Profesor Rafał Czerner z Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej, wraz z zespołem, wrócił z Egiptu po kolejnym sezonie konserwatorskim w Marina El-Alamein.
Od 18 lat nasi architekci z Instytutu Historii Architektury, Sztuki i Techniki Politechniki Wrocławskiej prowadzą tam prace w ramach misji konserwatorskiej, we współpracy z Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Dwa lata temu, po śp. profesorze Stanisławie Medekszy, profesor Rafał Czerner przejął kierownictwo misji konserwatorskiej w Marinie.
Egipt jest teraz gorącym krajem, nie tylko z powodu temperatur. Czy jakoś odczuliście ostatnie wydarzenia polityczne? Jakie są zmiany po rewolucji?
Prof. dr hab. inż. arch. Rafał Czerner: - Udało nam się wrócić do Polski zanim rozruchy się rozpoczęły. Pracujemy w Marinie już trzeci sezon po rewolucji i, na szczęście, nie miała ona zbyt wielkiego wpływu na naszą działalność. Rewolucja rewolucją, a my robimy swoje. Egipcjanie są zadowoleni, że przyjeżdżamy mimo wszystko, a my – że oni dwoją się i troją żeby nam było tam miło i sympatycznie. Można powiedzieć, że mamy tam już przyjaciół. Być może po rewolucji zwiększyła się biurokracja wojskowa, ale za to zmniejszyła cywilna.
Egipt dla wrocławskich konserwatorów architektury to nie tylko Marina el Alamein?
Kontynuujemy też inne nasze działania, np. dwie nasze koleżanki – architektki dr Teresa Dziedzic i Aleksandra Brzozowska (niedawno obroniła doktorat z tematyki egipskiej) od lat jeżdżą do Deir el-Bahari, do świątyni Hatszepsut, profesor Jacek Kościuk w zeszłym sezonie też tam był, a w tym roku powrócił do przerwanych prac w niemieckiej misji w Abu Mena. Do Deir el-Bahari, do świątyni Totmesa III, jeździ również regularnie nasz doktorant Mariusz Caban.
Widać, że wrocławska szkoła konserwacji zabytków architektury śródziemnomorskiej się rozwija?
Na to wygląda. Ponadto obserwujemy ostatnio bardzo pozytywne zjawisko - nasi studenci i doktoranci wygrywają konkursy na stypendia, które za pośrednictwem Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej Uniwersytetu Warszawskiego przyznaje Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. W tym roku dwie osoby otrzymały takie stypendia: doktorantka Karolina Majdzik i dyplomantka Anna Kubicka. Pracowały nie tylko w Marinie, ale także w Deir el-Bahari i w Aleksandrii. Już wiem o kolejnych trzech stypendiach dla osób z naszego wydziału. Studenci ciągłe interesują się tą tematyką. Mamy więc nadzieję na rozwój i na to, że będziemy mieli nowe, młode siły w misjach.
Jakie były ostatnie odkrycia i prace w Marinie?
Cały czas pracujemy tam na terenie starożytnego miasta, a ściślej w jego centrum i na nekropoli. Przez ostatnie sezony, od 2008 r., na południe od centralnego placu odkrywaliśmy łaźnie z okresu rzymskiego. Miasto jest hellenistyczno-rzymskie, są w nim starsze i nowsze rzeczy. Miało ono dwa zespoły łaźni – na północ od centralnego placu i właśnie te, południowe, które były stopniowo poznawane już od lat 80. Nasze zadanie polega na dalszym ich odkrywaniu i jednocześnie na zabezpieczaniu. Ukazują się bardzo ciekawe rzeczy, bo łaźnie są reprezentacyjne, łączą się z miejską bazyliką i tworzą z nią zespół budynków publicznych w najbardziej centralnej części miasta. Swego czasu wykonaliśmy tam anastylozę [rekonstrukcja z oryginalnych fragmentów – red.] kilku kolumn i innych elementów. Przesuwamy się z pracami teraz na południe od tego placu z myślą, że w całości odsłonimy zespół łaźni i do końca zrozumiemy jego układ funkcjonalny.
