Pomiń polecenia Wstążki
Przeskocz do głównej zawartości
Drukuj

100-lecie urodzin profesora Jana Trojaka

04.11.2013 | Aktualizacja: 13.11.2013 10:43

Sesja w Centrum Konferencyjnym PWr z okazji 100-lecia urodzin profesora Jana Trojaka (fot. Krzysztof Mazur)

Mija 19 lat od jego śmierci i 100 lat od urodzin. Stworzył nas i ukształtował. Uczył nie tylko zawodu, ale i przyzwoitości – mówił profesor Andrzej Wiszniewski. W poniedziałek 4 listopada elektrycy z wrocławskiego oddziału SEP i Politechniki Wrocławskiej obchodzili 100-lecie urodzin profesora Jana Trojaka.
W kościele przy ul. Bujwida odprawiona została msza św. w intencji profesora, przyjaciele zmarłego spotkali się przy jego grobie na cmentarzu św. Wawrzyńca, w Centrum Konferencyjnym PWr zorganizowana została rocznicowa sesja.  – Historia nie opisała jeszcze w pełni dorobku profesora Trojaka. Dochodzimy dopiero do tej świadomości. Ale pragniemy, by następne pokolenia wychowanków dorastały do Jego formatu i osiągnięć – mówił o. Jan Opala odprawiający mszę w intencji profesora.
W sesji  w Centrum Kongresowym PWr udział wzięli: rektor Politechniki Wrocławskiej profesor Tadeusz Więckowski, trzej byli rektorzy PWr: profesor Andrzej Mulak, profesor Wacław Kasprzak i profesor Andrzej Wiszniewski, dziekani: Wydziału Elektroniki profesor Jan Zarzycki i Wydziału Elektrycznego profesor Waldemar Rebizant, przewodniczący OW SEP Zbigniew Nowicki, goście z innych miast, a nawet z innego kontynentu (Irakijczyk dr inż. Yesri Zaki Al-Harbawi, doktorant profesora Wiszniewskiego).
– Co zrobiłaby uczelnia, gdyby nie miała szczęścia do ludzi? Gdyby w 1945 roku po pierwszym polskim wykładzie profesora Kazimierza Idaszewskiego nie nastąpiły kolejne? Politechnika we Wrocławiu nie stałaby się faktem – przypomniał profesor Tadeusz Więckowski.
Profesor Jan Trojak na Politechnice Wrocławskiej wykładał przez ponad 30 lat, ale mało brakowało, by nigdy nie dotarł do Wrocławia. – Dwukrotnie uniknął śmierci w sytuacji niemal beznadziejnej – opowiadała Barbara Trojak, córka profesora. – Pierwszy raz było to w okolicach Hrubieszowa po 17 września 1939 roku, gdy jego oddział został otoczony przez oddział sowiecki. Wziętych w niewolę Polaków zaczęto na miejscu zabijać. Dopiero przyjazd jakiegoś wyższego oficera przerwał akcję. Gdyby oficer zjawił się kilka chwil później, przyszły specjalista zabezpieczeń nie pracowałby na PWr. Potem wraz z innymi żołnierzami został skierowany do obozu w pobliżu Starobielska. Wielu z obecnych tam jeńców znalazło się na liście katyńskiej. Jan Trojak zwrócił uwagę komendanta obozu, Ormianina, który w śniadym i czarnowłosym żołnierzu dostrzegł podobieństwo do swoich rodaków. – Ja cziornyj i ty cziornyj; idi domoj! – powiedział niespodziewanie i zwolnił z obozu.
W poniedziałek o dorobku profesora Trojaka mówili jego uczniowie: Bohdan Synal, dr inż. Zbigniew Lubczyński. Profesor Andrzej Wiszniewski przekazał bardzo osobiste wspomnienie o swoim mistrzu i przyjacielu. Wszyscy podkreślali serdeczne podejście profesora do studentów i wychowanków. Dodawali, że atmosfera zaufania i współpracy oddziałuje nawet i dziś na jego „naukowe praprawnuki”. – To profesor Trojak wpoił nam, pracownikom służby zabezpieczeń, wspaniały styl pracy oparty na dociekliwości, odpowiedzialności  i staranności – mówiła Sylwia Wróblewska z Zakładów Energetycznych Okręgu Południowego. – Korzystałam z wielu publikacji profesora, on namówił mnie do napisania pracy doktorskiej i tu pod jego kierunkiem powstała pierwsza praca zespołowa na temat zabezpieczeń.
