Profesor arch. Jacek Kościuk – dyrektor Instytutu Historii Architektury, Sztuki i Techniki Politechniki Wrocławskiej od kilku lat, we współpracy z profesorem Mariuszem Ziółkowskim z Uniwersytetu Warszawskiego, prowadzi badania prekolumbijskich budowli w Peru.
Słyszeliśmy ostatnio o wyjątkowych sukcesach polskich archeologów w Peru. Czy miał pan w tym swój udział?
Kilka miesięcy temu głośno było o największym odkryciu archeologicznym ostatnich 30-50 lat w Peru – ekipa dr Miłosza Giersza odkryła w Castillo del Huarmey niezrabowane dotychczas mauzoleum miejscowej księżniczki.
Stanowisko archeologiczne Huarmey należy do preinkaskiej kultury Wari, rozwijającej się równolegle z cywilizacją Tiwanaku (ca. od 700 do 1000 r. n.e.). W skład zespołu badającego ten niezwykle interesujący zespół grobowy wchodzą między innymi: dr Miłosz Giersz, jego żona dr Patrycja Prządka-Giersz oraz profesor Krzysztof Makowski z Uniwersytetu Katolickiego w Limie. Prace prowadzone są pod egidą Centrum Badań Prekolumbijskich Uniwersytetu Warszawskiego w Cusco, którego kierownikiem jest profesor Mariusz Ziółkowski. Zaraz po przylocie do Limy zaczęliśmy dokumentację znalezisk z Castillo del Huarmey. Skanowałem więc znaleziska: ceramiczne naczynia, zausznice, quero, czyli ceremonialny kubek, jedyny znany taki wykonany z alabastru.
Do czego używany?
Na przykład w czasie ceremonialnych libacji, kiedy władca częstował swojego gościa cziczą, czyli piwem z kukurydzy. Potem, już w muzeum w Cusco, skanowałem kolejne querosy, z planem utworzenia strony internetowej dla badaczy. Każdy z nich jest inny, a dekorujące je rysunki tworzą swoistą obrazkową opowieść. Kubki pokryte są rodzajem laki, barwnej emalii, substancji opartej na żywicach z drzew. Na trójwymiarową dokumentację jednego kubka składają się skan i 32 zdjęcia – jest więc z tym trochę zabawy (śmiech).
Ale nie był to główny cel wyprawy?
Nie, przede wszystkim mieliśmy dotrzeć do Cusco. Po drobnych kłopotach – samolot został odwołany przez burzę nad Andami - i nocy spędzonej na lotnisku, zajęliśmy się podstawowym celem naszego przyjazdu, czyli kompletowaniem dokumentacji geologicznej, geotechnicznej i archeologicznej położonej nad Cusco twierdzy Sacsayhuamán, która niestety zaczęła się osuwać. Na szczycie wzgórza istniała niegdyś wieża o średnicy niemal 40 metrów, a poniżej niej podtrzymywane przez mury oporowe tarasy, ułożone zygzakami na zboczu. Kiedy w zeszłym roku delegacja peruwiańska wizytowała naszą uczelnię, zasygnalizowali ten problem, a prorektorzy profesor Cezary Madryas i profesor Andrzej Kasprzak zaoferowali pomoc ekspercką naszych specjalistów.
Na czym będzie polegała?
Planujemy wykonanie szczegółowych badań pozwalających na określenie przyczyn osuwania się murów i ewentualne znalezienie środków zaradczych. Poza moją osobą, grupa ekspercka składać się będzie z pracowników wydziałów Budownictwa Lądowego i Wodnego oraz Geoinżynierii, Górnictwa i Geologii (dr dr Joanna Stróżyk, Barbara Kiełczawa, Katarzyna Grudzińska, oraz dr Oscar Herrera Granadas). Dodatkowo, opiekę merytoryczną nad pracami zespołu sprawować będą profesorowie Wojciech Ciężkowski i Dariusz Łydżba. Ze względu na trwającą w tej chwili w Peru porę deszczową planujemy wyjazd w połowie marca 2014 roku i w tej chwili czekamy na potwierdzenie terminu przez naszych peruwiańskich partnerów.