Jak wyglądały takie łaźnie?
Ich zespół jest nieduży, jak to w Marinie, ale bardzo elegancki. Powstawał na pewno w dwóch fazach, datowany jest na II i III w. n.e. Można przypuszczać, że było tam też coś wcześniej, bo znajdujemy elementy z II w., które są wynikiem przebudowy. W tej chwili odsłonięte ściany są zachowane do wysokości od około 60 cm do niekiedy prawie 2 metrów. Ciągle je zabezpieczamy, uzupełniamy bloki, nadbudowujemy, ustawiamy na nowo kolumny.
Jak zawsze w łaźniach i tutaj zastosowano ciekawe rozwiązania techniczne. Był oczywiście system ogrzewania podpodłogowego – hypocaustum. Na słupkach w piwnicy montowano podniesioną posadzkę, a do piwnic dochodził piec. Gdy się w nim paliło, ciepło i dym rozprowadzane były pod podłogą, a potem rurami ceramicznymi ukrytymi w ścianach. Znaleźliśmy relikty takiego systemu ogrzewania. Duże wrażenie zrobiła na nas posadzka łaźni, wykonana z dużych marmurowych płyt. Musiały być one importowane, więc i drogie. Takie same płyty pokrywały też ogrzewane ściany i posadzki w pomieszczeniach nieogrzewanych, np. w tepidarium. Nie rozszyfrowaliśmy jeszcze do końca funkcji wszystkich pomieszczeń, ale w zeszłym roku zabezpieczaliśmy relikty basenów w caldarium [najgorętsze pomieszczenie łaźni – red.]. Podejrzewamy, że następne było sudatorium, też ogrzewane, ale już bez gorącej kąpieli [jakby sauna – red.]. Następne powinno być nieogrzewane, średnio ciepłe tepidarium i dalej chłodne frigidarium. Znaleźliśmy więc prawdopodobne tepidarium z piękną, marmurową posadzką. Mówię piękną, choć to bardziej kwestia wyobraźni: całych płyt na posadzce może zachowało się tam kilka, na ścianach też ich resztki. Ocalała za to wielka marmurowa misa, tzw. labrum, w której można się było ochłodzić wodą. Miała 1,5 m średnicy i niegdyś stała na niewielkim kamiennym cokole. Nie zdecydowaliśmy się na ponowne jej ustawienie na nim, żeby nie kusić tym ewentualnych wandali.
Czy napotkaliście jeszcze na inne niespodzianki?
Łaźnie miały dziedziniec z portykami kolumnowymi z trzech stron. Jeszcze w 2009 r. kilka z tych zwalonych kolumn postawiliśmy z powrotem. W jednym z portyków dziedzińca zachowała się mozaika z kawałeczków wapienia białego i czarnego (kolor uzyskiwano po wypaleniu w ogniu). W zeszłym roku odkryliśmy na przedłużeniu tego portyku cały korytarz, długi na 5-6 metrów, szeroki na 2 metry, też z taką mozaiką. Ponadto odkopaliśmy wielką salę wyłożoną nieregularnymi płytami marmurowymi. Była ona podzielona na dwie części, w środku znajdowały się fundamenty kolumn i obok nich zwalone części ich trzonów. Trochę dalej znalezione zostały bazy kolumn. Można przypuszczać, że również one pochodzą z tej sali. Niestety, w roku 1986, gdy odkryto pozostałości miasta, były tam prowadzone budowlane roboty ziemne przy użyciu buldożerów, które poprzemieszczały elementy budowli. Nie zawsze więc znamy dzisiaj pierwotny, dokładny kontekst i niekiedy dopasowujemy poszczególne bloki według pasujących do siebie wymiarów i przybliżonej lokalizacji.
