Pomiń polecenia Wstążki
Przeskocz do głównej zawartości
Drukuj

Kosmetyki? Często płacimy za obietnice i złudzenia

06.03.2015 | Aktualizacja: 17.03.2015 13:24

Anna Dzimitrowicz, doktorantka w Zakładzie Chemii Analitycznej i Metalurgii Chemicznej (fot. Krzysztof Mazur)

KOBIETOM NA DZIEŃ KOBIET. O kosmetykach opowiada Anna Dzimitrowicz z Wydziału Chemicznego Politechniki Wrocławskiej. Jej warsztaty o kosmetykach naturalnych cieszą się dużym powodzeniem na Dolnośląskim Festiwalu Nauki
Anna Dzimitrowicz jest doktorantką w Zakładzie Chemii Analitycznej i Metalurgii Chemicznej. Zajmuje się syntezą nanostruktur złota za pomocą niskotemperaturowej plazmy. -  Praca stale u mnie styka się z pasją – mówi.


Aneta Augustyn: Kosmetyki naturalne to pasja czy profesja?
Anna Dzimitrowicz: - Przede wszystkim potrzeba. Od dziecka mam nadwrażliwą skórę, bardzo suchą, ze skłonnością do alergii. Kiedy miałam kilka lat, mama nacierała mnie pilingami zaleconymi przez pediatrę, które sama robiła z oliwy i soli morskiej. Byłam przyzwyczajona do domowych kosmetyków. Jako nastolatka zrobiłam sobie tonik z miodem i cytryną, który znakomicie nawilża, wygładza i rozjaśnia przebarwienia. To była moja pierwsza receptura. Teraz nie wyobrażam już sobie pielęgnacji bez własnych preparatów.
W drogeriach i aptekach jest już taki wybór kosmetyków, że osoby nadwrażliwe też mogą znaleźć coś dla siebie. Nie wygodniej kupić gotowe?
Przetestowałam wiele kremów do twarzy i proszę mi wierzyć, że dosłownie każdy uczulał mnie. Poza tym nie lubię przepłacać, a bardzo często płacimy za obietnice i złudzenia.
Znam osoby gotowe wydać tysiąc złotych za słoiczek. Droższy znaczy lepszy?
Nie zawsze. Płacimy także za luksusowe opakowanie, markę, reklamę, słowem za wszystko, o co zadbali marketingowcy. Ulegamy pokusie, a to nie zawsze idzie w parze z rozsądkiem.  Kawior czy inne składniki aktywne, którymi chwalą się firmy kosmetyczne, stanowią zwykle kilka procent zawartości opakowania. Trzeba umieć czytać listę składników.
Przypuszczam, że mało kto to robi. Zwykle składniki są podane po angielsku i łaciną niezrozumiałą dla przeciętnego klienta oraz tak małym drukiem, że ciężko je odszyfrować.
Każdy kosmetyk dopuszczony do obrotu musi mieć podaną listę INCI, International Nomenclature of Cosmetic Ingredients. Składniki są wypisane w kolejności ilościowo malejącej, czyli w kremie czy balsamie najwięcej jest tego, co znajduje się na początku tej listy. Zwykle jest to woda. Listę zamykają substancje, których jest najmniej, najczęściej środki zapachowe. A pomiędzy początkiem a końcem jest cała gama składników, którym warto się przyjrzeć.
Parabeny, SLS,  PEG, pochodne ropy... Ma pani swoją czarną listę?
Całkiem sporą. Methylparaben, Propylparaben, Butylparaben czy Ethylparaben to parabeny, które konserwują, mogą uczulać, często działają alergizująco. Laurylosiarczany sodu: SLS, Sodium Lauryl Sulfate oraz SLES, Sodium Laureth Sulfate to detergenty używane m.in. w przemyśle do mycia urządzeń. Powszechnie dodaje się je także do kosmetyków, bo są tanie, wydajne, łatwe do otrzymania. Dzięki nim szampon czy żel pieni się. Przy okazji wysusza się skóra, zaburza wydzielanie łoju i potu. Kumulują się w organizmie, wpływając niekorzystnie na układ nerwowy i odpornościowy, obniżając stężenie estrogenów. 
Triclosan, czyli antyseptyk dodawany do kosmetyków, np. przeciwtrądzikowych, jest podejrzany o działanie rakotwórcze. Talk wymieszany z naszym potem i łojem tworzy na skórze warstwę, która zaburza jej oddychanie i może wywołać stany zapalne. Dioksan, rozpuszczalnik składników aktywnych w kosmetykach, uszkadza warstwę lipidową skóry, przesusza ją. Może wywołać różne dermatozy. Bentonit, również rozpuszczalnik składników aktywnych, utrudnia oddychanie i metabolizm w skórze, zatyka pory, sprzyja rozwojowi bakterii. Powszechnie dodawana parafina zapisana jako paraffinum liquidum, petrolatum czy mineral oil to pochodna ropy naftowej, która zatyka pory, utrudniając wymianę gazową i metabolizm skóry. To trochę tak, jakby smarować się benzyną. PEG, czyli Polyethylene Glycol, to emulgator, dzięki któremu olej łączy się z wodą. Emulgatory mogą sprawić, że skóra, która przecież jest naszą barierą, staje się bardziej przepuszczalna dla toksyn z otoczenia.
