Pomiń polecenia Wstążki
Przeskocz do głównej zawartości

Sprawy studenckie

Drukuj

Sztampa - nasz bunt przeciwko modzie

11.07.2013 | Aktualizacja: 04.11.2013 13:59

fot. Materiały Teatru Sztampa

Na korytarzu Serowca miłym usmiechem wita elegancki szatniarz. Kasjer sprzedaje bilety z napisem „Nie ukrywamy, że zbieramy na teatr”. Potem obaj wcielają się w role bileterów, bo w studenckim teatrze Sztampa nie ma sztywnego podziału na aktorów, reżyserów i obsługę.
Teatr Sztampa założyła w 2009 r. dwójka zapaleńców: Jacek Kupczak z Wydziału Budownictwa Lądowego i Wodnego Politechniki Wrocławskiej i Małgorzata Pilczuk, studentka filologii polskiej i kulturoznawstwa na UWr. Dołączyli do nich inni studenci politechniki, uniwersytetu i innych uczelni. Działają przy Politechnice Wrocławskiej. - Tak było mi najłatwiej, bo studiowałem na tej uczelni - tłumaczy Jacek Kupczak. Jeden z pierwszych członków zespołu, Adrian Kaczmarczyk z Wydziału Informatyki i Zarządzania PWr, dodaje: - Politechnika daje nam spore możliwości i pozwala na wykonywanie projektów, które są dla nas ważne. Zaczęło się od niewielkich przedsięwzięć, od tworzenia wszystkiego samodzielnie i prób gdzie się dało, w salach, na korytarzach, a nawet w naszych mieszkaniach. Teraz występy Sztampy można oglądać w Serowcu w każdy weekend od października do maja. Czasem mamy pełną salę, kiedy indziej - gdy w mieście lub na uczelni odbywają się inne imprezy, przychodzi mniej osób. - Nawet jeśli na spektakl przychodzą tylko trzy osoby, gramy najlepiej jak się da. Przecież te osoby poświęciły swój czas właśnie dla nas, trzeba więc to uszanować - dodaje Małgorzata Pilczuk.
- Są wśród nas osoby, które zdawały na PWST, ale się nie dostały - mówi Jacek Kupczak. - Wybrały więc inne studia. Teraz każdy z nas studiuje coś innego lub pracuje, a teatr to nasze hobby, spalamy się w nim. Do swojej pasji podchodzą bardzo poważnie. - Musimy przecież pokazać, żeśmy sroce spod ogona nie wypadli - piszą na swoim profilu na facebooku. Justyna Wozowczyk, studentka matematyki na PWr, opowiada: Od dzieciństwa lubiłam występować, przez całą szkołę podstawową i gimnazjum brałam udział w konkursach recytatorskich, uczestniczyłam w kółkach teatralnych. Potem, w liceum, zrobiłam sobie przerwę, byłam w klasie matematyczno-fizycznej. Jednak w czasie studiów postanowiłam wrócić do tej pasji, brakowało mi tego.
Repertuar wybierają sami. Przygotowują scenografię i kostiumy, plakaty. - Nie ma u nas szefów i podwładnych, więc musimy wszyscy mieć oczy szeroko otwarte. Jedyna zasada, która u nas obowiązuje, to bycie fair wobec siebie - podkreśla Małgorzata Pilczuk, przez kolegów nazywana Margot. Każdy z około czterdziestu członków zespołu robi więc to, co jest akurat potrzebne. Tak mówi o tym Justyna Wozowczyk: - Jestem występującym na scenie członkiem Sztampy. Uszyłam stroje do „Fedry”, bo były potrzebne, a ja miałam w domu maszynę do szycia, starego, niezawodnego Łucznika. Reżyser przedstawienia, Piotr Kurzawa, zaprojektował całą scenografię i poprosił mnie o uszycie płaszczy. Pomyślałam więc: a dlaczego by nie spróbować? Sama byłam zdziwiona, że tak fajnie wyszły! Teraz jednak muszę sobie zrobić przerwę, bo dochodzi do tego, że badam szwy w ubraniu każdego mojego rozmówcy. Czasami jednak do przygotowań włączają się inni: przynoszą z domów ubrania, które mogą być wykorzystane w przedstawieniach. Pomocą służą też rodziny.
Grają i sztuki poważne i komiczne. Zawsze jednak zadają widzom (i sobie) pytania o sens życia, co w nim jest ważne, a co nie. Wbrew modzie na happeningi i teatr symbolu zdecydowali się na tradycyjną formę teatru słowa. - To był nasz bunt przeciwko modzie. Chcieliśmy pokazać, że wbrew obiegowym poglądom, studenci czytają nie tylko podręczniki, ale i wielką literaturę, że jest ona dalej aktualna - tłumaczy Pilczuk. - Inspirację czerpiemy jednak nie tylko z książek, ale także z muzyki, spektakli w innych teatrach - dodaje Adrian Kaczmarczyk. - Często chodzimy razem np. do Teatru Współczesnego.