Jaką funkcję mogła pełnić ta duża sala?
Według logiki powinno to być frigidarium. Przez nie wchodziło się do zespołu łaźni z miejskiej bazyliki, która była miejscem spotkań mieszkańców. Jeszcze nie odsłoniliśmy frigidarium w całości. Nie znaleźliśmy, na razie, żadnych basenów z zimną wodą, ale mogło ich tam nie być. Odkryliśmy wejścia do sali z dwóch stron: od bazyliki i od strony ulicy. Na południe od dziedzińca w tym roku spodziewaliśmy się znaleźć apodyterion, czyli przebieralnię, od której na ogół zaczyna się wizytę w łaźniach.
I udało się?
Na razie znaleźliśmy coś innego, a mianowicie latrynę. I to w dodatku latrynę, która nas bardzo zaskoczyła, bo też była wyłożona marmurem. Zachowała się cała jej podłoga, resztki marmurowej rynienki, którą płynęła woda do mycia, przed stopami użytkowników. Znaleźliśmy też pozostałości marmurowej okładziny na ścianach do niewielkiej ich wysokości i resztki polichromowanego tynku, który spadł gdzieś z góry. Miejsca do siedzenia były umieszczone z trzech stron pomieszczenia w kształcie litery U. Natknęliśmy się na tę latrynę w zeszłym roku, teraz ją całą odsłoniliśmy, łącznie z systemem spłukiwania, miejscami, gdzie woda wpływała, wypływała, kanałami itd. Latryny starożytne bywają mniej lub bardziej eleganckie. Ta jest bardzo ładna. To nasze największe odkrycie tego roku. Ucieszyło zarówno architektów, jak i archeologa, którym nota bene jest moja żona dr Grażyna Bąkowska-Czerner z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Mamy w zespole też konstruktora i zarazem architekta-konserwatora Wiesława Grzegorka, konserwatorów z Warszawy: kamienia i rzeźby - Wojciecha Osiaka i malarstwa - Marlenę Koczorowską.
Czyli w Marinie trafiają się też prace dla konserwatora malarstwa?
W tym roku mieliśmy zadanie dodatkowe. Po rewolucji dostaliśmy się do zabezpieczonych już niegdyś przez nas reliktów malarstwa ściennego, trzymanych w magazynach. Wymagają one corocznej inspekcji i poprawek, tymczasem od kilku lat były niedostępne dla nikogo. Kiedy więc dwa lata temu dostaliśmy się do nich, okazało się, że trzeba je pilnie zabezpieczyć. W tym sezonie przyjechała z nami konserwatorka malarstwa i to zrobiła.
Ze względu na bliskość morza działa tam wilgotne powietrze naprzemiennie z bardzo gorącym i suchym. Powoduje to wysalanie w tynkach i w końcu warstwa malarska od nich się odspaja. Z powodu niszczącego działania wilgoci i soli morskiej, przeprowadziliśmy też duże prace zabezpieczające kolumn przez ich otynkowanie. Ustawione na zasadzie anastylozy już około 10 lat temu, wtedy wydawały nam się suche i bezpiecznie. Poza tym nie chcieliśmy zasłaniać kamienia. Tak wydawało się nam bardziej romantycznie. Ale po 10 latach widać, że spotkało nas to co starożytnych i że trzeba jednak zrobić to co oni, czyli kamień otynkować, bo wtedy, w razie czego, niszczeje tylko tynk, który można łatwo wymienić. W zeszłym sezonie zabezpieczyliśmy więc znakomitą większość kolumn słabym tynkiem, z dużą zawartością piasku. Mam nadzieję, że to rozwiąże problem co najmniej na następne 10 lat.
Czy zdarzały się zalania miasta podczas sztormów, na przykład. Skąd tam tyle wilgoci?
