Czteroosobowa studencka drużyna zdecyduje o losach międzynarodowej firmy notowanej na giełdzie. Określi np., ile towarów ma wyprodukować, ilu dystrybutorów zatrudnić i ile wydać na reklamę. Od wyników przedsiębiorstwa zależy miejsce zespołu w konkursie
Oczywiście to wszystko tylko symulacja. Tylko i aż, bo gra toczy się o wysoką stawkę. Zespoły, które zakwalifikowały się do finału Global Management Challenge, walczą o indeksy na studia podyplomowe na Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie. Jeden to wydatek ponad 30 tys. zł, ale chętnych na nie nie brakuje, bo to bardzo prestiżowe studia. – Ich wygranie byłoby dla nas dość odległą inwestycją w przyszłość, bo żeby zacząć studia podyplomowe, musimy najpierw skończyć inżynierskie, potem magisterskie i jeszcze zdobyć co najmniej dwa lata doświadczenia w pracy w jakiejś firmie – śmieje się Olaf Kowalski z drużyny „Bukłak”, którą tworzy troje studentów Politechniki Wrocławskiej i studentka Uniwersytetu Ekonomicznego. – Ale zdecydowanie warto!
Druga część nagrody to kwalifikacja do światowego finału konkursu Global Management Challenge.
Ogólnopolski finał odbędzie się w najbliższy poniedziałek. Osiem drużyn z całej Polski, które okazały się najlepsze w poprzednim etapie konkursu, spotka się w sali New Connect Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie. Pięć z nich to zespoły studenckie, a trzy to drużyny firmowe złożone z pracowników Volkswagen Banku, Grupy Kapitałowej PGE i Deloitte. Przedsiębiorstwa najczęściej wystawiają w tym konkursie zespoły, które tworzą osoby aspirujące na wyższe stanowiska. Udział w GMC jest dla nich sprawdzianem umiejętności zarządzania firmą.
W tym konkursie studenci stają więc naprzeciw specjalistów, pracowników dużych korporacji (w poprzednim etapie także m.in. z KGHM czy Mastercard), którzy mają od nich zdecydowanie większą wiedzę i doświadczenie. I często okazują się od nich lepsi. – Dla nas dodatkową satysfakcją było to, że w konkursie są głównie zespoły z warszawskiej Szkoły Głównej Handlowej, a my, drużyna złożona w większości ze studentów Politechniki Wrocławskiej, pokazaliśmy, że też potrafimy osiągać wysokie wyniki w takiej biznesowej symulacji – opowiada Olaf Kowalski, student informatyki na Wydziale Podstawowych Problemów Techniki.
Zarząd anonimowej firmy
„Bukłaka” tworzą także Marcin Białowąs z Wydziału Elektroniki, Maria Browarska z Wydziału Informatyki i Zarządzania i Agnieszka Rajewska z Uniwersytetu Ekonomicznego. Przez pół roku wcielali się w zarząd firmy, decydując o jej produkcji, sprzedaży, personelu, inwestycjach, finansach czy marketingu. – Na początku to był chaos i zarządzanie przez przypadek – śmieje się Maria Browarska. – Dostaliśmy raporty z masą cyferek i na ich podstawie musieliśmy przeanalizować sytuację i wyciągnąć wnioski, które miały nam pomóc podjąć decyzje. Musieliśmy nauczyć się je czytać. I oceniać, które z tych danych mają największy wpływ na wyniki naszej firmy. Na szczęście najpierw czekały nas trzy tygodnie treningu, a jego rezultaty nie były doliczane do naszego ostatecznego wyniku.
Studenci kierowali fikcyjną firmą, o której wiedzieli tyle, że działa na rynku międzynarodowym w modelu gospodarki wolnorynkowej i sprzedaje swoje produkty poprzez trzy kanały dystrybucji – za pomocą jej przedstawicieli na rynku europejskim oraz w krajach NAFTA (North American Free Trade Agreement, czyli Północnoamerykański Układ Wolnego Handlu, który zawarły USA, Kanada i Meksyk), a także dzięki dystrybucji internetowej, która obejmuje cały świat. Wiedzieli także, że firma produkuje dobra trwałego użytku. To mogło być cokolwiek – telefony, tablety, telewizory, itp.
Brak takich szczegółowych informacji to element strategii konkursu. Chodzi o to, by zespoły nie szukały analogii między swoimi firmami a tymi istniejącymi w świecie rzeczywistym. Mają podejmować decyzje wyłącznie na podstawie analizy czynników makro i mikroekonomicznych.
