Pomiń polecenia Wstążki
Przeskocz do głównej zawartości

Ludzie Politechniki

Drukuj

Dr. Romualda Kuźmińska: - Wolny czas? Ja go nie mam

25.02.2013 | Aktualizacja: 08.03.2013 15:40

Dr Romualda Kuźmińska, lektorka języka rosyjskiego

​Dr Romualda Kuźmińska, lektorka języka rosyjskiego, była dyrektorką SJO w latach 1987 1996, absolwentka filologii słowiańskiej na Uniwersytecie Wrocławskim, ukończyła też studia doktoranckie na Uniwersytecie w Sankt-Petersburgu w dziedzinie lingwistyki matematycznej.

Na Politechnice Wrocławskiej pracuje Pani jako lektor od 1973 r.
Zgadza się. Stażowo jestem obecnie najstarszym pracownikiem. To już niespełna 39 lat pracy w Studium.


Niezły wynik! A jak w ogóle znalazła się Pani na uczelni technicznej?
Interesowała mnie praca dydaktyczna i język naukowo-techniczny, dlatego pierwsze kroki po studiach skierowałam do Studium Politechniki, no i zostałam przyjęta.


39 lat to szmat czasu. Czy w tym okresie dużo się zmieniło w nauczaniu języków obcych?
Na pewno zaszły spore zmiany – zarówno w metodyce nauczania, jak i w całym systemie. Jako Studium zawsze staliśmy gdzieś na czele tych zmian. Ogromnym skokiem było wprowadzenie w roku 1989 całkiem nowego systemu, w którym student sam mógł wybierać język, poziom zaawansowania, czas rozpoczęcia i zakończenia nauki języka obcego. Otrzymywał na to 240 godzin, a na koniec musiał wykazać się znajomością dwóch języków – w tym jednego na poziomie zaawansowanym. Byliśmy pierwszą uczelnią w Polsce, która taki system wprowadziła. Potem, na początku 2000 r., zaczęliśmy przystosowywać się do europejskiego systemu nauczania języków, z podziałem na poziomy określone w dokumentach europejskich. Okazało się, że ów podział był bardzo zbliżony do tego, który u nas obowiązywał już od kilku lat. Teraz mamy kolejną zmianę – dostosowywanie do krajowych ram kwalifikacji. Czyli to, co do tej pory robiliśmy, przekładamy na nowe terminy i określamy oczekiwane efekty kształcenia.


A jak zmieniały się metody?
Tak naprawdę metod nauczania, opisanych w literaturze, jest kilka. Czasem któraś była wiodąca, potem pojawiały się następne. A najczęściej sięga się do „mieszanki” metod: z każdej można wybrać to, co najskuteczniej prowadzi do osiągnięcia założonego celu. Od zawsze podstawą w nauczaniu był podręcznik. W pierwszych latach istnienia Studium ich nie było. Ze wspomnień profesora Cygana dowiadujemy się, że kupował podręczniki za własne pieniądze. Lektorzy przynosili fragmenty zagranicznej literatury, do której mieli dostęp. Dziś rynek podręczników jest bogaty, mamy w czym wybierać. Zawsze ważnym elementem było wspomaganie dydaktyki środkami technicznymi. Wielkim wydarzeniem w latach 50. było zakupienie magnetofonu szpulowego, potem pojawiły się „kaseciaki”. W 1969 r. dla Studium zakupiono – jako pierwsze w kraju – laboratorium językowe firmy Tesla. I to znacznie zmieniło sposób pracy ze studentami. Pod koniec lat 80. nastąpił kolejny przełom – pojawiły się komputery. Zaczęliśmy opracowywać własne programy komputerowe wspomagające nauczanie języków. W 1991 r. dostaliśmy laboratorium komputerowe dla potrzeb nauczania języków obcych. Zaczęliśmy też kupować zagraniczne programy. Z pewnych materiałów korzystamy do dziś. Dzieliliśmy się i dzielimy się nadal naszymi doświadczeniami z innymi uczelniami na różnych konferencjach metodycznych.


Ale nie opracowano jeszcze takiej metody, która sama kładłaby wiedzę do głowy?
Myślę, że takiej metody się nie doczekamy. Niezmiennie od lat wysiłek w naukę musi włożyć zarówno uczeń, jak i nauczyciel.


Czy teraz studenci są inni niż 20-30 lat temu?
Zacznijmy od tego, że przez te lata bardzo zmienił się świat wokół nas. Teraz młodzi ludzie są bardziej otwarci, świadomi potrzeby znajomości języków. Nie wiem jednak, czy są bardziej pracowici. Na pewno wiedzą, gdzie skutecznie szukać informacji. Ostatnio przeczytałam gdzieś takie zdanie, że studiowanie zaczyna się wtedy, gdy w Google’ach nic nie można już znaleźć. Trochę to charakteryzuje współczesne pokolenie.