Wystarczą silne wiatry, które przynoszą morską wodę i sól. Zimy zawsze tam są bardzo deszczowe i wietrzne. Żeby sobie wyobrazić jak bardzo, wystarczy popatrzyć na te wszystkie cysterny pod miastem, które magazynowały wodę z opadów w ciągu paru miesięcy na pozostałą część roku. W mieście znaleziono tylko dwie studnie, które sięgały raczej tylko do wód podskórnych, na głębokość około 10 m. Poza tym cała woda pochodziła z cystern. Były one umieszczone pod dziedzińcami w każdym domu, pod bazyliką i pod publicznymi placami. To rodzaje piwniczek o niezależnej konstrukcji, nakryte sklepieniami, prowadziła do nich studnia, przez którą czerpano wodę. Deszczówka z dachów budynków do cystern była sprowadzana przemyślnym systemem rynien, rur, kanałów, także prowadzonych w ścianach. Znaleźliśmy dwie kolumny z wydrążeniami wewnątrz, służącymi też do tego celu. Woda w łaźni, której przecież sporo zużywano, także pochodziła tylko z cysterny, wyjątkowo nie podziemnej, ale wyniesionej na postumencie o wysokości około 1,5 m (zachowało się jej dno, uszczelnione hydrauliczną zaprawą). Były też gigantyczne cysterny miejskie. Znaleziono dwie takie na krańcach miasta, kute w skale. Zaopatrzenie miasta w wodę polegało przede wszystkim na łapaniu wody, która spadała z nieba i na jej gromadzeniu.
Jakie prace prowadziliście w nekropoli?
Dwa lata temu, podczas naszego pierwszego pobytu po rewolucji, zrobiliśmy częściową anastylozę jednego z monumentalnych grobowców. Ma on formę sarkofagu nakrytego dwuspadowym dachem. Stoi na cokole z frontonem ozdobionym pilasterkami i niewielkim tympanonem. To było całkowicie zwalone, więc tyle, ile się zachowało, poustawialiśmy z powrotem. Niektóre rzeczy trzeba było wymieniać, co zrobili konserwatorzy kamienia i rzeźby. Był z nami wtedy stały członek naszej misji, konserwator kamienia, Piotr Zambrzycki [główny konserwator Łazienek Królewskich w Warszawie - red.], który w tym sezonie niestety nie mógł przyjechać.
W tym roku zaczęliśmy też zabezpieczać, odsłonięte już kilka lat temu, mauzoleum, które stanowi naziemną część hipogeum – podziemnego grobowca, jeszcze nieodsłoniętego. Jego mury wymagały już pilnego zabezpieczenia. Przypuszczamy, że był to najbardziej okazały grobowiec. Usytuowany został też na najwyżej wzniesionym wzgórzu na tej nekropoli.
Jakie teraz macie warunki bytowe na misji? Pamiętam, że kiedyś mieszkaliście w pomieszczeniach niedoszłego muzeum?
Tak, ale ostatnio budynek ten został zajęty przez muzeum w Aleksandrii na magazyn, gdzie na czas remontu przechowywane są jego zbiory. Mamy tam dla siebie dwa pomieszczenia - jedno jest pracownią, a drugie magazynem zabytków. My sami wynajęliśmy mieszkania nieopodal, po drugiej stronie szosy. Jest to nawet praktyczniejsze, bo nie mamy, jak dawniej, kłopotów z wodą i prądem. Karmimy się sami, jak dawniej, w systemie dyżurów. Z drugiej strony, mieszkanie poza terenem stanowiska archeologicznego ma też swoje wady – dawniej mieliśmy dostęp do wszystkiego przez cały czas, do zmierzchu. Mogliśmy mierzyć, studiować o dowolnej porze. Teraz, gdy kończy się dzień pracy, wychodzimy za bramę i koniec.
Czy jakieś wycieczki tam przyjeżdżają? Można zwiedzać Marinę?