W pierwszych dwóch etapach konkursu zespoły były podzielone na grupy i w każdej z nich drużyny tworzyły rynek graczy w danej branży. A to oznaczało, że decyzje jednego zespołu wpływały na sytuację na całym rynku, a zatem także innych firm.
Jedna decyzja pociąga za sobą kolejne
W symulacji jeden tydzień oznaczał kwartał. Co „kwartał” firma dostawała raport z danymi z poprzedniego okresu, m.in. o wielkości swojej produkcji, liczbie towarów, jakie ma w magazynach i wieloma innymi danymi. – W praktyce oznaczało to, że co tydzień mieliśmy do wypełnienia arkusz z 70 zmiennymi i tam wpisywaliśmy, ile mamy wyprodukować towarów, z jakich surowców, jakie ceny ustalić, jaką prowizję wypłacić naszym przedstawicielom, a do tego takie kwestie jak dywidendy, akcje, emisje, itp. – opowiada Maria.
- Te wszystkie decyzje podejmowaliśmy, analizując dane z raportów – tłumaczy Olaf. – Staraliśmy się wywnioskować, jakie są trendy na rynku, jak będzie się kształtował popyt na towary w przyszłości i na ile efektywna jest nasza firma, a co powinniśmy poprawić.
Studenci podkreślają, że decydowanie o losach firmy w momencie wypełniania arkuszy to czysta chłodna kalkulacja. Prawdziwe emocje zaczynały się, gdy po tygodniu dostawali raport z kolejnego „kwartału” i mogli zobaczyć, czy ich decyzje były dobre, czy właściwie ocenili sytuację rynkową i jak sprawdziły się ich prognozy. – Załóżmy, że w poprzednim kwartale podjęliśmy decyzję, żeby zrekrutować określoną liczbę przedstawicieli naszej firmy – opowiada Olaf. – W kolejnym okazuje się jednak, że nie znalazło się aż tylu chętnych do pracy, ilu zakładaliśmy. A to oznacza, że musimy zmienić naszą strategię, bo np. zoptymalizowaliśmy produkcję, by wytwarzać jeszcze więcej towarów, a teraz one zalegają w magazynach, bo nie ma ich kto sprzedawać.
Tydzień zmieni się w półtorej godziny
Pierwszy etap to pięć kwartałów funkcjonowania firmy, podobnie było w drugim etapie. Zmieniły się tam jedynie drużyny. W pierwszym etapie „Bukłak” był w grupie z czterema innymi zespołami, w drugim z siedmioma.
- Przez większość drugiego etapu byliśmy na pierwszym miejscu wśród zespołów, wypracowując najlepszy wynik inwestycyjny – opowiada Maria. – Byliśmy faworytami. Ostatecznie jednak weszliśmy do finału z niższego miejsca, co pokazuje, że w tym konkursie nie można się czuć zbyt pewnie w żadnym momencie rozgrywki. Nawet zespół z odleglejszej pozycji może ostatecznie zwyciężyć. Wiemy już, jaki błąd popełniliśmy w drugim etapie i wyciągnęliśmy z tego wnioski. Nie mamy jednak pewności, że nie popełnimy innego.
- Mamy już jednak doświadczenie, jakie wynieśliśmy z tych dwóch etapów. A tu jest jak w życiu, im większe ma się doświadczenie, tym bardziej racjonalne decyzje się podejmuje – podkreśla Olaf. – Bardzo dużą wartością tego konkursu jest to, że nauczyliśmy się analizować dane i zdobyliśmy wiedzę, jak działa rynek. A to na pewno przyda nam się w przyszłości.
Poniedziałkowy finał będzie o tyle trudniejszy, że „kwartał”, który do tej pory dla drużyny był tygodniem na analizy i podjęcie decyzji, teraz uszczupli się do półtorej godziny. Wszystkie wybory będą więc musiały być podejmowane szybko.
Zwycięzców poznamy we wtorek po południu.
Udział drużyn w konkursie to koszt siedmiu tysięcy zł. Sponsorem zespołu jest Gazeta Ubezpieczeniowa.
Global Management Challenge jest organizowany od 1980 r. W Polsce od 2000 r w symulacji wzięło udział ponad 25 tysięcy osób z firm i uczelni z całej Polski. Organizowane przez BIGRAM polskie edycje konkursu są jednymi z największych na świecie.
Lucyna Róg