Pomiń polecenia Wstążki
Przeskocz do głównej zawartości

Sprawy studenckie

Drukuj

Himalaista Adam Bielecki na PWr: "Polacy w górach mają szacun!"

28.11.2014 | Aktualizacja: 02.12.2014 13:07

Adam Bielecki na Lądek Tour w Strefie Kultury Studenckiej PWr (fot. Krzysztof Mazur)
Od piątku na PWr Wrocławski Przegląd Piosenki Studenckiej, ale impreza tak naprawdę już się zaczęła. Jej przedsmakiem był czwartkowy Lądek Tour, a na nim pokazy filmów nagrodzonych na Przeglądzie Filmów Górskich w Lądku Zdroju i spotkanie z himalaistą Adamem Bieleckim

Zainteresowanie spotkaniem ze znanym wspinaczem było tak duże, że organizatorzy tuż przed jego rozpoczęciem dostawiali na salę w Strefie Kultury Studenckiej kolejne krzesła.
- Jestem chłopakiem z Tychów, który od dziecka chciał zostać alpinistą - zaczął swoją opowieść Bielecki. - W wieku 13 lat pojechałem na wspinaczkę w Jurę Krakowsko-Częstochowską, w wieku 16 w Alpy, a potem były już coraz ambitniejsze cele.
W czasie spotkania na Politechnice Wrocławskiej Bielecki skupił się na swojej ostatniej wyprawie na Kanczendzongę. Była to jego pierwsza wyprawa po tragicznym w skutkach zimowym wejściu na Broad Peak w 2013 r. (w czasie schodzenia ze szczytu zginęło tam dwóch wspinaczy - Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski).
- Po niej potrzebowałem odpoczynku od gór wysokich i zrobiłem przerwę - opowiadał. - Po jakimś czasie dostałem maila od Denisa Urubko, który jest jednym z najlepszych wspinających się na świecie. Zaproponował mi wspólną wyprawę. Prawie zemdlałem z wrażenia.
Urubko chciał wytyczyć nową drogę w stylu alpejskim na północnej ścianie Kanczendzongi. 
- Zabraliśmy się za przygotowania, a to dużo trudniejsza część niż samo wspinanie - zapewniał Bielecki. - Mnóstwo energii pochłania zebranie funduszy i sprzętu, wszelkie sprawy organizacyjne. A mnie dodatkowo na trzy tygodnie przed wyjazdem wycofał się główny sponsor. Byłem zrozpaczony, bo to oznaczało koniec wyprawy marzeń. Znajomi podpowiedzieli mi zbiórkę crowdfundingową. Przyznaję, że nie wierzyłem, że się uda. Napisałem ogłoszenie na Polak Potrafi. Poprosiłem o 15 tys. zł. To była kwota minimalna. Wiedziałem, że jeśli uda mi się zebrać te 15 tys., sprzedać wszystko, co mam, wziąć kredyt i zapożyczyć się u znajomych, to dam radę pojechać. 15 tys. złotych internauci wpłacili w ciągu pierwszej godziny. Po dwóch było już 30 tys. Myślałem, że zepsuł się komputer. Bałem się go odświeżać.
bielecki1a.jpg
Bielecki pokazywał dużo zdjęć z wyprawy i z Nepalu. Opowiadał o tym, jak zmienia się życie tamtejszych mieszkańców, jakie zwierzęta są wykorzystywane do transportu towarów i o lokalnych  obyczajach, m.in. pudży, czyli uroczystości święcenia sprzętu do wspinaczki, bez której nie może zacząć się żadna wyprawa. 
Mówił też o warunkach wspinaczki, m.in. o tym, że himalaistów śmieszy określenie "niekorzystny biomet", bo na wysokości pięciu tysięcy metrów ciśnienie spada o połowę, a na Mount Evereście to jedna trzecia z ciśnienia, jakie normalnie odczuwamy. - Na dużych wysokościach woda gotuje się przez godzinę. To ma swoje poważne konsekwencje. Zupka chińska nie chce się zrobić. Makaron jest za twardy - opowiadał ze śmiechem Bielecki. Dodawał jednak, że nie jest tak, że w wysokich górach wspinacze są pozbawieni wszelkich udogodnień cywilizacji. Na dowód pokazał zdjęcie, na którym do dwóch przedłużaczy podłączona była masa sprzętu elektronicznego. - Co wieczór jest wielka walka o "świnkę", czyli o możliwość podłączenia się do gniazdka. Mamy przecież telefony satelitarne, laptopy, empetrójki, czytniki ebooków i aparaty fotograficzne. Dlatego na godzinę włączamy aparat prądotwórczy, by je podładować. 
Bielecki opowiadał, że na miejscu uczestnicy wyprawy na Kanczendzongę szybko zdali sobie sprawę, że ich pomysł wytyczenia nowej drogi w stylu alpejskim jest nierealny, bo bardzo zmieniły się warunki terenowe. Ostatecznie grupie udało się stworzyć nowy wariant dla drogi brytyjskiej, wytyczając 1200 metrów nowego szlaku.
bielecki1b.jpg
- To nie była łatwa wyprawa, ale mieliśmy z niej dużą satysfakcję - mówił. Śmiał się też, że gdyby nakręcić film o takiej wyprawie w czasie rzeczywistym, to byłby to najnudniejszy film w historii. - 10 godzin wchodzenia, potem dwie godziny rozkładania obozu i trzy godziny gotowania posiłku. To nie byłoby fascynujące dla widza - podkreślał. 
Bielecki mówił też, że Polacy w wysokich górach cieszą się bardzo dobrą opinią jako twardzi wspinacze. - Powiem kolokwialnie, "mamy szacun" - śmiał się.
Pokazywał fotografie z poszczególnych etapów swojej wyprawy, tłumacząc co się nie udało, a co stanowiło duże wyzwanie i zakończyło się sukcesem. Opowiadał też o tym, jak duże znaczenie mają szczegóły. Na dowód pokazał swoje zdjęcie z ogromnie popękanymi ustami. - Po prostu zgubiłem gdzieś pomadkę - tłumaczył. - I w pewnym momencie zobaczyłem, że zostawiam za sobą na śniegu krwawe ślady. To z moich ust ciekła krew. 
Nowym wyzwaniem dla części tej ekipy (dwóch spośród pięciu jej uczestników nie może wziąć udziału w kolejnej ze względu na brak funduszy) będzie wyprawa na K2 zimą. - Do tej pory były trzy próby zdobycia jej zimą. Żadna się nie udała - opowiadał Bielecki. Jemu w zgromadzeniu pieniędzy znów pomogli internauci. 
- W świecie, w którym mamy poczucie, że coraz mniej od nas zależy i że na niewiele kwestii mamy wpływ, crowdfunding robi różnicę - mówił himalaista. - Moja wyprawa na K2 nie jest już tylko moją, ale stała się wspólną sprawą - moją i osób, które mnie wsparły, wpłacając różne kwoty. 
Bielecki opowiadał, że wspinacze chcą wejść na szczyt K2 nową drogą. - Nie dlatego, żebyśmy chcieli dokonać czegoś podwójnie wyjątkowego, ale po prostu uważamy, że to może być jakiś pomysł, żeby tę górę pokonać. Wejdziemy na nią w części idealnie osłoniętej od wiatru. Życzcie nam powodzenia.
lucy