A czy obecnie młodzi ludzie są bardziej wymagający?
Pewnie tak. Ale to chyba dobrze. Zawsze chcieliśmy, żeby studenci współpracowali z nami, byli aktywni. Znacząca część młodzieży doskonale wie, czego chce, jest dociekliwa. Są też tacy, którzy ograniczają zaangażowanie tylko do minimum. Ich koronne tłumaczenie to: ja nie mam zdolności do języków. Zawsze wtedy tłumaczę, że język jest jak matematyka, wszystko jest w nim bardzo dokładnie poukładane i policzalne. Więc skoro studiują przedmioty ścisłe, oparte na „królowej nauk”, nie powinni mieć problemów z nauką języków.


Proszę powiedzieć, czy studenci chętnie teraz uczą się języka rosyjskiego? Czy ciągle jeszcze pokutuje gdzieś niechęć uwarunkowana „historycznie”?
Pamiętajmy, że na Politechnice od samego początku – nawet gdy język rosyjski był „dominujący”, uczyliśmy też angielskiego czy niemieckiego. Szczerze mówiąc, nigdy nie czułam ze strony studentów czegoś takiego jak przykry obowiązek uczenia się rosyjskiego. Nikt tu przecież nikogo do niczego nie zmuszał. Na pewno odkąd wprowadziliśmy wybieralność języka, zmniejszyła się ilość godzin rosyjskiego. Ale jest spora grupa osób, która wybiera go jako drugi język. Wiadomo, że teraz pierwszy – to obowiązkowy angielski. Zmieniło się to, że od jakiegoś czasu musimy uczyć tego języka od podstaw, czyli od poznawania alfabetu. Natomiast kiedyś podstawy znali wszyscy. 


A jaka jest teraz motywacja do nauki rosyjskiego?
Różna. Niektórzy chcą podróżować po Rosji. Planują na przykład pasjonującą wyprawę koleją transsyberyjską. Zauważyli, że język angielski nie przyda się im zbytnio gdzieś na głębokiej Syberii, aby kupić od „babuszki” na peronie np. coś do zjedzenia.


Wróćmy jednak do Studium. W związku z obchodzonym 60-leciem SJO podjęła się Pani opracowania księgi jubileuszowej. Trudno było zebrać te wszystkie informacje?
Zacznijmy od tego, że pomysł spisania dziejów naszego Studium pojawił się już 10 lat temu, czyli przy okazji 50-lecia. Profesor Jan Cygan przyniósł wtedy dwadzieścia stron tekstu ze swoimi wspomnieniami z pierwszego okresu działalności. Pomyślałam, że trzeba spróbować to wydać. Ale jakoś tak mijały lata i nic się nie działo. W międzyczasie swoje wspomnienia napisał również późniejszy dyrektor Studium [1981-1987 – red.] dr Wacław Sielicki. Szkoda mi było, żeby te wspomnienia pozostały „w szufladzie”. Jubileusz 60-lecia wydał mi się doskonałą okazją. Zgłosiłam więc pomysł przygotowania księgi ówczesnej dyrektor SJO – Małgorzacie Stawskiej. I zaczęło się zbieranie materiałów i ich redagowanie. Księga zawiera w pierwszej części wspomnienia kierowników (dyrektorów) Studium, a w drugiej – historię zespołów językowych. Spłynęło do mnie wiele wspomnień, zdjęć, dokumentów z prywatnych archiwów emerytowanych pracowników. Z bliższymi latami nie było problemu, bo zdążyliśmy już zgromadzić bogate archiwum, również fotograficzne, m.in. ze zdjęć robionych przez pana Krzysztofa Mazura.


Który okres był dla Pani najciekawszy?
Na pewno te pierwsze wspomnienia z lat 50. i 60. Naprawdę można się z nich dowiedzieć wielu wartościowych rzeczy. Wtedy pracowało tu zdecydowanie mniej osób. Na przykład w roku 1965 w Studium było 27 lektorów. Ja zostawiałam je pod koniec lat 90. z prawie setką lektorów. I ta liczba aż do teraz zbytnio się nie powiększyła – obecnie jest na nas 111 osób.


Ma Pani zajęcia ze studentami, opracowywała księgę i pewnie robi jeszcze wiele innych rzeczy. A jak najchętniej spędza Pani wolny czas?
Wolny czas? Szczerze? Ja go nie mam. Staram się, by poza pracą zawodową i obowiązkami domowymi korzystać z różnych wydarzeń kulturalnych, typu – Wratislavia Cantans, Przegląd Piosenki Aktorskiej, Festiwal Kultury Żydowskiej Simcha, festiwal filmowy Nowe Horyzonty czy premiery teatralne i operowe.
Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała: Iwona Szajner