Paweł Kalka, Luis Cerchiaro Barros i Maciej Mirosławski - studenci Wydziału Geoinżynierii, Górnictwa i Geologii Politechniki Wrocławskiej byli na stażu w Chile w kopalni Sierra Gorda. Opowiadają o wrażeniach z praktyki
2,5 miesięczny staż w odkrywkowej kopalni miedzi, zakupionej przez KGHM, odbyli w ramach programu Go Global Internships.
Rozmowa z Pawłem Kalką i Luisem Cerchiaro Barrosem
Paweł Kalka jest studentem piątego roku Wydziału Geoinżynierii, Górnictwa i Geologii. Przygotowuje pracę dyplomową na temat wytrzymałości filarów technologicznych w kopalniach miedzi.
Luis Cerchiaro Barros jest Kolumbijczykiem z obywatelstwem włoskim. Studiuje zaocznie górnictwo. Pisze pracę magisterską na temat modelowania złoża węgla kamiennego w środowisku R dla potrzeb statystyki. Górnictwo to jego drugi fakultet po budownictwie. W Polsce pracuje, ma rodzinę, mieszka w Ostrzeszowie.
Krystyna Malkiewicz: - Jakie warunki musieliście spełnić, żeby wyjechać na tę praktykę?
Paweł Kalka: - Były testy ze znajomości programów Microsoft Access i Excel, autoprezentacje, zadania do rozwiązania w grupach. Chyba kluczowa była właśnie umiejętność pracy zespołowej. Przydzielono nas do kopalni w Chile, bo znaliśmy język hiszpański. Dla Luisa to język macierzysty, ja zacząłem się go uczyć na rok przed wyjazdem jako drugi, po angielskim, język obcy. Nie planowałem wcześniej tego wyjazdu, po prostu hiszpański mi się podobał.
Wrażenia po przylocie do Chile?
PK: - Gdy przylecieliśmy do Santiago, stolicy kraju, uderzyła mnie chaotyczna zabudowa. Jest tam centrum z drapaczami chmur, ale tuż obok stoją małe, stare domki. Nie ma jakiegoś jednolitego charakteru poszczególnych dzielnic. Może oprócz najelegantszej dzielnicy willowej, gdzie mieszkają miejscowi notable i gdzie kiedyś mieszkał Pinochet.
Luis Cerchiaro Barros: - Potem polecieliśmy na północ do Antofagasty, stolicy regionu o tej samej nazwie. To górnicze miasto na wybrzeżu oceanu ma około 400 tys. mieszkańców. Już z samolotu było widać, co nas tam czeka – gdzie okiem sięgnąć góry, kamienista pustynia, ani skrawka zieleni. Myślę, że dla Polaków to trudne miejsce do życia.
Jednak spędziliście tam dwa i pół miesiąca.
PK: - Pracowaliśmy w kopalni w systemie 4/3, czyli cztery dni pracy i trzy dni odpoczynku. Mieliśmy więc długie weekendy na zwiedzanie okolic. W dni robocze mieszkaliśmy w miejscowości Calama, 80 km od samej kopalni i musieliśmy dwie godziny dziennie poświęcać na dojazdy.
Oficjalne otwarcie kopalni było w październiku, ale jej budowa i prace przygotowawcze trwają już od kilku lat. Gdy tam byliśmy, przygotowywano wyrobiska, drogi, miejsca zakwaterowania dla pracowników. Ja pracowałem w dziale górniczym, gdzie podsumowywałem park maszynowy. W kopalni odkrywkowej, jaką jest Sierra Gorda, pracują ogromne koparki, buldożery i ciężarówki wywożące urobek. Trzeba było sporządzać cotygodniowe raporty ich dostępności i użycia, szacować i optymalizować zapotrzebowanie na sprzęt maszynowy.
LCB: - Mnie przydzielono do działu geologicznego, gdzie szacowaliśmy zasoby kopalni w miedź i towarzyszące jej minerały, np. złoto i nikiel. W Sierra Gorda minerałem towarzyszącym jest głównie molibden - bardzo cenny metal, 4-5 razy droższy od miedzi. Tamtejsze rudy miedzi nie należą do najbogatszych – zawartość miedzi w porfirze to około 0,4 proc. Zasoby kopalni szacowane są na 20-25 lat eksploatacji. Dla porównania, największa na świecie kopalnia odkrywkowa miedzi w Chuquicamata, również w Chile, eksploatowana jest już od 100 lat. Odwiedziliśmy ją podczas jednego z weekendów. Robi ogromne wrażenie.
