Pomiń polecenia Wstążki
Przeskocz do głównej zawartości

Sprawy studenckie

Drukuj

Agnieszka Holland na Politechnice: - Zniknęło mięsiste kino środka [WIDEO]

09.04.2015 | Aktualizacja: 20.04.2015 15:57

Agnieszka Holland w Dyskusyjnym Klubie Filmowym Politechniki Wrocławskiej (fot. Krzysztof Mazur)

Ceniona reżyserka i scenarzystka spotkała się ze studentami Politechniki Wrocławskiej na zaproszenie Dyskusyjnego Klubu Filmowego. Opowiadała o swoich filmowych początkach, kręceniu seriali i o tym, jak przekonała Leonardo Di Caprio, by zagrał w jej filmie
Widownię Agnieszka Holland uwiodła swoim poczuciem humoru. Tuż po seansie jej „Kobiety samotnej”, wkroczyła na salę i zaordynowała: - Czasu mamy naprawdę mało, więc od razu przejdźmy do sedna. Cieszy mnie, że mogę znowu spotkać się z wami po 30 latach. To znaczy, może nie z wami, bo was jeszcze na świecie nie było, ale rozumiem, że jest pewna ciągłość tradycji DKF-u Politechniki Wrocławskiej, więc w zasadzie nic się nie zmieniło. No, może poza ustrojem.


Zaproszona przez studentkę prowadzącą dyskusję do zajęcia miejsca na krześle, odpowiedziała, że woli postać, by lepiej widzieć widownię. Nie przekonał jej nawet argument, że krzesła są pożyczone z gabinetu rektora. – A to bardzo mnie cieszy – zaśmiała się. – To pani może usiąść, jeśli pani chce. Bo jak od rektora te krzesła, to może i wypada, żeby się nie zmarnowały – żartowała.

Reżyserka opowiedziała o okolicznościach powstawania „Kobiety samotnej”. Przypomniała, że film został nakręcony w 1981 r. we Wrocławiu, ale zakazano jego pokazywania. – Mój szwagier ukradł jedną kasetę i wysłał „Kobietę samotną” na Zachód. Dzięki temu widzowie za granicą mogli go obejrzeć. W Polsce natomiast jego okrojona wersja kursowała w podziemiu przegrywana na kasetach VHS – opowiadała Holland. – Ja sama miałam okazję odświeżyć go sobie ze dwa lata temu. Mam poczucie, że się nie zestarzał. 

Zwróciła uwagę publiczności na scenę, gdy Irena, główna bohaterka „Kobiety samotnej”, idąc oddać swojego syna do domu dziecka, przechodzi przez demonstrację „Solidarności”. Nie zwraca na nią najmniejszej uwagi. Nie wie nawet, że ci ludzie protestują w obronie więźniów politycznych i wolności słowa. – Chciałam pokazać tą sceną, że bohaterka jest tak bardzo udręczona swoim życiem, tak bardzo nim przygnieciona, że nie starcza jej sił, by interesować się kwestiami politycznymi, obroną tego co słuszne – opowiadała reżyserka. – Do dzisiaj wielu ludzi tak żyje. Także w Polsce.

youtube

Holland opowiadała też, że gdy jej koledzy obejrzeli „Kobietę samotną”, odebrali ją z niedowierzaniem. Nie mogli uwierzyć, że życie wielu ludzi w kraju wygląda tak jak życie Ireny. Pełne biedy, beznadziei, samotności i braku jakiekolwiek pomocy czy życzliwości. – Ten film powodował nawet u nich pewien dyskomfort, bo zamiast pokazywać bohaterów „Solidarności”, pokazałam historię ludzi, którzy z karnawału „Solidarności” nie mogli skorzystać. Dla których ważne było przede wszystkim to, żeby mieć gdzie żyć i co jeść – tłumaczyła.
Odpowiadała także na pytania widzów, m.in. o seriale, które reżyserowała.  – „The Wire” był wyjątkowy, bo to serial o stopniu dramatyzmu i realizmu , jakiego nie ma żaden inny – mówiła. – Jest jak wielka powieść amerykańska. Dla mnie był lekcją Ameryki, pozwolił mi poznać intymne zakamarki życia wielkiego miasta w Stanach Zjednoczonych. Jednocześnie śmiała się: - Był też wyjątkowy ze względu na pomysł jego twórcy Davida Simmona, by w serialu grało wielu naturszczyków, a zarazem, żeby wygłaszali jego skomplikowane długie dialogi. Pamiętam, że miałam taką scenę z trzema naturszczykami. To była męka pańska!