Latem tego roku, w czasie mojego pobytu w Peru, zgromadziłem istniejącą już dokumentację i wraz z peruwiańskimi kolegami rozpocząłem laserowe skanowanie 3D całego kompleksu, co dostarczy nam danych o szczegółach ukształtowania terenu.
Oprócz Sacsayhuamán, jaki był ciąg dalszy?
Pojechaliśmy do Aquas Calientes, aby w masywie Machu Picchu przyjrzeć się właśnie El Mirador - inkaskiemu obserwatorium, które odkrył kilka lat temu Fernando Astete Victoria, dyrektor Narodowego Parku Archeologicznego Machu Picchu. Trzeba pamiętać, że to, co zwiedzają turyści na Machu Picchu, to obszar zaledwie około 0,5 km2, natomiast cały park archeologiczny to kilka tysięcy kilometrów kwadratowych. Większość terenu jest słabo znana i niedostępna dla turystów. Podczas prospekcji jednego z takich niedostępnych rejonów parku dyrektor natrafił na interesującą budowlę. Już w zeszłym roku profesor Ziółkowski dotarł do El Mirador i przywiózł pierwsze zdjęcia. Stwierdziliśmy, że jest to potencjalnie interesujący obiekt. Dyrektor Astete zaprosił profesora Ziółkowskiego do wspólnych badań, a profesor z kolei zaprosił mnie. Trzeba przy tym podkreślić, że badania finansowane były przez stronę peruwiańską, co jest pewnego rodzaju ewenementem i dobrze świadczy o naukowej renomie, którą wyrobiło sobie Centrum Badań Prekolumbijskich Uniwersytetu Warszawskiego w Cusco pod kierownictwem profesora Ziółkowskiego.
W ten sposób zorganizowaliśmy krótką, czterodniową ekspedycję na północne zbocze masywu Machu Picchu. Codziennie trzeba było przejść kilka kilometrów wzdłuż rzeki Urubamby, potem przedostać się przeprawą linową (tzw. oroja) na jej drugą stronę i podejść na północne zbocze Huayna Picchu. Niby nie daleko - około 6-8 km wzdłuż rzeki, a potem już tylko 300 m w poziomie, ale za to 400 m w pionie, i to zarośniętą dżunglą. Przed nami szli pracownicy pomocniczy Parku, którzy torowali mam drogę maczetami.
Po czterech dniach takich eskapad z Aquas Calientes do El Mirador i codziennego podchodzenia pod górę przestałem się dziwić Amerykanom, którzy w latach 50. XX wieku, w poszukiwaniu legendarnej stolicy Vilcabamby, zrzucali archeologów na spadochronach. Choć nie wiem, jak sobie radzili z drogą powrotną …(śmiech)
Co znaleźliście na miejscu?
El Mirador to budowla może niepozorna, ale niezwykle ważna. Długi na kilkanaście metrów budynek składa się właściwie tylko z wąskiego, przytulonego do zbocza korytarza. W jego zewnętrznej, odstokowej ścianie znajduje się szereg nisz. Mniejszych, których przeznaczenia na razie nie znamy i znacznie większych, w których centrum ulokowano owalne otwory prowadzące na zewnątrz, przez całą, grubą na ponad metr, ścianę.