Zespół składa się z około 40 osób. Aktorzy zmieniają się - jedni kończą studia i swoją przygodę z teatrem, inni się dołączają. Nowi bardzo szybko otrzymują poważne zadania. - Chodzi o to, żeby się przekonali, że coś jednak umieją - podkreśla Adrian Kaczmarczyk. Samo ukończenie studiów nie oznacza jednak konieczności odejścia z teatru. Najmłodszy członek zespołu jest uczniem szkoły średniej, najstarszy - doktorantem PWr. Założycielka, absolwentka filologii polskiej i kulturoznawstwa, też nie rezygnuje ze Sztampy. - Trzymają mnie tu ludzie - mówi Małgorzata Pilczuk. - W trakcie przygotowań do występów spędzamy ze sobą bardzo dużo czasu, zdążyłam się z nimi zaprzyjaźnić. To samo stwierdza Adrian Kaczmarczyk i dodaje: To dla mnie odseparowanie się od tych rzeczy, które robię na co dzień. Tu przeżywam i pokazuję zupełnie inne emocje niż w życiu codziennym. Jacek Kupczak, który po ukończeniu studiów znalazł pracę poza Wrocławiem, zapewnia: Teatr Sztampa na długo pozostanie w moim sercu. W Sztampie najfajniejsze jest to, że panuje tu chaos, a w tym chaosie jednak jest widoczny porządek.
Justyna Wozowczyk opowiada: - Nie mamy narzuconego z góry harmonogramu prób. Umawiamy się na nie tak, żeby termin pasował wszystkim grającym w konkretnym przedstawieniu. Próby trwają czasem bardzo długo. Zdarzało się nawet, że kończyliśmy je dopiero po przyjściu portiera, który musiał o 22 zamknąć budynek. Adrian Kaczmarczyk tłumaczy: Żeby dobrze zagrać, musimy najpierw zastanowić się, o co chodzi reżyserowi, ułożyć rys psychologiczny postaci, w które mamy się wcielić, dokładnie przemyśleć, jak one mają wyglądać, a potem ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć.
Nieraz musieli rezygnować z innych zajęć, by wystąpić w kolejnym spektaklu. - To dla nas sama przyjemność - zapewniają. - Nie gramy jednak w czasie sesji, żeby każdy mógł zdobyć w terminie wszystkie zaliczenia - mówi Małgorzata Pilczuk Z dumą podkreśla też, że wielu Sztampiaków zdobywa stypendia naukowe.
Za stronę techniczną odpowiedzialnych jest dwóch Marcinów: Osicki (oświetlenie) i Frączak (dźwięk). Ich praca jest, co prawda, niezauważalna dla widzów, ale bardzo ważna dla ostatecznego sukcesu przedstawień. - Chłopcy zawsze przychodzą pierwsi, wychodzą jako jedni z ostatnich. Są niezawodni - podkreśla założycielka teatru. Justyna Wozowczyk dodaje: - Są także na wszystkich próbach. Wszystkie teksty znają na pamięć, więc w razie potrzeby mogliby być też suflerami.
- Czujemy się z tym trochę jak cyrk obwoźny - mówi Pilczuk. Tłumaczy, że po każdym występie muszą złożyć wszystkie dekoracje i schować je w magazynie, by następnego dnia znów je rozstawiać, nawet jeśli między przedstawieniami sala teatralna nie jest używana. To pochłania więcej czasu niż sama gra.
Ich największym sukcesem artystycznym była rekomendacja na 43. Międzynarodowy Kampus Artystyczny FAMA 2013, który odbędzie się w Świnoujściu 17-31 sierpnia. Na wrocławskich eliminacjach do tego ogólnopolskiego wydarzenia ustąpili pola tylko teatrowi „Sparowani” z wrocławskiej PWST. W Świnoujściu wystawią „Związek otwarty”.
Choć założyciele Sztampy rok temu skończyli już studia, a Jacek Kupczak podjął pracę poza Wrocławiem i musiał zrezygnować z uczestnictwa w zespole, teatr na pewno będzie działał dalej. Z myślą o następnym sezonie artystycznym przygotował przedstawienie „Fedra”. Premiera odbyła się 24 maja, następne spektakle - 25 i 26 maja - też zgromadziły wielu widzów. - Sukces tego przedstawienia dodał nam energii - mówią Małgorzata Pilczuk i Justyna Wozowczyk.
Małgorzata Pilczuk podkreśla z dumą, że Sztampa jest największym teatrem akademickim w Polsce pod względem ilości spektakli i frekwencji. Występują w każdy weekend od października do maja w sali teatralnej budynku C13 (Serowca) PWr.

