Pracę na
Politechnice Wrocławskiej zaczęła w maju 2008 r. – To był już środek
sezonu, na dokładkę panowała susza. Byłam przerażona tym, co mnie czeka –
wspomina początek swojej pracy na uczelni. Jednak zawsze była pewna, że
chce zawodowo zajmować się roślinami. – Mam to w genach – żartuje. –
Także mój dziadek był ogrodnikiem.
Halina Lipińska
skończyła studia ogrodnicze na wrocławskiej Akademii Rolniczej, przez
kilkanaście lat z mężem prowadziła gospodarstwo ogrodniczo-nasienne
(zajmowali się m.in. tulipanami). Kiedy jednak w Polsce po 1989 r.
rozpoczęły się przemiany gospodarcze, wielu z ich odbiorców upadło lub
zmieniło profil działalności. Wtedy sprzedała gospodarstwo, ukończyła
podyplomowe studia na Akademii Ekonomicznej i zaczęła pracować jako
księgowa. Uczestniczyła w różnych kursach i szkoleniach, zdobywając
wszelkie możliwe uprawnienia w zakresie księgowości. – Starałam się
zawsze uczestniczyć w szkoleniach z najwyższej półki – wspomina. –
Uważam, że jeśli się coś robi, to trzeba to robić dobrze.
Jednak
nawet wtedy, kiedy pracowała jako ekonomistka, pozostała wierna
ogrodnictwu. Wieczorami, po pracy, projektowała ogrody. – To też
wymagało wysiłku, zamawiający stawiali mi konkretne wymagania, trzeba
się było ciągle uczyć – opowiada. – Jednak przy tym zajęciu odpoczywałam
od księgowości.
Wreszcie na początku 2008 r. znalazła ogłoszenie, że
Politechnika Wrocławska poszukuje kandydata na stanowisko ogrodnika.
Pomyślała, że nareszcie ma okazję, żeby połączyć pracę z realizowaniem
swojej pasji. – Byłam tak przejęta, że nie zauważyłam, że w ogłoszeniu
wyraźnie była mowa o poszukiwaniu mężczyzny na to stanowisko – śmieje
się. – Pobiegłam jak na skrzydłach, żeby złożyć dokumenty. I zostałam
przyjęta.
Znajomi
często pytali ją, co ogrodnik może robić na uczelni technicznej.
Uważali, że „technokratom” w charakterze zieleni może wystarczyć kawałek
trawnika, może jakieś drzewo. Podobnie wypowiadali się na początku
również administratorzy niektórych obiektów uczelni, którzy są
odpowiedzialni także za wygląd otoczenia „swoich” budynków. – Być może
obawiali się dodatkowych obowiązków związanych z pielęgnacją kwiatów i
krzewów – uśmiecha się ogrodniczka. – Na początek więc prawie na siłę
sadziłam w niektórych miejscach rośliny niemal „samoobsługowe”, które
wystarczyło od czasu do czasu podlać i wyplewić ziemię.
Wkrótce w
miejsce dawniejszego oporu pojawiła się rywalizacja – kiedy niechętni
przekonali się, że w sąsiedztwie jest pięknie, a nakład pracy sąsiada
nie jest wcale większy niż wcześniej, też zapragnęli kwiatów. Lipińska
zaczęła wszędzie nasadzać kwiaty, dobierała je tak, aby w każdym miejscu
cały czas coś kwitło. Teraz co roku wysadza ponad
1500 roślin sezonowych. – W ładnym otoczeniu lepiej się pracuje – podkreśla.
1.Jej dumą jest kolekcja
rododendronów.
Liczy ona dziewięć gatunków – od płożących do całkiem dużych,
kwitnących w różnych terminach i różnych kolorach. Na kwaśnych ziemiach
uprawia
azalie. W sferze marzeń pozostaje na razie kolekcja
wrzosów i
wrzośców: na razie nie ma na nią miejsca.
Ciekawy jest początek politechnicznej kolekcji
pacioreczników.
– Właściwie nie zamierzałam zbierać tych roślin – mówi ogrodniczka. –
Jednak kiedyś pan Andrzej z brygady zaplecza gospodarczego przyniósł mi
ze swojego domu paciorecznik. Okazało się, że to bardzo cenna odmiana, o
żółto-cytrynowych kwiatach. Posadziłam roślinę między budynkami A-2 i
A-3. Wtedy ktoś inny pochwalił się, że ma w domu inne odmiany
paciorecznika, o różowych i czerwonych kwiatach. Przyniósł kilka
sadzonek. Dosadziłam je w pobliżu pierwszego i zaczęłam rozglądać się za
następnymi. Pan Andrzej mnie po prostu sprowokował do stworzenia tej
kolekcji.