Jak ustaliliśmy, jeden z otworów skierowany jest bardzo dokładnie w punkt na horyzoncie, w którym wschodzi słońce w czasie zimowego przesilenia - na południowej półkuli to 21 czerwca. El Mirador było więc rodzajem precyzyjnego instrumentu astronomicznego, pozwalającego na wyznaczenie tego ważnego momentu w kalendarzu słonecznym. Proszę pamiętać, że imperium inkaskie (Tawantinsuyu), stworzone praktycznie w ciągu czterech pokoleń, rozciągało się w kierunku północ-południe na dystansie około 5000 km – czyli odległości porównywalnej do tej, która dzieli Hel od południowych granic Sudanu. Zarządzanie tak rozległym obszarem wymagało nie tylko niezwykłej sprawności administracji, ale i czegoś bardzo podstawowego - spójnego i precyzyjnego kalendarza, który pozwalał synchronizować wiele rodzajów aktywności na terenie całego kraju - np. terminu zbierania podatków, siewu, zbiorów, redystrybucji dóbr z magazynów królewskich (podwładni dostawali z nich to, czego potrzebowali: ubrania, narzędzia, itp.), terminów świąt religijnych i celebracji państwowych. Właśnie temu, to znaczy precyzyjnemu wyznaczaniu momentu czerwcowego przesilenia, służyło obserwatorium. Nie muszę podkreślać, jak ważna była to wiedza, zarówno ze względów administracyjnych, jak i religijnych oraz socjotechnicznych. Zapewne na terenie całego Tawantinsuyu istniało znacznie więcej takich precyzyjnych instrumentów przeznaczonych do obserwacji solarnych, ale dotychczas udało się odnaleźć tylko ten jeden w El Mirador.
A obserwatoria, które odkryliście w zeszłym roku?
W lecie zeszłego roku zidentyfikowaliśmy inny instrument astronomiczny. Udowodniliśmy, że znane już z wcześniej obserwatorium Intimachay, położone na terenie Machu Picchu, służyło także do obserwacji lunarnych i pozwalało określić moment trwającego 18,6 lat cyklu księżycowego, kiedy wschodzący nad horyzontem księżyc znajduje się najbardziej na północy. Taka wiedza jest z kolei istotna, jeśli chcemy przewidywać zaćmienia księżyca. Jak zasugerowali w 1993 roku profesorowie Mariusz Ziółkowski i Alfred Lebeuf, Inkowie to potrafili. Dotąd jednak nie było materialnych dowodów, że faktycznie posiadali instrumentarium pozwalające na prowadzenie tego typu obserwacji.
Po zeszłorocznych badaniach Intimachay, a także położonego w pobliżu Cusco Templo de la Luna, mamy praktycznie pewność, że takie obserwacje księżyca były prowadzone. Podejrzewamy, że także obserwatorium El Mirador mogło służyć nie tylko obserwacjom czerwcowego przesilenia, ale na razie jesteśmy na początku badań.
Będziecie je kontynuować za rok?
Tak, jeśli zaprosi nas dyrektor parku w Machu Picchu. Planujemy zbadać drugą niszę w murze obserwatorium. Przypuszczamy, że także służyła ona do obserwacji astronomicznych, ale nie potrafimy na razie określić ich charakteru.
Chcielibyśmy również przeprowadzić regularne wykopaliska, a także zrekonstruować i wzmocnić całość silnie zerodowanych murów. Ponadto, profesor Ziółkowski planuje wyprawę się na Yanantin – masyw górski położony po drugiej stronie Urubamby, w którego szczyt i zbocze wycelowane są oba otwory obserwacyjne. Być może znajdziemy tam coś szczególnego - nigdy nie wiadomo. To nawet niezbyt daleko od El Mirador. Mniej niż 5 km w linii poziomej, ale ponad 2 km różnicy poziomów – Peru to „pionowy kraj”. W tamtych warunkach samo wejście na szczyt zająć może 2-3 dni.
Czy wiecie, jak mógł powstać tak precyzyjny instrument astronomiczny?
Domyślamy się, jak go prawdopodobnie budowano: najpierw, w murze stanowiącym wschodnią fasadę obserwatorium, osadzono duży, sięgający na całą grubość muru cios kamienny, a potem, w dzień czerwcowego przesilenia, precyzyjnie orientowano jego boczną płaszczyznę tak, aby dokładnie wskazywała punkt na horyzoncie, w którym słońce wyłania się zza grzbietu Yanantin. Do tak zorientowanej płaszczyzny wystarczyło już tylko dostawić kolejne kamienne bloki formujące niewielki, kilkucentymetrowej średnicy, otwór obserwacyjny. Jeśli będziemy przy tym pamiętać, że Inkowie posługiwali się kamiennymi narzędziami, to ich osiągnięcia w dziedzinie budownictwa przemówią jeszcze bardziej do naszej wyobraźni.
