Pomiń polecenia Wstążki
Przeskocz do głównej zawartości

Ludzie Politechniki

Drukuj

​Kobiety w nauce – wbrew stereotypom

10.03.2014 | Aktualizacja: 10.03.2014 13:42

Dr inż. Edyta Dyguda-Kazimierowicz jest adiunktem w Instytucie Chemii Fizycznej i Teoretycznej Politechniki Wrocławskiej (fot. Mateusz Augustyn)

Są mniej przebojowe, rzadziej starają się o granty i stypendia. Nie mają takiego przebicia jak mężczyźni - mówi dr inż. Edyta Dyguda-Kazimierowicz, jedna z zaledwie czterech wrocławianek i jedyna z Politechniki Wrocławskiej laureatka L’Oréal Polska dla Kobiet i Nauki

Za kilkanaście dni zacznie się nabór do kolejnej edycji programu stypendialnego. To szansa na niemałe pieniądze - tylko dla kobiet.

Rozmowa z dr inż. Edytą Dygudą-Kazimierowicz
Kobietom w nauce jest trudniej?
Dr inż. Edyta Dyguda-Kazimierowicz: - Osobiście nigdy nie doświadczyłam ograniczeń związanych z płcią. W moim środowisku jest to bez znaczenia, płeć ma neutralną konotację. O dyskryminacji słyszę w mediach – ja jej nie doświadczam.
Przeciwnie, mam wspaniałego szefa. Profesor Andrzej Sokalski, kierownik mojego Zakładu Modelowania Molekularnego i Chemii Kwantowej, jest bardzo wyrozumiały. Kiedy byłam w ciąży, sam proponował, żebym częściej pracowała w domu. Jeśli dziecko zachorowało, nie było problemu z zastępstwem. Najlepiej pracuje mi się na uczelni, ale kiedy ma się dwójkę dzieci, możliwość elastycznej pracy i zabierania części obowiązków do domu jest dobrodziejstwem. Profesor daje mi taką możliwość.
Jednak przy całym szacunku dla panów i marzeniach o równouprawnieniu, kobietom jest trudniej. To kobieta nosi ciążę, karmi, zwykle częściej wstaje w nocy do niemowlęcia. Potem role rodzicielskie wyrównują się, ale w pierwszych miesiącach życia dziecka matka ma więcej obowiązków. Kiedy przed sześciu laty urodził się syn, byłam w połowie pracy doktorskiej i już po pięciu miesiącach wróciłam na Politechnikę. Pod moją nieobecność Maciejem opiekowała się babcia. Córkę, dziś trzyletnią, urodziłam już po doktoracie, gdy pracowałam jako asystent. Wykorzystałam urlop macierzyński i wypoczynkowy i udało nam się spędzić razem siedem miesięcy. Rzadko się słyszy, żeby ojcowie zostawali tak długo ze swoimi dziećmi poza obiegiem zawodowym.
Mimo wcześniejszych obaw, wynikających z powszechnie panujących stereotypów, pozytywnie zaskoczyło mnie, że mogę z powodzeniem łączyć pracę poza domem z karmieniem piersią. Tak długo, jak długo moje dzieci tego potrzebowały.
Jeszcze jako doktorantka zdobyła pani stypendium L’Oréal Polska dla Kobiet i Nauki. Co pani dało?
O takiej możliwości dowiedziałam się od profesora Sokalskiego. Stypendium nie jest obwarowane, jak wiele innych – można wykorzystać je dowolnie na „życiowe sprawy”, a nie na przykład wyłącznie na zakup aparatury naukowej. Weszłam na stronę, wysłałam wniosek. Z nikłą nadzieją, bo zakładałam, że teoretyczne podejście do chemii, jakim się zajmuję, ma mniejsze szanse niż prace eksperymentalne. Byłam bardzo zaskoczona, kiedy pani Maria Majdrowicz zadzwoniła z gratulacjami. 