Co jeszcze udało się zobaczyć?
PK: - Weekendy spędzaliśmy w Antofagaście, albo wynajmowaliśmy samochód i jechaliśmy zwiedzać okolicę. Byliśmy w Parku Narodowym Los Flamencos – z formami skalnymi o dziwnych kształtach, na płaskowyżu Atacamy, na wysokości nawet do 4500 m n.p.m. Widoczność tam jest niesamowita – krajobraz ostro widać na odległość 30-40 kilometrów.
Ktoś chorował z powodu wysokości?
LCB: - Na szczęście nikt nie zachorował, ale byliśmy tam tylko parę godzin i jakoś wytrzymaliśmy. Sama kopalnia w Sierra Gorda jest na wysokości 1800 m – jak przebiegłem kawałek, dziwiłem się, że jestem taki zmęczony.
Odwiedziliśmy też San Pedro de Atacama – to oaza na pustyni i zabytkowa miejscowość z kolonialnymi XVI-wiecznymi zabytkami. Widzieliśmy tam ciekawe miejscowe zwierzęta: lamy, wikunie i wiskcze – gryzonie, podobne do małych królików. Byliśmy też w El Tatio – na największym na świecie polu gejzerów.
PK: - Innym razem pojechaliśmy do obserwatorium Cerro Paranal – wzgórze o wysokości ponad 2600 m n.p.m., na szczycie którego znajduje się ośrodek Europejskiego Centrum Astronomicznego z wielkimi teleskopami. Widzieliśmy również wulkan Licancabur i Laguna Verde na granicy Boliwii i Chile.
Drogi przez pustynię kilometrami są proste, ale obowiązuje na nich ograniczenie prędkości do 90 km/h. To bardzo nużące dla kierowcy. Jedynym urozmaiceniem są przydrożne kapliczki, świadczące o śmiertelnych wypadkach tych, którzy za szybko jechali i zasnęli za kierownicą. Kapliczki te pełnią też inną, bardzo praktyczną rolę - ludzie zostawiają tam kanistry z wodą lub benzyną, dla tych, którzy będą w potrzebie.
Ciekawostki kulinarne?
LCB: - Najlepsza kawa, jaka była w Chile, to Nescafe!
Dla Kolumbijczyka to musiało być straszne… Próbowaliście jakichś specjałów kuchni chilijskiej?
PK: - Nie ma tam chyba nic takiego jak kuchnia chilijska. Jedzą dużo ryb. Raczej były dania peruwiańskie, jak ceviche – surowa ryba marynowana sokiem z limonki albo kurczak z sosem z orzechów ziemnych, gulasz z dyni czy cazuela – mięso duszone z jarzynami. Jedliśmy też szaszłyk z lamy. Empanadas – pieczone pierogi z rozmaitymi nadzieniami – znane są w całej Ameryce Południowej.
Były jakieś akcenty polonijne? Pamiętają Ignacego Domeykę?
PK: - Nie bardzo, z Polską i Polakami kojarzą tylko dwa nazwiska: „Wojtyla” (albo Lolek) i „Walesa”.
Jak oceniacie praktykę w Sierra Gorda?
PK: - Zdobyliśmy doświadczenie w pracy korporacyjnej. Pierwszy raz miałem okazję brać udział w tak wielkim projekcie. Gdy tam byliśmy, pracowało przy nim około czterech tysięcy ludzi. Mieliśmy też sporo samodzielności, więc praktyka ta dała nam dużo korzyści zawodowych.
LCB: - Polacy, i w ogóle Europejczycy, są w Chile bardzo cenionymi pracownikami i specjalistami. Mają inny styl pracy niż powszechne w Ameryce Południowej „mañana”. No i inżynier w Chile zarabia 3-4 razy więcej niż w Polsce…
Co was najbardziej zadziwiło?
PK: - Spytaliśmy kelnerkę w restauracji, kiedy ostatni raz padał tu deszcz. Odpowiedziała: Tu nie pada deszcz.
Rozmawiała Krystyna Malkiewicz
Zdjęcia: Paweł Kalka, Maciej Mirosławski