Profesor Ziółkowski zwrócił przy tym uwagę, na ciekawą zbieżność pomiędzy budowlą w El Mirador, a opisami podobnych instrumentów astronomicznych z kroniki spisanej przez Sarmiento de Gamboa – nawigatora floty hiszpańskiej, a więc człowieka, któremu obserwacje astronomiczne były bliskie. Dotychczas przypuszczano, że Sarmiento de Gamboa nieco fantazjował przypisując Inkom coś, co nie istniało, a co znał ze swojej praktyki żeglarskiej. Być może opisy te mogą mieć znacznie więcej wspólnego z rzeczywistością niż się to zwykło uważać.
Były jeszcze kolejne punkty podróży?
Potem przeniosłem się do Arequipy - pięknego miasta ze wspaniałą barokową architekturą. Tamtejszy barok jest bardzo bogaty formalnie – praktycznie o 100 lat późniejszy od europejskiego. W muzeum w Arequipie dokumentowałem kolejne trzydzieści kilka querosów.
Arequipa stanowiła też bazę dla kolejnego projektu. Wraz z profesorem Ziółkowskim i jego asystentem Maciejem Sobczykiem odwiedziliśmy Maucallacta – badane przez nich ceremonialne centrum pielgrzymkowe o prawdopodobnie jeszcze przed-inkaskim rodowodzie. Byliśmy tam jeszcze przed świtem, żeby w dniu istotnym dla andyjskiej agronomii namierzyć pozycję wschodzącego słońca. Koledzy z Uniwersytetu Warszawskiego podejrzewają, że i tutaj prowadzono rodzaj obserwacji astronomicznych. W zeszłym roku w pracach na tym stanowisku uczestniczyli także moi asystenci - Bartłomiej Ćmielewski i Aleksandra Nowacka, którzy wykonywali dokumentację zachowanego tam mauzoleum.
Maucallacta położone jest w niezwykle pięknym miejscu, na wysokości ponad 4 tys. metrów n.p.m. w masywie Coropuny – wulkanu z siedmioma stożkami wznoszącymi się na niemal 6500 metrów. Pewnym przeżyciem było śniadanie na wysokości 4100 m: woda gotuje się tam dziwnie szybko i nie jest specjalnie gorąca (śmiech).
A kiedy spotkaliście się z dr Gierszem?
Po powrocie do Limy czekał na mnie dr Giersz i, wraz z całą ekipą National Geographic, pojechaliśmy do Huarmey. Była to duża przygoda intelektualna, bo to bardzo ciekawe stanowisko, o którym głośno było ostatnio w świecie. Ocenia się je jako najbardziej spektakularne odkrycie ostatnich 50 lat w Peru. Dokonano go w zeszłym roku, ale utrzymywano w tajemnicy aż do wielkiej konferencji prasowej pod koniec czerwca 2013 r. Archaeological Institute of America uznał to odkrycie za jedno z dziesięciu najważniejszych w świecie bieżącego roku.
Huarmey leży na wybrzeżu, na północ od Limy. Odkryte mauzoleum należało do lokalnej księżniczki z kultury Wari, o której niewiele było dotychczas wiadomo, bo niemal wszystkie dotychczas odkrywane grobowce były kompletnie wyrabowane. To pierwszy taki grobowiec, w którym znaleziono nie tylko 63 mumie, ale około 1200 niezwykle cennych przedmiotów pochodzących z okresu, kiedy kultura Wari rozwijała się na tym terenie. Z czasem mauzoleum obrosło kolejnymi grobowcami, ale najważniejsze leżą na szczycie wzniesienia.
Jak grzebano zmarłych?