Dr inż. Yesri Zaki Al-Harbawi, który uzyskał magisterium (1987) i doktorat (1991) w Instytucie Energoelektryki wspominał swój pobyt na PWr: – Jako młody człowiek nie miałem szerokich kontaktów z profesorem Janem Trojakiem, ale szczególnie wspominam jego życzliwość wobec mnie jako autora publikacji konferencyjnej. Przy tym z sentymentem myślę o latach osiemdziesiątych w Polsce. Zmiany, jakie zaszły od tego czasu, choć świadczą o dobrobycie, nie rekompensują zmiany klimatu. Panująca wtedy atmosfera kontaktów między ludźmi była nadzwyczajna.
Odczytano okolicznościowy adres skierowany przez wielokrotnego prezesa SEP i członka zarządu głównego tej organizacji Jacka Szpotańskiego. Podkreśla on, że profesor Trojak „podziwiany jest nie tylko za wielkie serce, ale i niezłomną postawę w okresach szczególnie trudnych dla kraju. (…) Ten niezwykły człowiek miał dla wszystkich wielkie serce przy tak znakomitym umyśle i twardym kręgosłupie, dlatego też był podziwiany, szanowany i kochany.”  
 – Dowiedziałam się tu o Ojcu wielu rzeczy, o których nie miałam pojęcia – powiedziała na zakończenie sesji Barbara Trojak. – Zrozumiałam, że On żyje w Waszej pamięci. SEP był dla Taty drugą rodziną, a swoich pracowników traktował jak synów. Bardzo dziękuję organizatorom i uczestnikom tych obchodów.
Maria Kisza
O Mistrzu i Przyjacielu – wspomnienie profesora Andrzeja Wiszniewskiego:
To było chyba w roku 1963, gdy uroczystą kolacją świętowaliśmy pięćdziesięciolecie urodzin naszego szefa i przyjaciela profesora Jana Trojaka. Byliśmy z rodzinami i po serii oficjalnych toastów za zdrowie Jubilata w pewnym momencie moja małżonka wstała z kielichem wina w dłoni i powiedziała: „Wznoszę toast za zdrowie pogromcy naszych mężów”.
Oczywiście wszyscy wybuchli śmiechem wiedząc, że to tylko żart, bowiem nasz profesor pogromcą na pewno nie był. Miał raczej skłonności patriarchalne. Chciał być dla swych podwładnych jak ojciec ‒ sprawiedliwy, wymagający, gdy trzeba, to surowy, ale na pewno przyjacielski. Takim był od samego początku, a na pewno od czasu, gdy w roku 1957 dołączyłem do Jego zespołu jako piąta osoba. Bowiem wcześniej byli już w nim Janek Pytel, Bohdan Synal, nieżyjący już Henryk Lemisiewicz oraz Józef Rozynek. Tak, Profesor pogromcą na pewno nie był, choć czasem ‒ gdy był zdania, że moglibyśmy robić więcej - zwykł mówić: „Dlaczego ja mam ciągle być poganiaczem wielbłądów?” Ale choć nas dopingował, to tak naprawdę nigdy nie poganiał.
Gdy dziś myślę o tych paru dziesiątkach lat, które wspólnie przeżyliśmy budując najpierw Zakład Zabezpieczeń, później Katedrę Zabezpieczeń, a w końcu Instytut Energoelektryki, to zastanawiam się, co najwyżej cenił nasz mistrz i przełożony. Chyba były to dwie sprawy: wyniki w pracy badawczej oraz ogólna przyzwoitość. A w tej ostatniej mieściła się i rzetelność finansowa, i przyjacielski stosunek do współpracowników oraz lojalność. I dlatego, gdy którejś z tych cech zabrakło, nasz Szef czuł się zawiedziony i przeżywał to bardzo boleśnie. Tak było, gdy w roku 1968 dwóch członków zespołu wpadło w antysemicką histerię oskarżając zarówno profesora Trojaka, jak i nas ‒ współkolegów ‒ o sprzyjanie syjonistom, a nawet o żydowskie korzenie. A oskarżenie to, choć z gruntu nieprawdziwe, mogło przynieść katastrofalne skutki. Bowiem niemal cały zespół profesora Trojaka, z szefem na czele, sprzyjał strajkującym studentom i okazywał im pomoc. W raportach SB zapisano taki fragment: „Kilku pracowników Politechniki Wrocławskiej (dr Jan Trojak, dr Jan Pytel, dr Andrzej Wiszniewski i dr Antoni Sakier [błąd w nazwisku ‒ powinno być Schier, ot SB-cka bylejakość] w okresie zajść marcowych aktywnie popierała wystąpienia studentów, zaś obecnie swoją postawą i poglądami prosyjonistycznymi negatywnie oddziaływuje na młodych pracowników naukowych i studentów”. W owych dniach taki zapis wspierany oskarżeniami dwóch współpracowników Profesora mógł się dla niego fatalnie skończyć. Na szczęście ówczesny wszechwładny na Politechnice zastępca rektora profesor Tadeusz Porębski miał wystarczająco przyzwoitości i siły, by nie dopuścić do represji i w sumie włos nam z głowy nie spadł.
