Pomiń polecenia Wstążki
Przeskocz do głównej zawartości

Ludzie Politechniki

Drukuj

​Halina Lipińska: - Politechnika ma najpiękniejsze tereny zielone w całym mieście

10.09.2014 | Aktualizacja: 12.09.2014 11:24

Halina Lipińska od sześciu lat jest ogrodniczką na Politechnice Wrocławskiej (fot. Krzysztof Mazur)

Ma pod opieką 87 ha terenów zielonych należących do Politechniki Wrocławskiej. O roślinach może mówić całymi godzinami. Halina Lipińska - jedyna ogrodniczka zatrudniona na naszej uczelni

Pracę na Politechnice Wrocławskiej zaczęła w maju 2008 r. – To był już środek sezonu, na dokładkę panowała susza. Byłam przerażona tym, co mnie czeka – wspomina początek swojej pracy na uczelni. Jednak zawsze była pewna, że chce zawodowo zajmować się roślinami. – Mam to w genach – żartuje. – Także mój dziadek był ogrodnikiem.

Halina Lipińska skończyła studia ogrodnicze na wrocławskiej Akademii Rolniczej, przez kilkanaście lat z mężem prowadziła gospodarstwo ogrodniczo-nasienne (zajmowali się m.in. tulipanami). Kiedy jednak w Polsce po 1989 r. rozpoczęły się przemiany gospodarcze, wielu z ich odbiorców upadło lub zmieniło profil działalności. Wtedy sprzedała gospodarstwo, ukończyła podyplomowe studia na Akademii Ekonomicznej i zaczęła pracować jako księgowa. Uczestniczyła w różnych kursach i szkoleniach, zdobywając wszelkie możliwe uprawnienia w zakresie księgowości. – Starałam się zawsze uczestniczyć w szkoleniach z najwyższej półki – wspomina. – Uważam, że jeśli się coś robi, to trzeba to robić dobrze.
Jednak nawet wtedy, kiedy pracowała jako ekonomistka, pozostała wierna ogrodnictwu. Wieczorami, po pracy, projektowała ogrody. – To też wymagało wysiłku, zamawiający stawiali mi konkretne wymagania,  trzeba się było ciągle uczyć – opowiada. – Jednak przy tym zajęciu odpoczywałam od księgowości.
Wreszcie na początku 2008 r. znalazła ogłoszenie, że Politechnika Wrocławska poszukuje kandydata na stanowisko ogrodnika. Pomyślała, że nareszcie ma okazję, żeby połączyć pracę z realizowaniem swojej pasji. – Byłam tak przejęta, że nie zauważyłam, że w ogłoszeniu wyraźnie była mowa o poszukiwaniu mężczyzny na to stanowisko – śmieje się. – Pobiegłam jak na skrzydłach, żeby złożyć dokumenty. I zostałam przyjęta.
Znajomi często pytali ją, co ogrodnik może robić na uczelni technicznej. Uważali, że „technokratom” w charakterze zieleni może wystarczyć kawałek trawnika, może jakieś drzewo. Podobnie wypowiadali się na początku również administratorzy niektórych obiektów uczelni, którzy są odpowiedzialni także za wygląd otoczenia „swoich” budynków. – Być może obawiali się dodatkowych obowiązków związanych z pielęgnacją kwiatów i krzewów – uśmiecha się ogrodniczka. – Na początek więc prawie na siłę sadziłam w niektórych miejscach rośliny niemal „samoobsługowe”, które wystarczyło od czasu do czasu podlać i wyplewić ziemię.
Wkrótce w miejsce dawniejszego oporu pojawiła się rywalizacja – kiedy niechętni przekonali się, że w sąsiedztwie jest pięknie, a nakład pracy sąsiada nie jest wcale większy niż wcześniej, też zapragnęli kwiatów. Lipińska zaczęła wszędzie nasadzać kwiaty, dobierała je tak, aby w każdym miejscu cały czas coś kwitło. Teraz co roku wysadza ponad 1500 roślin sezonowych. – W ładnym otoczeniu lepiej się pracuje – podkreśla.
ogrodniczka4_09.09.2014.JPG1.
Jej dumą jest kolekcja rododendronów. Liczy ona dziewięć gatunków – od płożących do całkiem dużych, kwitnących w różnych terminach i różnych kolorach. Na kwaśnych ziemiach uprawia azalie. W sferze marzeń pozostaje na razie kolekcja wrzosów i wrzośców: na razie nie ma na nią miejsca.