Które substancje zawarte w gotowych kosmetykach naprawdę pomagają skórze?
Rzeczywiście wartościowe składniki to kwas hialuronowy, który nawilża, witamina E oraz retinol, czyli pochodna witaminy A o działaniu przeciwstarzeniowym. Z kolei kolagen odpowiada za utrzymanie elastyczności, spoistości tkanki łącznej. Kolagen do produktów kosmetycznych jest pozyskiwany z organizmów morskich. To są substancje sprawdzone naukowo, skuteczne, choć nie pozbawione ryzyka. Na przykład retinol może podrażniać skórę.  
Firmy próbują kusić etykietami: eco, organiczny, bio, naturalny... Jak nie dać się nabrać?
Tutaj jest trochę wolna amerykanka. O ile producenci żywności ekologicznej są zobowiązani posiadać stosowne certyfikaty, o tyle w przypadku kosmetyków bywa różnie. Spośród jednostek certyfikujących na pewno godny zaufania jest francuski Ecocert, organizacja, która kontroluje produkty ekologiczne. Podobnie niemiecki BDIH (Bundesverband Deutscher Industrie und Handelsunternehmen), włoska ALAB (Associazione Italiana per l’Agricultura Biologica), angielski Soil Association. 
Kilka tych wiodących europejskich organizacji certyfikujących doszło niedawno do porozumienia i ustanowiło wspólne minimum dla producentów kosmetyków naturalnych. Nazwano je COSMOS – Cosmetics Organic Standard, jednolity system certyfikacji. Warto szukać produktów z tą etykietą. To gwarancja, że powstały z surowców certyfikowanych, bez modyfikacji genetycznych, bez petrochemii, że nie były testowane na zwierzętach.
W konwencjonalnych kosmetykach używa się zwykle surowców syntetycznych, bo są tańsze. W kosmetykach, które naprawdę są eco, zamiast syntetycznych olejów, które często są pochodną ropy, stosuje się oleje roślinne. Najlepsze są te z upraw ekologicznych, tłoczone na zimno i nierafinowane. Również stosowane tu substancje zapachowe to naturalne olejki eteryczne, w przeciwieństwie do syntetycznych, które często są alergizujące.  
Jak dba pani o skórę?
Nie jestem ortodoksyjna, sięgam też po gotowe, ale starannie wybrane kosmetyki natłuszczające do ciała. Jednak większość preparatów robię sama.
Jak rozpocząć domową produkcję? Czym się kierować, skąd wziąć składniki i niezbędny sprzęt?
Zaczynamy od ustalenia, jaką mamy skórę i co jest nam potrzebne. Czy chodzi o nawilżenie, czy potrzebna jest już bardziej dogłębna regeneracja, czy może problemem są przebarwienia. Kupujemy w aptece szkło oranżowe, czyli ciemne naczynia, które chronią zawartość przed światłem słonecznym, dzięki czemu składniki dłużej pozostają aktywne. W oranżowych butelkach trzymamy płyny, natomiast kremy mogą być przechowywane w zwykłych plastikowych sterylnych pojemnikach z apteki. Jeśli chcemy zwiększyć czas przechowywania kremów, dodajemy naturalny konserwant, np. ekstrakt z nasion z miąższu grejfruta.
Nie używam skomplikowanego sprzętu. Sięgam po proste receptury, więc wystarczy garnek, kubek; to, co mamy w kuchni.
Samemu trudno zrobić bazę pod krem, ponieważ muszą być do tego specjalne warunki. Trzeba m.in. naprzemiennie chłodzić, mieszać i ogrzewać składniki, żeby się dobrze zespoliły.  Bazę kupuję więc gotową w internecie. Tam też kupuję inne składniki, które dobieram już i mieszam wedle własnego uznania.  Zwykle jest to płynny jednoprocentowy roztwór kwasu hialuronowego, który wiąże wodę w skórze, a więc doskonale nawilża, łagodzący pantenol, kwas jabłkowy do pilingu. Stosuję także wywary ziołowe: do toników i maseczek dodaję napary z szałwii, nagietka i rumianku.
