Co rodowity Włoch robi na Politechnice Wrocławskiej? Studiuje informatykę po angielsku, gra w rugby, dobrze mówi po polsku, a w międzyczasie zachwala włoskie potrawy i walczy o krasnala. Rozmawiamy z Angelo Giurano, studentem II roku na Wydziale Informatyki i Zarządzania. Angelo, od jak dawna jesteś w Polsce? Od prawie trzech lat. Od dwóch lat studiuję na Politechnice Wrocławskiej. Świetnie mówisz po polsku! Długo się uczyłeś? Nie wiem, chyba niedługo. Nie chodziłem na żadne kursy, po prostu słuchałem, najpierw mojej dziewczyny, potem innych i samo weszło mi do głowy. Skąd pochodzisz? Z południa Włoch, z Andrii - miejscowość 60 km od Bari, 7 km od morza. Jak zatem trafiłeś do Wrocławia? Dzięki mojej dziewczynie, Hani, która jest stąd. Poznaliśmy się przez internet, najpierw pisaliśmy do siebie, potem spotykaliśmy się we Wrocławiu, a wreszcie przyjechałem do Polski na studia. I codziennie jestem coraz bardziej pewny, że chcę tu zostać. Nie brakuje ci słonecznej Italii? Czasami tęsknię za rodziną. Brakuje mi też owoców morza, które u mnie w domu były często. Tutaj niestety nie bardzo jest gdzie kupić nawet dobrą, świeżą rybę. No i słońca też mi czasem brakuje. Zanim wybrałeś Politechnikę Wrocławską, studiowałeś we Włoszech. Tak, studiowałem architekturę i mechanikę w Turynie. Tutaj mi się jednak bardziej podoba. Jest dużo więcej praktyki. Dla inżyniera sama teoria to za mało. We Włoszech miałem tygodniowo 40 godzin zajęć, każdego dnia po 8, a raz 10 godzin. Jak w pracy. Nie było więc mowy o tym, żeby robić coś więcej. Tutaj mogę sobie dopasować godziny zajęć. I dzięki temu masz czas na sportowe hobby? Zgadza się, gram w rugby. Trenuję w drużynie AZS PWr i w Rugby Wrocław. Właśnie niedługo jedziemy na akademickie mistrzostwa Polski do Warszawy. Jest szansa za zwycięstwo? Zobaczymy. Jak przyjedzie drużyna z Gdańska czy z Łodzi, to może być ciężko. Dlaczego właśnie rugby, to wcale nie jest najpopularniejszy sport w Polsce. Ale się robi coraz bardziej popularny. Kiedy wybierałem w-f, zobaczyłem, że jest w ofercie rugby. Czemu by nie spróbować? Nigdy nie grałem. Trenujemy na Biskupinie, niedaleko Parku Szczytnickiego. To bardzo fajny sport, nie tylko fizyczny, ale też bardzo logiczny. Dużo w nim taktyki. Niestety zdarza się dużo kontuzji. Właśnie kończę rehabilitację kolana (śmiech). Dobrze czujesz się we Wrocławiu? Bardzo. Mam wrażenie, że Wrocław jest przyzwyczajony do obecności ludzi zza granicy. Jest ich tutaj dużo. Nikt mnie nie traktuje jakoś specjalnie, nie pokazuje palcami w tramwaju, nie zaczepia. I możesz się swobodnie porozumiewać. A co w języku polskim sprawia ci największą trudność? Odmiana czasowników i rzeczowników – mam z tym najwięcej problemów. Całe szczęście, że w szkole uczyłem się łaciny, … po łacinie? Uczyłem się „łaciny”, ale mówiłem „po łacinie”. No właśnie (śmiech). Dlatego może trochę szybciej zrozumiałem polską odmianę. Ale macie bardzo dużo wyjątków!? Kiedy pisać „ż”, a kiedy „rz” – to jest bardzo trudne i zupełnie nie widzę tej różnicy. Może cię to pocieszy, ale Polacy też mają z tym problem. Rozumiesz wszystko, jak ktoś szybko mówi? Raczej tak. Kłopot mam ze slangiem. Widać, że zwycięstwo w turnieju językowym organizowanym przez Studium Języków Obcych na PWr było w pełni zasłużone.
Miło się startowało w tym konkursie, ale przyznam, że nie było zbyt dużej konkurencji. Najbardziej rozczarowało mnie to, że nikt nie wystartował w konkurencji z języka włoskiego. We Wrocławiu dużo jest Włochów? La Repubblica podała niedawno, że na Dolnym Śląsku mieszka nas około 2, 5 tysiąca. Ale ja myślę, że we Wrocławiu to około 800 osób. Jakiś czas temu była tutaj telewizja RAI i robili program o Wrocławiu. Zachęcaliśmy przed kamerą do odwiedzenia miasta. Teraz właśnie walczymy o własnego włoskiego krasnala. Rozpoczęliśmy taką akcję crowdfounding’ową wśród internautów. Jeżeli ktoś się chce dołączyć, to zapraszam na stronę www.indiegogo.com. Dużo już zebraliście? Prawie 90 proc. potrzebnej sumy! Wróćmy jeszcze do twojej rodziny. Nie jesteś chyba takim typowym Włochem, o którym mówi się… … wiem, wiem, że jak najdłużej trzyma się mamy (śmiech). Ostatnio rozmawiałem ze znajomym, który mnie pytał, czy we Włoszech jest taki przepis, który mówi, że syn ma prawo mieszkać z rodzicami do 35. roku życia. Mój brat pracuje na stałe w Niemczech, ja wyjechałem do Polski – chyba nie jesteśmy typową rodziną. Możesz polecić jakieś miejsce we Wrocławiu, w którym podają prawdziwe włoskie jedzenie? Szczerze, to niestety nie. Jak chcę zjeść dobrą włoską pastę, to robię ją sobie sam. Najbardziej smakuje mi lasagne. W lecie pracuję w niemieckiej restauracji i tam gotuję. A włoską pizzę najlepiej jeść… we Włoszech. Lubisz polską kuchnię? Oczywiście. Na święta nawet lepiłem pierogi. Bigosu jeszcze nie umiem sam zrobić. To już jest wielka sztuka. Jakie masz plany zawodowe? Chciałbym zostać we Wrocławiu. Tu jest naprawdę dużo możliwości dla informatyków. Myślę, żeby zająć się tworzeniem stron internetowych, ale nie tylko. Rozmawiała Iwona Szajner
|