Pomiń polecenia Wstążki
Przeskocz do głównej zawartości
Drukuj

Ks. Kars na spotkaniu w Studium Nauk Humanistycznych

13.03.2013 | Aktualizacja: 18.03.2013 16:19

Ksiądz Jean-Rodolphe Kars (z lewej) z dyrektorem Studium Nauk Humanistycznych ks. prof. Jerzym Machnaczem (fot. Krzystof Mazur)

​W Dniu Braterstwa Chrześcijan i Żydów zjawił się we Wrocławiu niezwykły gość: ksiądz katolicki narodowości żydowskiej. Pełni swą posługę od 26 lat i działa we wspólnocie Emmanuel, która powstała 40 lat temu we Francji (obecnie tworzy się również we Wrocławiu). 


Ksiądz J.R. Kars przybył z bardzo katolickiego miasta Paray‑le-Monial w Burgundii, gdzie znajduje się bazylika romańska ufundowana w 973 r. przez opata Cluny Odilona, a także sanktuarium dwojga świętych: św. Małgorzaty Marii Alacoque oraz św. Klaudiusza de la Colombière. Szczególną sławę zyskała św. Małgorzata Maria Alacoque (1647‑1690), mistyczka, która należała do zakonu Sióstr Nawiedzenia NMP (wizytek), znana jako krzewicielka nabożeństwa ku czci Najświętszego Serca Jezusowego.

Korzenie
– Moje życie, podobnie jak Edyty Stein, związane jest silnie z historią Europy – mówi ks. J.R. Kars podczas seminarium w SNH PWr. Pochodzi z żydowskiej zsekularyzowanej rodziny. Rodzice byli wiedeńczykami. Nie znali się jeszcze, gdy oboje musieli po Anschlussie w 1938 r. uciekać przed hitlerowskimi prześladowaniami. Poznali się i pobrali w Indiach. Ks. Kars urodził się w 1947 r. w Kalkucie. Ma starszą siostrę, która w wieku 20 lat została ochrzczona jako katoliczka.
Gdy miał sześć miesięcy, rodzice wrócili do Europy. Wybrali Francję. Jean-Rodolphe uczył się od dzieciństwa gry na fortepianie, a w wieku 20 lat rozpoczął z powodzeniem karierę pianisty. Koncertował, występował w radiu, nagrywał płyty i wciąż doskonalił swoje umiejętności. W jego życiu nie było miejsca dla wiary. Odrzucał religijne nakazy moralne.
– Jak każdy artysta, byłem indywidualistą. Do tego przez 24 godzinyna dobę byłem pochłonięty muzyką: grałem, ćwiczyłem, słuchałem innych koncertów – wspomina ks. Kars.

