Na to pytanie szukali odpowiedzi uczestnicy warsztatów architektonicznych i konferencji Habitaty 2014. O efekty tych poszukiwań pytamy profesora Zbigniewa Bacia z Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej, twórcę szkoły naukowej Habitat i inicjatora cyklu konferencji na temat środowiska mieszkaniowego
Od wielu lat zajmuje się pan habitatem. Co to jest?
Profesor Zbigniew Bać: - W naukach przyrodniczych to określenie środowiska, w którym poszczególne zespoły gatunków znajdują najdogodniejsze warunki życia. W wypadku siedlisk ludzkich habitat to jednostka, na którą składa się przestrzeń o określonych rozmiarach i związana z nią grupa społeczna o pewnej liczebności. Jak wynika z badań, ta jednostka liczy od 3 do 150 rodzin lub gospodarstw, a relacje między nimi mają cechy sąsiedztwa domowego, czyli ludzie znają się osobiście. Habitat jest też bardziej filozofią, ciągłą dyskusją na temat formowania środowiska mieszkaniowego.
Rozumiem, że cykliczna konferencja „Habitaty” to także głos w tej dyskusji?
Nasza konferencja tradycyjnie składa się z dwóch części. Pierwsza z nich to warsztaty, na których zespoły, często wielodyscyplinarne, złożone ze studentów, doktorantów i pracowników naukowych, starają się odpowiedzieć na konkretnych przykładach na temat zadany w tytule konferencji. Czyli w tym roku: jak reaktywować małe społeczności lokalne. Warsztaty prowadziliśmy we Wrocławiu i Wójtowicach koło Bystrzycy Kłodzkiej. W Wójtowicach pracowały dwa zespoły, we Wrocławiu trzy grupy opracowywały wnętrze w kwartale zabudowy pomiędzy ulicami Jedności Narodowej, Henryka Probusa i placem św. Macieja. W skład jednego z zespołów wrocławskich weszło czterech studentów z Chin - z Southwest Jiaotong University w Chengdu. Przyjechali razem z panią profesor Yin Hong. Nota bene, opracowali najlepszą pracę.
Na czym polegało ich zadanie?
Mieli zaproponować dla mieszkającej tam społeczności humanizację tego wnętrza, polepszenie jakości warunków zamieszkania. Każda z trzech prac pokazała zupełnie inne podejście do zagadnienia, do odbioru istniejącej tam przestrzeni, zresztą mocno zdewastowanej. Ostatnio modnym sformułowaniem jest „dospołecznienie” takich miejsc. Chodzi m. in. o włączenie mieszkańców do procesów projektowych. Zespoły otrzymały wcześniej przeprowadzone wywiady z lokalną społecznością, które miały wykorzystać w projektach. Oczekiwania mieszkańców to przede wszystkim parkingi, bo z tym jest bardzo źle, brak zieleni, brak miejsc dla dzieci i dla ludzi starszych. Poza tym studenci mieli też obowiązek przeprowadzania wywiadów z mieszkańcami w trakcie warsztatów.
Studenci pracowali w pomieszczeniach Centrum Rozwoju Zawodowego „Krzywy Komin”, które użyczyło nam swoich pomieszczeń bez żadnego wynagrodzenia. To świetne miejsce, otwarte, dobrze wyposażone. Pracowały tam trzy grupy, jak to bywa na warsztatach, od rana do późnej nocy. Cel podstawowy został spełniony: aby studenci i architekci z zewnątrz spróbowali zrozumieć warunki, w których żyją ludzie, i znając ich potrzeby, dać im coś w zamian, zaproponować rozwiązania problemów.
Jakie to były rozwiązania?
Zostały zaprojektowane garaże, ogrody, nawet wielopoziomowe, miejsca zabaw i spotkań dla różnych grup. A zatem zaproponowano miejsca dla reaktywacji życia społecznego w tym wnętrzu. W wielu projektach wprowadzono segregację ruchu samochodowego i pieszego. Projektowano też bardzo wyraźną część ogrodową, ogólnie dostępną. Proponowano także specjalne pomieszczenia, w których mieszkańcy będą mogli się spotkać, porozmawiać , załatwić różne sprawy. Te pomieszczenia mają ich do tych spotkań zachęcać. To też element wspomnianego „dospołecznienia”.
Przestrzeń podwórka została często dzielona na poziomy. Pierwszy poziom przeznaczano na parking, zagłębiony, albo nie. Na płycie parkingowej były na ogół projektowane ogrody i pomieszczenia wspólnotowe, w których znajdowały się miejsca zabaw dla dzieci, do zajęć sportowych, przestrzeń dla ludzi starszych, stwarzających możliwość np. uprawy kwiatów.
