Wieloletni zasłużony pracownik Politechniki Wrocławskiej, od 1993 r. sekretarka kolejnych prorektorów ds. ogólnych i organizacji, z Politechniką związana od 1972 r., odznaczona Srebrnym Krzyżem Zasługi i Złotą Odznaką PWr, zaangażowana w życie społeczne uczelni, zmarła 16 stycznia 2012 r.
Choroba jest klasztorem, który ma swoją
regułę, swoją ascezę, swoją ciszę i swoje
natchnienia.
Albert Camus
Trudno pisać o kimś takim jak Krysia, i to w czasie przeszłym, bo trudno jest uwierzyć, że nie ma Jej już wśród nas. Dzielnie i długo walczyła ze swoją chorobą, która Ją nagle zaskoczyła, i wobec której była bez szansy. Ona, „kipiąca” życiem, przykuta na wiele miesięcy do łożka, to chichot losu i niezbadane wyroki niebios. W trudnej dla Niej chwili życia nie załamywała się i do końca stawiała czoła chorobie, zachowując optymizm i pogodę ducha. Nie skarżyła
się na los, który Ją dotknął. Starała się żyć, choć było to takie trudne wobec cierpień, których doznawała. Obarczała się tylko winą, że musi być zdana na pomoc innych, ale wierzyła do końca, że zwycięży.
Była osobą, obok której nie sposób było przejść obojętnie. Zwracała uwagę, nie tylko swoją urodą i sposobem bycia. Miała bowiem swój niepowtarzalny styl. Oprócz charakterystycznego koloru włosów i ubioru, Krysia emanowała elegancją, szykiem i życiowym optymizmem. Cechowało Ją ogromne wyczucie dobrego smaku i życzliwe podejście do drugiego człowieka. Przyjaźniła się z wieloma osobami, lubiła towarzystwo i w towarzystwie była lubiana. Szczególną estymą darzyli ją panowie. Dobrze się wśród nich czuła, była wobec nich nieraz bardzo krytyczna, ale zawsze na pierwszy plan wysuwała się życzliwość, bezpośredniość i otwartość. Nie znosiła dwulicowości i fałszu, czemu czasami w nieskrępowany sposób dawała wyraz i za co niejeden raz spotykała się z niesprawiedliwą reakcją. Dotrzymywała przyjaźni i cierpiała, jeżeli jej nie odwzajemniano. Cieszyła się z sukcesów i szczęścia innych, była otwarta na ludzi, zwłaszcza młodych. Nieszczęśliwych i skrzywdzonych przez los, którzy szukali u Niej pomocy i wsparcia, nigdy nie pozostawiała samym sobie. Nie przechodziła obojętnie obok krzywdy i nieszczęścia innych.
Choć ukończyła Uniwersytet Wrocławski, Politechnika była jej nieodwzajemnioną miłością i drugim domem. Ceniła pracę i swoich szefów, wobec których była zawsze nad wyraz lojalna. Pamiętała o byłych przełożonych, nie zapominając nigdy o ich imieninach i urodzinach.
W sposób niemal doskonały potrafiła oddzielić sprawy służbowe od prywatnych. Jej życie prywatne było dla Niej najważniejsze i nigdy nikomu nie pozwoliła przekroczyć tej delikatnej granicy.
W naszej pamięci pozostanie jako osoba niezwykle dokładna i uporządkowana – zawsze wśród świeżych kwiatów i pięknych przedmiotów. Otoczona drobiazgami, które lubiła i do których była przywiązana. Miała bardzo piękne pismo, co dzisiaj jest niezwykłą rzadkością. Pisane przez Nią okolicznościowe dedykacje były zawsze wyszukane i są dzisiaj cenną pamiątką dla wielu Jej przyjaciół. Najbardziej zaskakiwała nas, tych, którzy zabiegali o Jej przyjaźń, przypominaniem ważnych i mniej ważnych wydarzeń dotyczących naszych najbliższych i kolegów, abyśmy nie sprawiali im zawodu grzechem zapomnienia.
Pozostanie na zawsze w naszej pamięci jako Ktoś nam drogi, troskliwy, życzliwy ludziom, pogodny i uśmiechnięty, wyciągający pomocną dłoń do drugiego człowieka. Ktoś, na kogo zawsze można było liczyć.
Tyle marzeń niespełnionych, tyle wypraw
nieodbytych,
tyle słów niewypowiedzianych, tyle
rzeczy niepoznanych...
