Około stu osób zapisało się na dyktando techniczne, które w poniedziałek po godz. 11 rozpoczęło się na Politechnice Wrocławskiej. Na sali pojawiło się ostatecznie trochę mniej osób. Musiały stawić czoła wielu trudnym sformułowaniom
Żaktando odbyło się po raz trzeci. Organizuje je w ramach Juwenaliów miesięcznik studentów Politechniki Wrocławskiej Żak.
W tym roku uczestnicy Żaktanda musieli podołać m.in. takim zdaniom: „W delikatniej smuże monochromatycznego światła zamigotała słabo widoczna twarz studenta.”, „Po chwili zaatakowała go horda hucułów, rzępolących na sczerniałych bałałajkach i tańczących boogie-woogie.” czy „Czmychnąwszy do czytelni, dostrzegł Model T Forda, w którym znalazł: chryzantemy, hortensje, żen-szeń, fenoloftaleinę, kwas hialuronowy i sól nitrzafenylohydroksyloaminy.”.
- Łatwo nie było - przyznaje jedna ze studentek, która przystąpiła do Żaktanda. - Każdemu się wydaje, że jest dobry w ortografii, a potem przychodzi mu napisać słowo "ringwoodytu" i pojawia się problem - śmiala się i podkreślała: - Mam kilka słów, które na pewno zaraz sprawdzę w słowniku, bo mnie to męczy, że nie jestem pewna, czy dobrze je zapisałam.
W ramach Żaktanda z wykładem na Politechnikę przyjechał profesor Jan Miodek z Uniwersytetu Wrocławskiego.
- Chcę was przekonać do tego, żebyście należeli do tej grupy Polaków, którzy obalają podszyty megalomanią mit o wyjątkowej trudności ortografii polskiego języka - mówił profesor. - Każdy język ma kategorie gramatyczne trudniejsze i łatwiejsze. Daję wam najświętsze słowo honoru, że polska ortografia jest co najmniej sto razy łatwiejsza od ortografii angielskiej, niemieckiej czy francuskiej. Polska w porównaniu z nimi jest ortografią młodą, przylegającą do nieodległych stanów fonetycznych. W dodatku języki słowiańskie zmieniały się przez wieki o wiele mniej niż germańskie czy romańskie. Tacy np. Francuzi, gdyby im dać do przeczytania pierwotną wersę "Pieśni o Rolandzie", to nic by nie zrozumieli. My takiego problemu z "Bogurodzicą" nie mamy.
Profesor Miodek przyznał także, że gdyby sam miał przypuścić atak na polską ortografię, to nie byłaby to kwestia pisania "rz" czy "ż" albo "ó" czy "u", ale łącznego i rozdzielnego pisania wyrazów. - W tym jest sporo wredności - śmiał się językoznawca.
Wyniki dyktanda technicznego poznamy w poniedziałek po godz. 18.
Cały tekst poniedziałkowego Żaktanda:
Noc w bibliotece
W delikatnej smużce monochromatycznego światła zamigotała słabo widoczna twarz studenta. To Archibald spędzał czas nad „Równaniami różniczkowymi zwyczajnymi”. Jego powieki z każdą minutą stawały się coraz cięższe, tworząc połączenie rozprężno-zaciskowe.
Znużony natłokiem informacji, ułożył głowę na książce i zasnął. Po chwili jego oczom ukazała się biblioteka. Zza regałów ujrzał żarzącą się strużkę lawy, która zamieniając się w hydroabsorbent, zawierający heteroatomy, zaczęła emitować wiązkę promieniowania gamma. Żaka ogarnęło przerażenie. Powoli stąpając po hebanowej posadzce, dostrzegł zarys niezidentyfikowanego kształtu.
Nagle zza działu z literaturą dotyczącą konstrukcji robotów wyłoniła się hiperhumanoidalna dłoń. Wskazała Archibaldowi miejsce, w którym czekał na niego chacham, posiadający tytuł doktora honoris causa. W jednej chwili wszystkie energooszczędne żarówki zaczęły gasnąć, zgodnie z zachodzącym w nich izochorycznym procesem. Starszy mężczyzna dzierżył w dłoni laskę, która pokryta była symbolami całek pierwszego rodzaju. Mentor wysłał chłopaka w podróż, odkrywającą prawdę o studiowaniu.
Pomocna w pokonaniu trudności w czasie tournee miała być kula światła o barwie chabrowego ringwoodytu.Archibald powoli przeszedł do woluminów traktujących o serwomechanizmach. Po chwili zaatakowała go horda hucułów, rzępolących na sczerniałych bałałajkach i tańczących boogie-woogie. Harce te pochodziły z zachodnich części rubieży. Aby uniknąć hecy, Archibald zaczął uciekać wzdłuż zarysu ekwidystanty wydłużonej epicykloidy. Chowając się na zapleczu biblioteki, napotkał archaiczny zegar z kukułką. Miała ona zaprowadzić Archibalda do odpowiednich drzwi. To za nimi miała kryć się prawda o studiowaniu. Kukułka miała niedomykalność szpary powiekowej i aby wskazać odpowiednie drzwi, musiała na dziób założyć okulary ajurwedyjskie.
Nasz honorowy student chyżo podążył na poszukiwanie okularów. Czmychnąwszy do czytelni, dostrzegł Model T Forda, w którym znalazł: chryzantemy, hortensje, żeń-szeń, fenoloftaleinę, kwas hialuronowy i sól nitrozafenylohydroksyloaminy. Skonfundowany stwierdził, że według reguły Le Chateliera Brauna, nie znalazł żadnej rzeczy, która swym kształtem przypominałaby okulary potrzebne gżegżółce. Starał się uruchomić samochód, ale wypadł z niego sworzeń i nitokołki, a masa suwna tłoka nie chciała się poruszyć. Student otworzył książkę, zdekonspirowaną przez kulę światła, z której wysypały się elementy niezbędne do wytworzenia okularów – pierścienie, gwinty, szlifierko-polerki oraz soczewki z polimetakrylanu metylu. Archibald naprędce zbudował pożądany przedmiot i, przebiegając przez bibliotekę, zrzucił ze ściany konterfekt sufrażystki trzymającej tachometr.
Ptak założył okulary i podążył za Archibaldem. Na końcu napotkali dwoje drzwi, kukułka wskazała skrzydłem te po prawej, a student otworzył je. Za kotarą z ciemności wyłonił się napis: „Ucz się na bieżąco waćpanie, zanim śmiercionośna sesja cię zastanie”. I tak oto nieustraszony żak poznał prawdę o studiowaniu i obudził się w pokoju jednego z kolegów, który mieszka na Tekach.
lucy, isz