Spotkanie
W roku 1976 r. miał 29 lat. Mieszkał pod Paryżem. Mimo zawodowych sukcesów znalazł się w bardzo poważnej, wręcz dramatycznej sytuacji osobistej. Nie chce jej przedstawiać, ale ocenia, że po ludzku biorąc nie było z niej wyjścia. Jego siostra, która mieszkała w Londynie i miała kontakty z katolickim ruchem charyzmatycznej odnowy, zachęciła Jean-Rodolphe’a do spotkania z bardzo pobożnym świeckim człowiekiem. Jego szczególnym powołaniem były nauczanie i modlitwa, które pomogły wielu ludziom.
– Chociaż byłem bardzo niechętny wszystkiemu, co się wiązało z religią, a na chrzest mojej siostry zareagowałem niegdyś wręcz alergicznie, mój ówczesny stan ducha nie skłaniał mnie do sporów z siostrą. Zgodziłem się na wizytę – kontynuuje ks. Kars.
– Przyjąłem zapowiedzianego gościa, który od pierwszej chwili z wielkim przekonaniem zaczął mi mówić o Jezusie. Wcale nie chciał mnie przekonać. Wyrażał tylko swoją wiarę – tak, jak jest ona przedstawiona w Dziejach Apostolskich. Miałem wrażenie, że jest mu zupełnie obojętne, co sobie o tym pomyślę. Mówił mi o miłości Boga, Jezusa. Tłumaczył mi, jaka jest Boża perspektywa człowieczeństwa. Mówił, że Bóg ma indywidualny plan dla każdego z nas, ale możemy go przyjąć lub odrzucić. Głęboko zanalizował pod względem duchowym sytuację, w której się znalazłem, przy czym podkreślił, że mogę doprowadzić do samozniszczenia. Powiedział mi: tylko Bóg może ci pomóc.
Ta rozmowa rodziła we mnie coraz jaśniejsze myśli. Mimo całej mojej alergii na religię pomyślałem, że za jego słowami kryje się pewna logika. Skłoniło mnie to do zadawania mojemu gościowi mnóstwa pytań. Wzorem ludzi niedysponujących głębszą wiedzą o Kościele pytałem np. dlaczego Kościół jest po stronie polityków i tych, którzy mają władzę. Czy Kościół ma prawo być bogaty? A co z antysemityzmem Kościoła? Jak to było z inkwizycją? Odpowiadał: bardzo dobrze, że o to pytasz. Wyjaśniał. Podkreślał, że Kościół jest święty w swojej istocie. Że są w nim zarówno święci, jak i grzesznicy, więc niektóre karty historii Kościoła są ciemne, ale to nie przeczy faktowi, że Kościół jest instytucją świętą. Miałem uczucie, jakby nasza rozmowa nie usunęła, ale tylko nieco rozsunęła kamienie zagradzające mi drogę, którą mi pokazał, dzięki czemu mogłem pójść kilka kroków dalej. Po kilku godzinach tej rozmowy mój gość powiedział, że teraz pomodli się za mnie. Zaoponowałem: „Przecież ja nie wierzę!”. To go nie zniechęciło. Jak w ruchu charyzmatycznej odnowy, modlił się z nałożeniem rąk, prosząc dla mnie o łaskę wiary, o wyzwolenie i wyjście z mojej trudnej sytuacji. Nie doznawałem wtedy żadnych szczególnych uczuć ani stanów. Choć byłem jakby zaimpregnowany na jego słowa, miałem jakieś poczucie oszołomienia. Dopiero w nocy, w łóżku, doznałem irracjonalnej paniki. Czułem obecność zła i ciemności w moim domu. Zrozumiałem to, o czym rozmawialiśmy po południu: że istnieje wróg, Szatan. Takie stwierdzenie jest bardzo trudne do przyjęcia przez intelektualne środowisko. Charles Beaudelaire powiedział, że największym osiągnięciem Szatana jest to, że przekonał ludzi o własnym nieistnieniu. A ja doświadczałem właśnie jego działania. Zacząłem się trząść w panice i wewnętrznie modlić. Powiedziałem wtedy w myślach: „Panie, jeśli istniejesz, to objaw mi swoje istnienie, bo nie wiem już, co mam robić”. To była moja pierwsza modlitwa w życiu. Następstwem było ustąpienie trwogi, wielkie poczucie spokoju, lekkości. Miałem poczucie, że otacza mnie welon światła, że jakaś winda porwała mnie w górę i... spokojnie zasnąłem. Rano obudziłem się jako człowiek wierzący. Od tego czasu nie miałem ani przez mgnienie oka wątpliwości, że wtedy Bóg wszedł w moje życie w szczególny i silny sposób. To był początek mojej drogi do Niego.

Poszukiwanie drogi
Następne dni przyniosły ważne zmiany. Nierozwiązywalne problemy Jean‑Rodolphe’a rozwiązywały się w sposób nadnaturalny, dając mu poczucie obecności Boga. Jego życie odmieniło się. Dalej koncertował, ale – co może zaszokować – zaczął nienawidzić muzyki. To, co od lat było treścią jego życia, stało się nieistotne. Teraz pragnął poznać Boga, modlić się, czytać Pismo Święte. Najchętniej nie koncertowałby. Jeśli ktoś przeżywa nawrócenie, patrzy na życie i świat całkiem inaczej, po nowemu. Ale to bardzo trudne doświadczenie, bo dawny obraz świata, jaki budowało się wcześniej, rozpada się jak domek z kart. W nawróceniu człowiek staje się realistyczny. Widzi swoje ubóstwo.
– Dlatego w pewnym momencie nie mogłem znieść koncertowania na podium, jako gwiazda. Najchętniej schowałbym się pod ziemię – wyjaśnia ks. Kars. – Ale przecież to był mój zawód, źródło utrzymania. Po pewnym czasie Pan w cudowny sposób pojednał mnie z muzyką. Potem, po długim czasie zacząłem koncertować z modlitwą, inspirując się Pismem Świętym.