Parkingi podziemne to bardzo drogie propozycje, czy myśli pan, że jest szansa na realizację takich projektów?
Są drogie, ale jak się mówi: coś za coś. Jeżeli chcemy zmienić oblicze tych kwartałów i reaktywować ich społeczność, musimy spełnić ich oczekiwania, na przykład zapewnić odpowiednią ilość miejsc parkingowych. I to kosztuje. Czy jest szansa na realizację? We Wrocławiu są już takie podwórka, może nie w takim standardzie, głównie w jednym poziomie, przeznaczone na zieleń, sport i rekreację. Tu zaprojektowano coś więcej, ale i oczekiwania były większe. To jedno z typowych podwórek wrocławskich, było kiedyś jakoś zagospodarowane, np. w postaci usług podstawowych w zabudowie wewnętrznej, która później została wyburzona.
A co zrobiono w Wójtowicach?
Tam sprawa była trudniejsza, bo to jedna z wyludniających się wsi w Kotlinie Kłodzkiej. Trzeba było inaczej spojrzeć na problem reaktywacji społeczności, znaleźć sposób, jak taką wieś zasiedlać. Jeden z naszych zespołów projektowych nazwał się nawet „Osadnicy”. W lecie zorganizowaliśmy tam letnią szkołę dla studentów. Mieli przygotować materiały dla tych jesiennych warsztatów. Zbierali informacje o wsi, o jej historii. Zrobili też pewne pomiary pokazujące, jak ta wieś dawniej wyglądała i jakie są możliwości jej wtórnego zagospodarowania.
Teraz próbowaliśmy znaleźć miejsce centralne Wójtowic, które mogłoby być zaczynem rozwoju. Miejsce w miarę przygotowane do tego, by je zasiedlić, by tam zbudować nowy habitat. Są w Wójtowicach miejsca, gdzie potencjalni mieszkańcy mogliby uprawiać ziemię, mieć z tego jakieś korzyści i utrzymać się. Chodzi też o to, by wykorzystać walory tej miejscowości, która przed wojną była wsią turystyczną. Potem te funkcje zostały zupełnie zaniechane, bo powojenni osadnicy zakładali gospodarstwa rolne, które nie pozwalały im wyżyć w tych trudnych górskich warunkach. Przed wojną rolnictwo i hodowla także tu istniały, ale były wspomagane przez turystykę i małą lokalną produkcję, np. w jednej wsi był młyn, w innej lokalna huta szkła.
Latem wybudowaliście tam specjalną konstrukcję drewnianą, czy przydaje się, czemuś służy?
Nasza „symfonia żerdziowa” albo „przestrzenna instalacja krajobrazowa”? Stoi i służy jako miejsce spotkań Stowarzyszenia Wójtowice. Spotykają się tam też wycieczki, bo stamtąd jest cudowny widok na góry. Stoją tam też plansze informujące o tym, że przewiduje się realizację programu Unii Europejskiej, związanego z reaktywacją tej miejscowości. Na razie on jest zalążkowy, ale jest.
Są chętni do osiedlenia się w Wójtowicach?
Na razie jeszcze nie, ale przygotowałem konkretny projekt na zbudowanie tam prawdziwego habitatu, samowystarczalnego, opartego o miejscowe warunki, który będzie miał ożywiać to miejsce. Budowa rozpocznie się prawdopodobnie już na wiosnę. W pierwszym etapie przewiduje się jednostki mieszkalne dla dwunastu rodzin, w tym miejsca do pracy i do miejscowej produkcji rolnej.
Co mogą tam produkować?
Będzie to powrót do lokalnych tradycji. Są już zasadzone krzewy winorośli i drzewka jabłoni i śliw (Wójtowice słynęły kiedyś ze śliwowicy). Będziemy się też starać, aby powstały szkółki drzew i innych roślin charakterystycznych dla tego regionu, które zostały częściowo zniszczone, zarośnięte przez chwasty. Ma to służyć tym, którzy będą chcieli się tam w przyszłości osiedlić. Ale Wójtowice mają być też miejscem turystycznym, a projektowany habitat - zalążkiem reaktywacji wsi, bazującym na lokalnej tradycji, wyrażającym tamtejszy genius loci.
Rozmawiała Krystyna Malkiewicz
**Habitaty 2014 - XXIV Międzynarodowa Konferencja Naukowa i Warsztaty Architektoniczne odbyły się 22-25 października we Wrocławiu i Wójtowicach. W warsztatach wzięło udział ponad 40 studentów i pracowników wydziałów architektury z dziewięciu polskich uczelni i pięć osób z Southwest Jiaotong University w Chengdu w Chinach.
Więcej o konferencji tutaj.