Ale mimo tego przykrego incydentu zespół profesora Jana Trojaka chyba go nie zawiódł. A fakt, że zarówno wówczas, jak i dziś (choć obecnie w Zakładzie Automatyki i Sterowania w Elektroenergetyce większość to „naukowe praprawnuki” Profesora) świadczy o tym, że swych współpracowników potrafił wychować na uczciwych i przyzwoitych ludzi. A co też bardzo ważne, to ludzie darzący się przyjaźnią mimo mijających lat i zmiennych kolei losu.
Ale wróćmy do osoby profesora Jana Trojaka. Był szczerym i głębokim patriotą, a jednocześnie ze zdrowym rozsądkiem podchodził do realiów PRL-u. Nienawidził komunizmu oraz Sowietów, którzy przynieśli go na ostrzach bagnetów. Pamiętał doskonale, jak o włos uniknął egzekucji, gdy jako oficer Wojska Polskiego został wzięty do niewoli przez oddział sowiecki we wrześniu 1939 roku. Ale jednocześnie miał świadomość, że „dłużej klasztora niż przeora” i z ogromnym zaangażowaniem budował podstawy gospodarcze i naukowe kraju. W roku 1980 z całą sympatią odnosił się do fali solidarnościowej, choć sam nie angażował się w działalność tego ruchu. Ale gdy stan wojenny sparaliżował kraj, gdy zmiótł wybrane demokratycznie władze Politechniki zamykając w więzieniach szereg osób, to nie tylko okazywał ogromną pomoc internowanym i aresztowanym, ale też wykazał się wielką lojalnością. Otóż jednym z niespełnionych marzeń Profesora było stanowisko rektora Politechniki. Ale gdy po usunięciu z tej funkcji profesora Tadeusza Zipsera ówczesny I Sekretarz KW PZPR profesor Tadeusz Porębski zaproponował, by to właśnie profesor Jan Trojak zajął rektorski gabinet, to Profesor odmówił. Bowiem tak właśnie rozumiał słowo: „przyzwoitość”.
Profesor cenił formę, a niekiedy nawet lubił celebrę. Nas, młodziaków, to nieco denerwowało i nawet niekiedy śmieszyło. Pamiętam ‒ ze wstydem ‒ mój wygłup z tym związany. Gdy w roku 1962 docent Jan Trojak został profesorem Janem Trojakiem (bardzo to sobie cenił, choć my zawsze i tak tytułowaliśmy go profesorem), zaprosił swój zespół na kawę z kieliszkiem Budafoku ‒ bo wówczas o modnej dziś whisky nikt nawet nie marzył. A w zwyczaju było, że sukcesy ludzi z naszego zespołu były potwierdzane niemałą ilością trunków. Tymczasem awans naszego szefa uczczony był tylko kieliszkiem winiaku. Natomiast po wzniesieniu stosownego toastu Profesor wygłosił następujące słowa: „Moi drodzy, zostałem profesorem, co zobowiązuje mnie do właściwego wychowania współpracowników. Dlatego zamiast organizować wielką i zakrapianą uroczystość postanowiłem zaprosić was z małżonkami na koncert do filharmonii”. To było czymś zupełnie nowym więc zdębieliśmy. A ja, głupi młokos, choć już z doktorskim tytułem, zapytałem: „Czy nie można by tego zamienić na cyrk?”