Ciekawy jest początek politechnicznej kolekcji pacioreczników. – Właściwie nie zamierzałam zbierać tych roślin – mówi ogrodniczka. – Jednak kiedyś pan Andrzej z brygady zaplecza gospodarczego przyniósł mi ze swojego domu paciorecznik. Okazało się, że to bardzo cenna odmiana, o żółto-cytrynowych kwiatach. Posadziłam roślinę między budynkami A-2 i A-3. Wtedy ktoś inny pochwalił się, że ma w domu inne odmiany paciorecznika, o różowych i czerwonych kwiatach. Przyniósł kilka sadzonek. Dosadziłam je w pobliżu pierwszego i zaczęłam rozglądać się za następnymi. Pan Andrzej mnie po prostu sprowokował do stworzenia tej kolekcji.
Inni pracownicy uczelni też czasem przynosili jej sadzonki czy szczepki roślin. – Potem często słyszałam pytanie: „Jak się czuje MOJA roślina?” – uśmiecha się Lipińska i dodaje, że sadzonki szałwii hodował w jednym z laboratoriów Wydziału Budownictwa. Czasem też wymienia rośliny, których ma za dużo, na inne, które dostaje od innych pasjonatów kwiatów. – Ta pasja się udziela – śmieje się ogrodniczka.
berberys_9.09.jpg2.
Obok budynku C-7 rosną berberysy Julianny. – To roślina wiecznie zielona, czasem tylko zmienia kolor liści na żółty lub czerwony, ma czerwone owoce – wyjaśnia ogrodniczka. – Trzeba z nią jednak uważać, bo ma długie, twarde kolce. To jej mechanizm obronny. Największą dumą Haliny Lipińskiej są kielichowce wonne, z powodu zapachu nazywane też drzewami truskawkowymi. We Wrocławiu są chyba tylko trzy takie rośliny: dwie rosną przed budynkiem C-7, trzecia – w kompleksie budynków przy ul. Długiej. – Nie jestem pewna, czy rosną one również w Ogrodzie Botanicznym: najbliższe, które widziałam, są w arboretum w Wojsławicach – mówi Lipińska.
ogrodniczka2_09.09.2014.JPG3.
W pobliżu rowerowni przy Serowcu posadziła dwie ozdobne wiśnie japońskie i wiśnię płaczącą. – Na razie są one jeszcze niepozorne, ale ja już widzę, jak będą wyglądały za kilkanaście lat – zapowiada. – Utworzą nad alejką kwietny tunel. Przed głównym wejściem do C-6 kwitnie drzewo różane. – To zwykła róża sztamowa, którą każdy może sobie wyhodować – mówi ogrodniczka. Jednak róża wyhodowana przez Lipińską osiągnęła wyjątkowo okazałe rozmiary. Kwitnie ona co najmniej dwa razy w roku. – Cała tajemnica sukcesu polega na tym, by w odpowiednim momencie przycinać roślinę – wyjaśnia pani Halina.
ogrodniczka6_09.09.2014.JPG4.
- Teraz Politechnika ma najpiękniejsze tereny zielone w całym mieście – podkreśla Lipińska. – Jesteśmy chyba lepsi nawet od Uniwersytetu Przyrodniczego. Sukces nie byłby możliwy, gdyby musiała wszystko robić sama. 87 hektarów to ogromny teren. Na szczęście w pracy pomagają jej administratorzy budynków, pracownicy brygady zaplecza gospodarczego, a nawet placowi i panie sprzątające. – Cała moja praca polega na współpracy z nimi wszystkimi. Ostateczny efekt to nasze wspólne dzieło. To, co oni robią, często wykracza poza zakres ich obowiązków – mówi  Lipińska. I dodaje, że prace ogrodnicze (np. nawożenie czy przycinanie) muszą być wykonywane w ściśle określonym czasie, nie można ich odłożyć na następny tydzień czy miesiąc. – To jest ciężka praca fizyczna – twierdzi. – Często ryjemy szpadlem, upał nie upał, chodzimy upoceni, brudni – ale potem widać efekty – podkreśla z satysfakcją. Lipińska już latem każdego roku zaczyna pracować na następny sezon: chodzi o to, by np. przycinać krzewy i drzewa wtedy, kiedy nie zaczynają się przygotowywać do kwitnienia.
W nielicznych wolnych chwilach Halina Lipińska zajmuje się swoimi innymi pasjami – renowacją starych mebli i pływaniem pontonem. W młodości pływała kajakiem po Brdzie, choć w tamtych czasach nie istniał tam park krajobrazowy, a kajakarstwo było przez wiele osób uważane za dziwactwo.
Pytana o plany na emeryturę twierdzi, że na pewno nie będzie się nudziła. – Oby tylko zdrowie dopisało – mówi. Nie martwi się o to, co się wtedy stanie z politechnicznym „ogrodem botanicznym”. – Zostają inni ludzie i ich pasja. A pasja jest zaraźliwa – podkreśla.
Maria Lewowska, fot. Krzysztof Mazur
Na zdjęciach:
1. Owoc magnolii
2. Berberys Julianny
3. Kwiat kielichowca wonnego
4. Drzewo różane przy C-6