A co z filtrami UV?
Nie stosuję, mimo że mam wrażliwą skórę. Po pierwsze dlatego, że do filtrów dodaje się m.in. oxybenzone, który jest podejrzany o działanie rakotwórcze. Poza tym Polakom chronicznie brakuje witaminy D, która ma działanie immunomodulujące i przeciwbakteryjne, działa korzystnie na układ nerwowy i mięśniowy, poprawia stan kośćca.  Witamina D jest syntetyzowana dzięki światłu słonecznemu, a filtry to uniemożliwiają.
Kosmetyki naturalne zwykle nie zawierają konserwantów. Jak długo można je przechowywać?
To prawda, że psują się szybciej, dlatego kosmetyki własnej roboty można przechowywać maksymalnie dwa tygodnie, w lodówce. I najlepiej nabierać krem nie palcem, ale szpatułką. To zapewnia większą czystość mikrobiologiczną.
Mało wygodne.
Coś za coś. Mam za to pewność, że wiem, co jest w słoiczku i w jakiej ilości. Wiem, że są to rzeczywiście dobroczynne składniki, a nie te z „czarnej listy”. Zwykle są tańsze od gotowych. No i to przyjemność, kiedy można zrobić coś samemu.
Skóra to nasz największy narząd, może mieć nawet dwa metry kwadratowe. Jest barierą pomiędzy organizmem a środowiskiem zewnętrznym. Pokrywa ją naskórek, który chroni głębsze warstwy skóry. Na ile kosmetyki potrafią przeniknąć przez tę barierę do skóry właściwej?
Tak, skóra to nasz bufor oraz istotna droga eliminacji produktów przemiany materii. Oddychamy skórą i oczyszczamy ciało pocąc się.  Naskórek, który nieustannie się złuszcza, chroni nas przed mechanicznymi i chemicznymi czynnikami. Niestety jest też przeszkodą dla wędrówki substancji aktywnych w głąb skóry.
Jest to zależne od składu kosmetyków. Niektóre substancje wnikają w głąb skóry, inne docierają tylko do naskórka.
Coraz częściej mówi się o psychodermatologii, dość nowej dziedzinie nauki, z pogranicza dermatologii i psychiatrii. Psychodermatolodzy uważają, że niektóre problemy ze skórą mają źródło w psychice.
Zgadza się, doskonale widzę to na sobie. Każdy zbyt mocny stres, dodatkowe napięcie, obciążenia w pracy czy poza nią skutkują u mnie plamami na skórze, jej wysuszeniem, workami pod oczami. Moja skóra jest jak papierek lakmusowy psychiki. Uważa się, że wśród zaburzeń psychosomatycznych dotyczących skóry są m.in. atopowe zapalenie skóry, łuszczyca, egzema, trądzik.
Pani również jest alergikiem - miłość do chemii wzięła górę?
Chemia to moja pasja, zajmuję się syntezą nanostruktur złota za pomocą niskotemperaturowej plazmy. Chodzi o nanostruktury, które mogą być stosowane jako nośniki dla leków; pomagają im dotrzeć bezpośrednio np. do komórek nowotworowych. Równie dobrze można by je też stosować w kremach, ale to zbyt kosztowne. Kremy zawierające nanostruktury są skuteczniejsze, gdyż docierają one do miejsca ich przeznaczenia. Nanocząstki złota znacznie poprawiają odżywienie skóry.
To prawda, że takim skórnym nadwrażliwcom jak ja nie bardzo sprzyja ten zawód. Ratują mnie rękawiczki ochronne. Lubię pracę naukową, ale także pedagogiczną. Mam dobry kontakt z młodzieżą. W trakcie studiów inżynierskich dostałam propozycję poprowadzenia zajęć z chemii kosmetycznej w szkole policealnej. Uczyłam produkcji kosmetyków, głównie naturalnych, z ogólnodostępnych surowców o działaniu leczniczym. Młodzieży na Dolnośląskim Festiwalu Nauki pokazuję, jak zrobić piling z soli czy szampon z jajek. Zachęcam ich także do podjęcia studiów na chemii, polecam zwłaszcza specjalizację analityka środowiska i żywności. Praca stale u mnie styka się z pasją.
Rozmawiała Aneta Augustyn
Krem domowej roboty - receptura: 10 ml gotowej bazy kremowej, 7,5 ml oleju lnianego, 7,5 ml oleju z wiesiołka, 15 ml 1 proc. kwasu hialuronowego, 25 ml wody oczyszczonej.