami w Kazimierzu Dolnym. Wystawiałem moje prace też w Warszawie i w Stanach Zjednoczonych. Do tego dochodzą książki, które ilustruję, a które są świetnym nośnikiem mojej twórczości.
Jak uczyć młodych ludzi kreatywności, otwartości na sztukę? Można się tego nauczyć czy po prostu człowiek się z tym rodzi?
Myślę, że sporo z nas ma większą lub mniejszą potrzebę przebywania w otoczeniu poukładanym, ładnym. Oprócz tego, że pewne elementy są nam narzucone, to część z nich możemy sami kreować. Warto czasem innych zainspirować, pokazać, że tworzeniem może zajmować się każdy. Dobrym sposobem na to są organizowane w wielu miastach warsztaty, wystawy poświęcone sztuce. Ja sam przynajmniej dwa razy w roku organizuję wystawy, chodzę na wernisaże innych artystów. Myślę, że chęć tworzenia wynika z wewnętrznej potrzeby. Jest przecież sporo twórców, którzy nigdy nie kończyli żadnych szkół artystycznych, a zaczynają tworzyć bardzo późno. Odpowiadając na pytanie: tak, uważam, że można się tego nauczyć.
Rozmawiała Iwona Szajner

* Robert Romanowicz urodził się w 1976 roku w Miliczu. Obecnie mieszka we Wrocławiu. Równolegle z ukończeniem studiów na Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej skończył także Szkołę Reklamy Creo we Wrocławiu. Oprócz malarstwa zajmuje się tworzeniem ilustracji książkowych i prasowych, rzeźbi, fotografuje.