Reżyserowanie seriali nazwała ćwiczeniem stylistycznym. Przekonywała, że w amerykańskiej telewizji reżyserowie mają niewielkie pole do popisu, by móc w tworzonych przez siebie odcinkach pokazać cokolwiek swojego. – To jednak głównie wykonawstwo, wpasowywanie się w ramy wykreowane przez innego reżysera. Dlatego staram się kręcić maksymalnie jeden odcinek serialu na rok – tłumaczyła. – Chyba, że miałby to być pilot. To daje reżyserowi zupełnie inne możliwości, szansę stworzenia świata od podstaw. Potem to inni muszą się dostosowywać do mojej wizji. A to już inna historia – mówiła ze śmiechem.

Zapytana o film „Całkowite zaćmienie” z 1995 r. opowiedziała, jak przekonała Leonardo DiCaprio, by zagrał w nim główną rolę poety Arthura Rimbauda. – W księgarni w Los Angeles wypatrzyłam tiszerty z wizerunkami popularnych poetów, w tym Rimbauda. Kupiłam jeden i przekazałam ją agentowi aktora, a ten jemu. „Kupiłam” tym DiCaprio.

Studenci poprosili też Agnieszkę Holland o radę, czym kierować się w życiu. Wskazała na uczciwość i asertywność. Podkreśliła też: - Z czym mamy w Polsce największy problem? Ze skonfrontowaniem się z własną słabością albo winą. Pewnie to wynika z tego, że przez lata musieliśmy się bronić przed opresyjnym systemem. Zaszła u nas eksterioryzacja zła. Myślimy: „Zło nie jest we mnie. Ono jest gdzieś na zewnątrz, u innych”. Strasznie trudno przychodzi nam przyznawanie się do błędów, to nasza słabość społeczno-narodowa.
Opowiedziała też o swoich filmowych początkach, które wynikały z tego, że jako nastolatka chciała być malarką. Wystawiała nawet swoje rysunki na wystawach twórczości dziecięcej. Gdy poznała bardzo uzdolnionego artystycznie chłopaka, pokazała mu swoje prace. – Bardzo długo je oglądał. Chyba z godzinę na to poświęcił – wspominała. – Na koniec tonem znawcy orzekł: „Niezłe. Jak na kobietę”. Dźgnęło to mojego feministycznego ducha. Ale też dało do myślenia. Uświadomiłam sobie, że malowanie to nie jest to, co tak naprawdę lubię robić. A przynajmniej nie czerpię z tego takiej ogromnej radości jak ten chłopak. Przemyślałam więc wszystko. Doszłam do wniosku, że mam wizualne potrzeby ekspresji, lubię opowiadać i wysłuchiwać historii i lubię kierować ludźmi, mieć władzę. Reżyseria była dla mnie.

Od razu jednak dodała, że dziś wybrałaby inną drogę życiową. – Nie dlatego, że nie jestem zadowolona z tego, jak potoczyło się moje życie, ale dlatego że jestem rozczarowana kinem jako takim – wyjaśniła. – Kino jest dziś nudnawe. Zniknęło mięsiste kino środka, takie które myśli poważnie o widzu, chce mu mówić o ważnych kwestiach, ale robić to językiem przyswajalnym. Dziś mamy albo kino festiwalowe, które jest niszowe, albo komercyjne, infantylne, pełne efektów specjalnych i kiepskiej fabuły. Wierzę jednak, że kino tak jak każda sztuka przeżywa swoje wzloty i upadki. Jego historia przypomina parabolę. Mam więc nadzieję, że jeszcze będzie lepiej.
lucy