Zwiastowanie
W marcu 1977 r., w przerwie między dwoma tournées koncertowymi kierowany pragnieniem Boga postanowił spędzić osiem dni w klasztorze. Modlił się tam intensywnie: „Boże, jesteś potężny, ocaliłeś mnie, pozwól, abym stał się nowym człowiekiem i byś stał się centrum mojego życia”.
Szczególnym dniem był 25 marca. Później uświadomił sobie, że był to dzień Zwiastowania. Wcześnie rano poszedł do klasztornego kościoła. Msza św. kończyła się, pachniało kadzidło, mnisi wychodzili, niosąc krzyż. I wtedy stało się to, co tak trudno opisać w kategoriach racjonalnych. Doznał nadnaturalnego doświadczenia: miał poczucie, że Jezus wstąpił w niego. Stał się centrum jego istoty. Jean-Rodolphe doznał transformacji w nowego człowieka. To był nowy krok w drodze do Boga. Poczuł, że w sposób absolutny rozumie, czym jest Kościół katolicki. Choć już wcześniej uwolnił się od niechęci do religii, opisane tu doznanie wyzwoliło go od wszelkich „chmurek” zaciemniających obraz, budzących troskę. – Wszystko zrozumiałem, zaakceptowałem. Także to, co znaczy być księdzem, hierarchą, biskupem: że to hierarchia służby i miłości, a nie siły. Zrozumiałem, dlaczego czcimy Matkę Boską. Pokochałem w tym dniu papieża (wówczas był to Paweł VI) i wewnętrznie zaakceptowałem całą dogmatyczną i etyczną naukę Kościoła. Choć nie byłem jeszcze ochrzczony, stałem się w tym dniu katolikiem – wspomina. Dlatego z radością w sercu wróciłem do Paryża i udałem się do sławnej bazyliki Sacré-Coeur, gdzie opowiedziałem wszystko spotkanemu kapłanowi. Gdy wysłuchał mnie uważnie, zapytał, kiedy przygotowujemy się do chrztu. On był przekonany, że to, co stało się w klasztorze 25 marca, to było wylanie Ducha Świętego. Miałem 30 lat, gdy otrzymałem chrzest, od którego zaczęło się moje prawdziwe życie. Oczywiście przeszłość, którą pozostawiałem, miała też wspaniałe momenty, zwłaszcza przeżycia muzyczne, choć praca artystyczna prowadzi także niejednokrotnie do depresji. Ale dziś widzę, że przeżycie
to nie to samo, co życie. Silne poczucie, że moje życie rozpoczęło się ze chrztem, nigdy mnie nie opuściło, nawet na mgnienie oka.
Pojednał się z muzyką – tą wielką, klasyczną, także współczesną, która jest teraz dla ks. Karsa inną formą głoszenia słowa Bożego.