Moim wybrykiem Profesor był oburzony i (słusznie) dotknięty. Już nie pamiętam, czy do koncertu w filharmonii doszło, ale na pewno zawiodłem swego Szefa. Jednak jako człowiek wielkoduszny urazy w sercu nie chował.
Profesor był bardzo szanowany i lubiany nie tylko przez polskich, ale też i zagranicznych zabezpieczeniowców. Spotykał  się z nimi na konferencjach CIGRE oraz brytyjskiego IEE, był też szefem polskiego Komitetu 34 PKWSE. Prowadził ożywioną korespondencję, znakomicie kierował pracą Komitetu i często wyjeżdżał za granicę.
Niekiedy mu towarzyszyłem w tych podróżach i doskonale wiedziałem, że jest nie tylko znakomitym szefem delegacji, ale też świetnym kompanem. Potrafił nie tylko doskonale orientować się w złożonych układach świata międzynarodowych, konkurujących ze sobą zabezpieczeniowców, ale też osłaniać moje młodzieńcze wybryki wynikające z umiłowania mocnych trunków i pięknych kobiet.
A jeśli idzie o trunki, to Profesor nie gardził dobrym alkoholem. Wiele razy po całym ciężkim dniu międzynarodowych spotkań i referatów mówił do mnie: „Wpadnij wieczorem do mego pokoju, mam w walizce jeszcze buteleczkę, a koniecznie trzeba się odtruć”. Ale się nie upijał. Nie widziałem nigdy i przy żadnej okazji by był pijany. Zawsze trzymał fason.
W pracy na Politechnice cieniem kładła się animozja między profesorami: Janem Trojakiem i Janem Kożuchowskim. Obydwaj byli silnymi i wybitnymi osobowościami, a my chyba nigdy nie wiedzieliśmy ‒ a może oni sami już o tym nie pamiętali ‒ co spowodowało tą wzajemną niechęć. Ale trzeba przyznać, że wzajemne relacje naszych szefów nie uderzały nas, członków obydwu zespołów. I zapewne wszyscy bardzo się uradowaliśmy, gdy w latach osiemdziesiątych, obydwaj adwersarze byli już na emeryturze, doszło do zgody. Dziś obydwaj spotykając się u stóp boskiego tronu, pewnie zaśmiewają się z tych ziemskich namiętności.
Profesor nie posiadał stopnia doktorskiego, choć nań po stokroć zasługiwał będąc promotorem wielu doktorantów. Ale bolał nad tym i to tym bardziej, że niektórzy złośliwcy próbowali go dotknąć tym, że tych dwóch literek nie ma przed nazwiskiem. Ale był człowiekiem zbyt dumnym, by okazywać swe niezadowolenie czy też próbować wejść do doktorskiego grona kuchennymi schodami. Zresztą w latach dziewięćdziesiątych, gdy Politechnika Wrocławska chciała go obdarzyć doktoratem honorowym, to początkowo nie wyraził zgody.
Trzeba było wielu rozmów i perswazji, by zgodził się przyjąć doktorską togę. Mam przed oczyma postać Profesora, gdy stojąc na mównicy w politechnicznej auli ubrany w doktorski strój wygłaszał świetny wykład. Ostatni w swej bogatej akademickiej karierze, bowiem parę dni później trafił do szpitala, z którego już nie wrócił. A Politechnika umieszczając nazwisko Jan Trojak na marmurowej tablicy doktorów honorowych może być z niego dumna i wdzięczna, bowiem to On i Jemu podobni tworzyli to, czym dziś jest nasza uczelnia.
W tym roku mija sto lat od dnia, w którym na świat przyszedł mały Janek – późniejszy profesor Jan Trojak. Mija też 19 lat od momentu, gdy Profesor świat ten opuścił.
Żegnaliśmy go z wielkim smutkiem, a dziś kładąc na Jego mogile wiązanki kwiatów zdajemy sobie sprawę, jak bardzo jesteśmy mu wdzięczni. On nas stworzył, On nas ukształtował, On nie tylko uczył nas zawodu, ale też przyzwoitości. A przyzwoitości nie można nauczać na wykładach, choć wielu dziś myśli inaczej. Przyzwoitości uczy się własnym przykładem. Obyśmy zawsze tak postępowali, by profesor Jan Trojak był z nas dumny. By z dumą mógł o nas mówić: „moi uczniowie”.