Żegnaj, Krysiu
Przyjaciele
****
Pierwszy dzień sesji, 16 stycznia br., jest godzina 13.46. Właśnie pół godziny temu rozpoczęło się kolokwium. Odbierając wibracje telefonu, nie spodziewałem się, że to będzie ta informacja: „Krysia nie żyje”. Przecież Jej optymizm w rozmowie telefonicznej w Wigilię, sylwestrowy sms…
Znaliśmy się krótko, bo zaledwie od lata 1996 r., gdy ustępujący prorektor ds. ogólnych prof. Ryszard Rogala zaprosił mnie na rozmowę w sprawie przekazania podległych mu spraw, w związku z kończącą się kadencją. W sekretariacie przywitała mnie wówczas Pani Krysia (ta formuła zawsze funkcjonowała w naszych kontaktach), bacznie lustrując adiunkta, który przez sześć kolejnych lat, a również potem był nazywany – cokolwiek na wyrost – szefem. Pamiętam, że pod koniec rozmowy prof. Rogala podkreślił, że: …Krystyna to wyśmienity pracownik, a jej wiedza o uczelni przyda się na pewno… Potwierdzam, tak było. To dlatego, wbrew przyjętej nomenklaturze, Panią Krysię przedstawiałem jako asystentkę prorektora ds. ogólnych. I chociaż ten sam znak zodiaku podobno nie służy współpracy, to jednak wielokrotnie żartowaliśmy, że ta wróżba jakoś nie działa. Oczywiście, były chwile napięcia, zdarzały się sporne kwestie…, lecz szybko znalazł się sposób na ich pokonywanie. Po prostu, następnego dnia na którymś biurku pojawiały się roże. Jakoś nie przypominam sobie, aby potrzebne były słowa… Szybko zorientowałem się, że łączy nas również podobny stosunek do uczelni – jesteśmy jej fanami.
Wspominając Panią Krysię, nie mogę pominąć zdarzeń, które mówią tak wiele o Niej jako o człowieku. Przede wszystkim Pani Krysia miała wyostrzoną, kobiecą intuicję w tzw. Sprawach ludzkich. Lądowali więc w moim gabinecie studenci potrzebujący pomocy, pracownicy z problemami, osoby, z którymi już wszyscy rozmawiali. Niejednokrotnie słyszałem wówczas delikatną sugestię: „Szefie, a może by tak…”, i rodziło się rozwiązanie spraw niemożliwych. Były też sytuacje, w których Pani Krysia czujnie ostrzegała mnie przed pośpiechem
w podejmowaniu decyzji, chociaż oboje lubiliśmy moment, w którym na koniec dnia w teczce korespondencji wszystkie „papiery” i dekretacje były podpisane, a często już znajdowały się na rozdzielni korespondencji. Była niezwykle wrażliwa na problemy ludzi starszych i chorych. Zawsze mogłem liczyć na Jej uwagi dotyczące możliwości kolejnej formy pomocy czy chociażby prośbę o poświęcenie chwili na rozmowę z potrzebującym, czasami wręcz Jej wstawiennictwo. Takim niezwykle charakterystycznym zdarzeniem, które przekonało wiele osób, że ta zasadnicza, często zdawałoby się niedostępna, Krysia ma wielkie wrażliwe serce, była spontaniczna akcja podjęta przez Nią na wieść o wypadku córki jednej z pracownic sekretariatu uczelni. W tym przypadku to Pani Krysia była szefem!, i to bardzo stanowczym.