Kapłaństwo
Co ciekawe, dopiero po chrzcie zyskał poczucie identyfikacji ze swoim żydowskim pochodzeniem. Nieśmiało porównuje to z doświadczeniem Edyty Stein, która powiedziała: „Nigdy nie czułam się tak bardzo Żydówką, jak po chrzcie”.
Wtedy to odczuł, że Bóg jest w Jezusie Chrystusie jako Żydzie. Podobne doznanie opisał niegdyś arcybiskup Paryża kardynał Jean-Marie Lustiger (1926-2007), który jako człowiek narodowości żydowskiej został ochrzczony w wieku 14 lat. Spierał się na ten temat z rabinami, którzy nie akceptowali możliwości, że można czuć się jednocześnie Żydem i chrześcijaninem.
Równie ciekawa jest droga Jean‑Rodolphe’a Karsa do kapłaństwa. W 1979 r. modlił się przed tabernakulum, gdy usłyszał wewnętrznie ledwie rozpoznawalne pytania. Pierwsze brzmiało: „Czy chcesz mnie kochać?”. Odpowiedział: „Tak”. Po chwili ciszy padło drugie pytanie: „Czy chcesz mi pomóc pokazać innym, jak ich kocham?”. Zrozumiał od razu, że to powołanie do kapłaństwa. Odpowiedział natychmiast: „Tak”. Dokonał tego wyboru w poczuciu całkowitej wolności własnej decyzji.
– Gdyby kilka tygodni wcześniej przyszedł ktoś do mnie z propozycją porzucenia muzyki na rzecz kapłaństwa, nie spotkałby się zapewne z moją pozytywną reakcją – uśmiecha się ks. Kars. – Ale Bóg czyni to we właściwym momencie.
Wiedział, że ta decyzja oznacza zakończenie działalności muzycznej, ale nie wątpił, że Bóg prowadził go poprzez powołanie do muzyki do nowego życia, które przeżyje jako kapłan katolicki. Bezpośrednio po tej decyzji zetknął się ze wspólnotą Emmanuel, wstąpił do niej w 1980 r., a w 1981 r. rozpoczął studia teologiczne. W lutym 1981 r. dał swój ostatni publiczny koncert. W 1986 r. został wyświęcony na kapłana we wspólnocie Emmanuel w Paray-le-Monial, gdzie działa obecnie. Od czasu do czasu gra na fortepianie, prowadzi wykłady na tematy religijne i o historii Paray-le-Monial, zwłaszcza o kulcie Najświętsze-go Serca Jezusowego. Prowadzi szkoły ewangelizacyjne szczególnie dla młodych ludzi.

Naród wybrany
Na spotkaniu w Studium Nauk Humanistycznych PWr poproszono ks. Karsa o wyjaśnienie roli Izraela jako narodu wybranego. Podkreślił on, że chrześcijaństwo dziedziczy bezpośrednio tradycję „domu Izraela”. Przed czterema tysiącami lat naród wybrany był jeszcze wędrownym plemieniem. Bóg stworzył go jako swoją absolutną własność. Wezwał Abrahama do nowego aktu stworzenia. Od tego zaczyna się też Zbawienie, pojednanie Boga z człowiekiem. Jedyną racją istnienia narodu Izraela jest całkowite poświęcenie Bogu. Ten naród poznał Boga twarzą w twarz. Zwłaszcza w Księdze Powtórzonego Prawa czytamy często przypomnienie: „Ja was wybrałem”.
Jezus przyszedł na ziemię, aby udoskonalić powołanie Izraela. Komunia oznacza także jedność z powołaniem
Izraela. Przyjmujemy całą jego tradycję i jego misterium. W Ewangelii św. Mateusza czytamy słowa Jezusa: „Nie przyszedłem, aby usunąć prawo Izraela (Torę), ale by je wypełnić”.
Dlatego trzeba zrozumieć, że „naród wybrany” to nasze korzenie. Bł. Jan Paweł II powiedział, że zbyt wielu katolików postrzega Chrystusa jako meteor, który pojawił się znikąd, a więc bez tła historycznego. Tymczasem ze Starego Testamentu możemy wywnioskować, że według pierwotnej koncepcji wybranie ma charakter powszechny. Każdy jest powołany do poznania Boga. W I Rozdziale Księgi Rodzaju Bóg mówi pierwszym rodzicom: „Mnóżcie się i napełniajcie Ziemię”. Ale grzech pierworodny zrywa tę więź. Dlatego Bóg powierza szczególne zadanie narodowi wybranemu – Izraelowi, który ma być drogą zbliżenia Boga do ludzkości. Historia jest jak rzeka, która płynie przez ziemie i stulecia, aż dopływa do oceanu powszechnego powołania. Szczególne powołanie Izraela uniwersalizuje się w Jezusie.
Maria Kisza