To się zatrzymało wraz z rewolucją, choć i przedtem było raczej w sferze planów i zadań na przyszłość. Mieliśmy opracować trasę zwiedzania dla turystów. Prowadząc prace konserwacyjne i tak staramy się trzymać tej przyszłej trasy, stąd w pierwszym rzędzie zajmujemy się leżącymi na niej najbardziej reprezentacyjnymi częściami miasta i nekropoli. W 2008 r. wydawało się, że władze rzeczywiście przymierzają się do udostępnienia miasta turystom. Pojawiły się budyneczki na kasy i wydzielono parking. Wprowadzono też iluminację najbardziej monumentalnych obiektów. Potem jakoś wszystko zatrzymano i sprawa ucichła. To jest teren wczasowo-letniskowy, głównie dla Egipcjan i turystów z krajów arabskich. Obok wspaniałe wille budują i wykupują obywatele Arabii Saudyjskiej. Gigantyczny hotel i apartamentowce widzimy za płotem. Europejczyków nie widuje się tam zbyt wielu, oprócz tych nielicznych, którzy przyjeżdżają w związku ze wspomnieniami z bitwy pod El-Alamein, jadą do muzeum ją upamiętniającego i na cmentarze.
Czasem też przyjeżdżają wycieczki studentów archeologii lub egiptologii z Kairu, które mogą zwiedzać miasto. Sprawy komplikuje fakt, że teren jest wojskowy, więc wojsko decyduje o tym, co tam wolno, a czego nie. Każdego roku musimy się ubiegać o pozwolenia na prowadzenie prac, na zatrudnienie robotników. W tym roku, przed naszym wyjazdem dyrektor tego stanowiska podjął na nowo starania o udostępnienie Mariny turystom.
Widać wyraźnie rozwarstwienie egipskiego społeczeństwa, choć cały region jest bogaty i bardzo dynamicznie się rozwija. Obok mamy koczujących Beduinów, a tuż za płotem właścicieli wspaniałych willi czy apartamentów wakacyjnych. Rozdziela ich płot i kontrola. Staramy się wchodzić za ten płot choćby dlatego, że tam znajduje się najbliższy dla nas sklep. Nie jest to strasznie religijnie ortodoksyjne miejsce, przypomina bardziej greckie nadmorskie miasteczko ze sklepami z piwem itp. Nie widać tam też oznak kryzysu, więc może plany związane ze zwiedzaniem Mariny jednak się zrealizują? Na to liczymy, bo to byłoby z korzyścią dla stanowiska, a i my wtedy tym bardziej jesteśmy tam potrzebni.
Turystyka chyba jest jedną z ważniejszych gałęzi egipskiej gospodarki, więc powinno im na tym zależeć?
Turystyka też, ale chyba jednak najważniejsza jest ropa. Możliwe, że to się przyczyniło do obecnego kryzysu politycznego. Gdy tam byliśmy, zaczynały się kłopoty z kupnem paliwa. Skoro ropa jest tak droga na świecie, może bardziej się opłacało sprzedawać ją za granicę niż na rynek wewnętrzny po cenach bliskich kosztom produkcji. A ceny te byłyby dla nas bardzo przyjemne: 1,20 funta egipskiego za litr benzyny, to około 60 gr! W Egipcie wszystko oparte jest na transporcie kołowym, każdy rolnik na wsi ma jakąś furgonetkę. Braki paliwa, zwłaszcza w wielomilionowym Kairze, gdzie do stacji benzynowych ustawiały się długie kolejki, były więc bardzo dotkliwe. Na północy kraju i w Aleksandrii nie było tak źle, może dlatego, że w tym rejonie znajdują się rafinerie.
Jakie są państwa plany na przyszły sezon?
Będziemy kontynuowali prace w centrum miasta, wyjaśniali i zabezpieczali w dalszym ciągu te południowe łaźnie. Szykujemy się też do rozpoczęcia prac przy łaźniach z drugiej strony głównego placu. No i zobaczymy, co nowa rewolucja nam przyniesie.
Rozmawiała Krystyna Malkiewicz