Rozmowa z Jackiem Kupczakiem, jednym z założycieli Teatru Sztampa

Czy ma pan jakieś szczególne wspomnienie związane ze Sztampą? Np. jakaś przygoda, coś szczególnie niezwykłego?
Przygód było wiele. Choćby nieustanne starcia z portiernią w budynku C 13. Realizując spektakle mieliśmy za duży pobór prądu i ograniczenia bezpiecznikowe wielokrotnie na spektaklach robiły nam niespodzianki. Kiedyś, jak wywaliło nam bezpiecznik, a byłem wtedy też technikiem, grzecznie wstałem i powiedziałem publiczności, że zaraz wracam. Było to śmieszne, oczywiście wiwaty tego mini show też były. Ogólnie wspominam Sztampę bardzo miło. Za każdym razem, gdy przejeżdżam pod serowcem (C13), przypominają mi się późne wieczory, gdy wychodziliśmy ze sztampy. Przypomina mi się zapach świeżych desek do scenografii, duchota i prace w pocie czoła bez klimatyzacji na sali w upalne dni. To wszystko jednak wspominam bardzo dobrze. Inne ciekawe przypadki to robienie scenografii na korytarzach, ich transport, ukrywanie przed porterami - nieustanne kombinacje, co jak przewieźć, aby nikt się nas nie doczepił.
Czy w czasie pracy w Sztampie musiał pan z czegoś rezygnować na rzecz teatru?
Oj, rezygnowałem z wielu rzeczy. Głównie z racji wielofunkcyjności mojej sztampowej osoby. Byłem prezesem przez 3 lata. A to z kolei nie zwalniało mnie z żadnego innego obowiązku. Zarówno zamiatałem, sprzedawałem bilety przed spektaklem, nosiłem scenografie, jak zawsze poprawiałem, sklejałem, budowałem z kolegami, zajmowałem się techniką sceny, projektowałem światło. Jeżeli grałem w sztuce, to zazwyczaj charakteryzatorzy mieli mnie dość, bo zjawiałem się w garderobie na minutę przed kurtyną, do ostatniej setnej biegałem po scenie - nie rekreacyjnie oczywiście. Prócz tego załatwiałem dofinansowania, musiałem negocjować wiele razy miejsce i prawo dla Sztampy z różnymi ludźmi... Dużo tego było.
A z czego musiałem zrezygnować? Z przyjaciół. Sztampa zabiera jednak wiele czasu - tego się nie widzi, kiedy się nią żyje. Dla mnie była jak narkotyk - zawładnęła mną. Dopiero po odejściu ze Sztampy zobaczyłem, ilu ludzi od siebie odsunąłem z braku czasu dla nich. Wtedy przypomniało mi się, co to znaczy mieć wolny weekend i trochę poleniuchować, pójść na rower, rolki, na basen, coś pozwiedzać. Jakby nie było, ja się Sztampie oddałem - byłem jej organem, dobrowolnym dawcą. Nie żałuję. Ale też cieszę się, że potrafiłem to jakoś mimo wszystko zakończyć. Jak to się mawia "Trzeba umieć ze sceny zejść".
Czy nadal w jakiś sposób zajmuje się pan sztuką?
Że tak powiem coś tam dłubię sobie. Miałem moment, że po odejściu ze Sztampy mogłem uruchomić prawdziwy teatr, stałem na wielkiej pustej sali jednego z budynków we Wrocławiu i zastanawiałem się, co z tym fantem zrobić. Sala - moloch, ciemna, wysoka, mnóstwo możliwości. Byłem tym miejscem zafascynowany. Ale stałem i myślałem, czy rzeczywiście chcę takiego teatru. Długo tam stałem. Dużo myślałem. Dach przeciekał. Było zimno, brudno. Budynek ruina, brak toalety, brak ogrzewania. A jednak, o takim teatrze, jakby nie było, marzyłem. O miejscu, o przestrzeni. Zrezygnowałem. Miałem okazje zagrzać na chwilę miejsce w Centrum Inicjatyw Artystycznych. Obecnie mam przy sobie kilku artystów i myślę o swobodnej lekkiej działalności. Nie rezygnuję z działań, ale też nie myślę o takiej częstotliwości działań jak w Sztampie. Bardziej rekreacyjnie, dla siebie, żeby coś zorganizować, wystawić i zwinąć się, jakby nas tam nie było.
Rozmawiała Maria Lewowska