Chowano ich w kucznej pozycji w specjalnie wznoszonych z cegły suszonej (adobe) komorach grobowych. Kiedy przyjechała ekipa filmowa National Geographic, eksplorowano właśnie jedną z bocznych komór. W zamurowanych skrytkach depozytowych odkryto szereg naczyń ofiarnych, a w samej komorze mumie dwojga strażników.
Mieliście też kontakty z miejscową ludnością?
Sponsorowana przez National Geographic misja Castillo de Huarmey prowadzona jest w sympatycznej współpracy z lokalną społecznością. Archeolodzy chcą uatrakcyjnić turystycznie to miejsce. Żony robotników, pracujących na wykopaliskach, zaczęły się uczyć angielskiego i pełnią rolę przewodniczek oprowadzających coraz częściej pojawiające się wycieczki. Produkują też lokalne pamiątki. Wykopaliska i ruch turystyczny są dla nich szansą pracy, o którą niełatwo w tej okolicy.
Misję sponsoruje także miejscowy biznes. Kiedy jednej z uczestniczek ekipy National Geographic zginął iPhone, natychmiast w lokalnym radio pojawiły się o tym komunikaty, zresztą skuteczne, sponsorowane przez miejscowy zakład zegarmistrzowski!
Z kolei dr Giersz zasponsorował stroje dla miejscowej drużyny piłkarskiej, w której grają robotnicy misji. Braliśmy udział w uroczystości ich poświęcenia zgodnie z miejscową tradycją. Cała drużyna ubrała się w nowe stroje, a na koniec zostaliśmy poczęstowani miejscowym specjałem - kuyem, czyli pieczoną świnką morską.
Smakuje?
Jest dosyć smaczna, ale niestety wygląda jak pieczony szczur... Ciekawostka: w Cusco jest fresk przedstawiający Ostatnią Wieczerzę, a na stole widnieje właśnie pieczony kuy - leżący na plecach, z łapkami do góry. Jeśli w miejscowej restauracji słychać przerażone okrzyki jakiejś Europejki, to wiadomo, że nieświadomie zamówiła właśnie to danie...
Będzie miał pan kolejne zadania naukowe w Huarmey?
Dr Giersz zaprosił mnie do współpracy jako architekta misji. W tamtejszych budowlach stosowano suszoną cegłę, a ja z takim materiałem miałem od 30 lat do czynienia w Egipcie. Moim zadaniem będzie analizowanie chronologicznych nawarstwień tej niezwykle skomplikowanej budowli właśnie z punktu widzenia techniki budowlanej.
Poza tym, z dr. Wiesławem Więckowskim, dokumentowałem znaleziska, w tym czaszki pochowanych w mauzoleum księżniczek. Na podstawie tych danych wykonaliśmy we Wrocławiu ich modele cyfrowe, a następnie kopie w postaci wydruków3D. Posłużą one do wykonania rekonstrukcji twarzy pochowanych osób – w ten sposób dowiemy się, jak mogli wyglądać członkowie prekolumbijskiej społeczności Wari z Huarmey.
To dopiero początek mojej pracy w tej misji. W tym roku byłem tam zaledwie przez tydzień, ale planujemy ciąg dalszy w przyszłym roku.
Ile czasu zajęła cała wyprawa?
Cztery tygodnie, w czasie których realizowałem siedem projektów. O drobniejszych już nie będę wspominał. A więc był to bardzo intensywnie spędzony czas. Głównym zadaniem było jednak przygotowanie wyjazdu specjalistów Politechniki Wrocławskiej do Saqsaywaman i zebranie wszystkich rozproszonych materiałów z wieloletnich badań tej twierdzy. Dzięki temu możemy jeszcze we Wrocławiu przeanalizować dane i przygotować się lepiej do wyjazdu, który nastąpi zapewne wiosną przyszłego roku. To zależy też od strony peruwiańskiej, bo cały projekt jest przez nich współfinansowany, co świadczy o dużym zaufaniu do nas, do naszego poziomu naukowego i możliwości.
rozmawiała Krystyna Malkiewicz