Inni pracownicy uczelni też czasem przynosili jej sadzonki
czy szczepki roślin. – Potem często słyszałam pytanie: „Jak się czuje
MOJA roślina?” – uśmiecha się Lipińska i dodaje, że sadzonki szałwii
hodował w jednym z laboratoriów Wydziału Budownictwa. Czasem też
wymienia rośliny, których ma za dużo, na inne, które dostaje od innych
pasjonatów kwiatów. – Ta pasja się udziela – śmieje się ogrodniczka.
2. Obok budynku C-7 rosną
berberysy Julianny.
– To roślina wiecznie zielona, czasem tylko zmienia kolor liści na
żółty lub czerwony, ma czerwone owoce – wyjaśnia ogrodniczka. – Trzeba z
nią jednak uważać, bo ma długie, twarde kolce. To jej mechanizm
obronny. Największą dumą Haliny Lipińskiej są
kielichowce wonne, z powodu zapachu nazywane też
drzewami truskawkowymi.
We Wrocławiu są chyba tylko trzy takie rośliny: dwie rosną przed
budynkiem C-7, trzecia – w kompleksie budynków przy ul. Długiej. – Nie
jestem pewna, czy rosną one również w Ogrodzie Botanicznym: najbliższe,
które widziałam, są w arboretum w Wojsławicach – mówi Lipińska.
3. W pobliżu rowerowni przy Serowcu posadziła dwie ozdobne
wiśnie japońskie i
wiśnię płaczącą.
– Na razie są one jeszcze niepozorne, ale ja już widzę, jak będą
wyglądały za kilkanaście lat – zapowiada. – Utworzą nad alejką kwietny
tunel. Przed głównym wejściem do C-6 kwitnie
drzewo różane.
– To zwykła róża sztamowa, którą każdy może sobie wyhodować – mówi
ogrodniczka. Jednak róża wyhodowana przez Lipińską osiągnęła wyjątkowo
okazałe rozmiary. Kwitnie ona co najmniej dwa razy w roku. – Cała
tajemnica sukcesu polega na tym, by w odpowiednim momencie przycinać
roślinę – wyjaśnia pani Halina.
4.-
Teraz Politechnika ma najpiękniejsze tereny zielone w całym mieście –
podkreśla Lipińska. – Jesteśmy chyba lepsi nawet od Uniwersytetu
Przyrodniczego. Sukces nie byłby możliwy, gdyby musiała wszystko robić
sama. 87 hektarów to ogromny teren. Na szczęście w pracy pomagają jej
administratorzy budynków, pracownicy brygady zaplecza gospodarczego, a
nawet placowi i panie sprzątające. – Cała moja praca polega na współpracy z
nimi wszystkimi. Ostateczny efekt to nasze wspólne dzieło. To, co oni
robią, często wykracza poza zakres ich obowiązków – mówi Lipińska. I
dodaje, że prace ogrodnicze (np. nawożenie czy przycinanie) muszą być
wykonywane w ściśle określonym czasie, nie można ich odłożyć na następny
tydzień czy miesiąc. – To jest ciężka praca fizyczna – twierdzi. –
Często ryjemy szpadlem, upał nie upał, chodzimy upoceni, brudni – ale
potem widać efekty – podkreśla z satysfakcją. Lipińska już latem każdego
roku zaczyna pracować na następny sezon: chodzi o to, by np. przycinać
krzewy i drzewa wtedy, kiedy nie zaczynają się przygotowywać do
kwitnienia.
W nielicznych wolnych chwilach
Halina Lipińska
zajmuje się swoimi innymi pasjami – renowacją starych mebli i pływaniem
pontonem. W młodości pływała kajakiem po Brdzie, choć w tamtych czasach
nie istniał tam park krajobrazowy, a kajakarstwo było przez wiele osób
uważane za dziwactwo.
Pytana o plany na emeryturę twierdzi, że na
pewno nie będzie się nudziła. – Oby tylko zdrowie dopisało – mówi. Nie
martwi się o to, co się wtedy stanie z politechnicznym „ogrodem
botanicznym”. – Zostają inni ludzie i ich pasja. A pasja jest zaraźliwa –
podkreśla.
Maria Lewowska,
fot. Krzysztof Mazur
Na zdjęciach:1. Owoc magnolii
2. Berberys Julianny
3. Kwiat kielichowca wonnego
4. Drzewo różane przy C-6