Nie sposób pominąć również Jej charakterystycznej cechy – chroniła swoją prywatność, co często było interpretowane jako wyniosłość i brak empatii czy umiejętności współpracy. Nic bardziej mylnego! Pani Krysia była przykładem osoby asertywnej, doceniającej prywatność innych, głęboko reagującej na okazywaną Jej niechęć lub wrogość, co nie oznacza, że chciała pokazać, że takie opinie lub działania Ją ranią. Pamiętam, że kiedyś podczas porannej kawy poruszyliśmy problem „boso, ale w ostrogach”… Z perspektywy czasu, mając świadomość Jej ciężkich zmagań z chorobą, wiem, że ta dewiza, którą wówczas rozpatrywaliśmy nieco teoretycznie, po paru latach dotyczyła już nie tylko pracy na uczelni. Każdy z nas w ciągu swojego życia spotyka dziesiątki, setki, a może tysiące osób, spośród których tylko część utrwala się w naszej pamięci, pozostawiając niezacierające się wspomnienia, emocje… Najczęściej są to właśnie takie osoby, jak śp. Pani Krysia Wowrzeczka – osoba, którą miałem szczęście spotkać na swojej drodze w niełatwym okresie pełnienia funkcji, do której chyba mało kto jest przygotowany. Dzięki Niej ta droga była mniej wyboista, a Jej życzliwość, z którą spotykałem się od chwili naszego pierwszego spotkania, będę wspominał jako jeden z niewielu „profitów” sprawowania funkcji prorektora. I chociaż wiem, że już nie usłyszę w słuchawce znajomego głosu i pytania, jak się czują moi najbliżsi, nie otrzymam życzeń urodzinowych od Krysi W., to przecież takich ludzi jak Ona nie można zapomnieć…
Ludomir J. Jankowski
****
Krysię (nie – „Krystynę” – bardzo nie lubiła, gdy zwracano się do Niej w ten sposób) poznałam, pracując w sekretariacie uczelni w latach 90.
Zawsze stanowiła dla mnie wzór eleganckiej, zadbanej i oryginalnej kobiety; czarny kolor ubrań, to był Jej kolor. Jej płomienny kolor włosów znali na naszej uczelni wszyscy, stąd Jej ksywka: Ruda. Nie zawsze i nie dla każdego przystępna – to fakt. To Ona dobierała sobie przyjaciół i znajomych, nigdy na odwrót. Byłam jedynie Jej koleżanką, i to nawet niezbyt bliską. Gdy moja córka uległa wypadkowi samochodowemu, również z Jej strony otrzymałam wiele pomocy i wsparcia. I tego się nie zapomina.
W ostatnim czasie połączyły nas nieszczęścia: niepełnosprawność mojej córki, moja choroba, Jej choroba. Coraz częściej dzwoniłyśmy do siebie. Twierdziła, że rozmowy ze mną podnoszą Ją na duchu. Cóż więcej mogłam Jej ofiarować? Odrzucała wszelką pomoc koleżeńską i ja to szanowałam i nie narzucałam się. Moj ostatni sms do Niej z 13 stycznia o godz. 13:41: „Krysiu, co słychać? Dzwonię na telefon domowy – milczy. Wszystko ok? Ale sypie za oknem, a w domku cieplutko… Jak ja już tęsknię za wiosną!” – pozostał już bez Jej odpowiedzi. Do dzisiaj mam go w swojej komórce i nie potrafię wykasować…
Krysia bardzo kochała przyrodę: zachwycała się śpiewem ptaków i dlatego codziennie szła parkiem do pracy. Dzień, w którym zaczynało od rana świecić słońce, już z założenia był dla Niej udany! W gabinecie zawsze,
obowiązkowo, stały w wazonie kwiaty! Kochała również poezję, była osobą wrażliwą, choć… niepozbawioną ciętego języka. Czasami doświadczałam tego i nawet miałam żal o niektóre Jej uwagi pod moim adresem. Krysiu, było między nami rożnie, jak to między kobietami, i nie wstydzę się o tym teraz wspominać – samo życie. Przystępując do pisania tego krótkiego wspomnienia o Tobie, nie chciałam, aby było ono przesłodzone i nieprawdziwe… Dla mnie liczy się nade wszystko szczerość! Pewnie też byś sobie tego życzyła, prawda? Nasze ostatnie rozmowy, z czasu Twojej choroby, wszystko odmieniły i zbliżyły nas do siebie. A mnie pozostała po Tobie reprodukcja Picassa – Guernica 1937 Madrid Cason del Buen Retiro, którą otrzymałam od Ciebie, gdy przenosiłam się z sekretariatu do informacji telefonicznej. Obraz teraz zdobi ścianę mojego skromnego pokoju w informacji.
Wkrótce nadejdzie wiosna, na którą tak czekałyśmy obie z utęsknieniem. Tam, gdzie jesteś, na pewno wiosna trwa wiecznie, a Ty możesz się wreszcie wygrzać w promieniach słonecznych i posłuchać świergotu ptaszków. Wina, które miałyśmy wypić na Twoje imieniny, już nie wypijemy, i tu rada dla żyjących: nigdy nie odkładajmy przyjemnych rzeczy na później, bo potem możemy już tego nie zrealizować…
Anna Kuczwara, zwana przez Ciebie – Anusią