20 tysięcy dla doktorantki jest naprawdę solidnym zastrzykiem finansowym. Doktoranci utrzymują się z tysiąca złotych stypendium. Nic dziwnego, że wielu zadaje sobie pytanie, czy iść w to dalej, czy w ogóle zajmować się nauką. Bez wsparcia rodziców czy męża, utrzymanie się jest wyzwaniem. Można oczywiście równolegle pracować, ale wówczas trudno skoncentrować się na pracy naukowej. To stypendium dało mi na pewien czas niezależność materialną i motywację. A także niewymierne, ale bardzo istotne poczucie, że jest się docenionym. Miałam wówczas 28 lat i było to dla mnie pierwsze tak znaczące wyróżnienie. Potwierdzenie, że to, co robię, jest ważne i zauważane. Upewniło mnie w przekonaniu, że macierzyństwo to nie koniec pracy naukowej i że przy pewnej dyscyplinie i wsparciu innych da się pogodzić obie te sfery życia. Wcześniej miałam obawy, wśród kobiet to nierzadkie. No i miło jest wejść do elitarnego grona kobiet zajmujących się nauką.
Kto jeszcze panią motywował?
W szkole średniej nie miałam swojego mistrza. Myślałam o medycynie, tuż przed maturą uznałam, że to jednak nie najlepszy pomysł, że zbyt obciążająca profesja. Wybrałam biotechnologię na Politechnice Wrocławskiej. Wzorem pracowitości była i jest dla mnie mama, a prawdziwym przewodnikiem okazał się profesor Andrzej Sokalski. Człowiek, który nie rządzi, nie rozkazuje, tylko współpracuje i sugeruje. Troszczy się o innych, zwyczajnie szanuje ludzi. Na drugim roku, na wykładach o informatyce, usłyszałam od niego o możliwości zastosowania komputerów w chemii. Zaiskrzyło, poczułam, że to jest to.  
I została pani „chemikiem bez fartucha”.
Tak, nie siedzę w laboratorium, tylko przed komputerem, co oprócz wielu innych zalet ma jeszcze i tę, że nie potrzebuję aparatury ani odczynników, które potrafią kosztować fortunę. Modelowanie molekularne jest zaprzęgnięciem matematyki i informatyki do opisu świata cząsteczek – ich struktury, właściwości. To zaawansowana dziedzina nauki, która pozwala na „podglądanie” procesów chemicznych na poziomie molekularnym.
Opracowuję modele teoretyczne i oprócz znajomości chemii potrzebna jest duża sprawność w posługiwaniu się komputerem, który jest dla mnie niezbędnym narzędziem. Zajmuję się układami biologicznymi, a dokładniej – enzymami, czyli białkami, które przyspieszają reakcje chemiczne. 
Co można skutecznie wykorzystać w lekach.
Właśnie, hamowanie aktywności enzymów jest wykorzystywane w leczeniu poważnych chorób. Wiele leków działa jako inhibitory, czyli „hamulcowi” enzymów. Na przykład penicylina blokuje bakteryjny enzym transpeptydazę glikopeptydową umożliwiający bakteriom tworzenie ścian komórkowych.
Leki w terapii AIDS polegają m.in. na hamowaniu proteazy HIV-1, wirusowego enzymu o podstawowym znaczeniu dla namnażania wirusa HIV-1.
Lek stosowany w chemioterapii m.in.np. przewlekłej białaczki szpikowej jest inhibitorem kinazy tyrozynowej. Zahamowanie tego enzymu blokuje namnażanie komórek nowotworowych. Ostatnio brałam udział w projekcie badawczym poświęconym inhibitorom enzymu FAAH (hydrolaza amidów kwasów tłuszczowych), potencjalnych leków przeciwbólowych i antydepresyjnych. Jeśli zrozumiemy, dlaczego ten, a nie inny związek lepiej wiąże się z enzymem, możemy poprawić skuteczność leków i opracować bardziej efektywną terapię.  
Teraz pracuję przede wszystkim nad fosfotriesterazą. To enzym, który rozkłada toksyczne związki fosfoorganiczne, na przykład pestycydy. Modyfikujemy ten enzym, żeby poprawić jego właściwości. Tak, żeby można było wykorzystać go do detoksyfikacji na przykład gleby, miejsc, w których składuje się trujące substancje. Wciąż nie do końca wiadomo, dlaczego ten enzym działa tak, a nie inaczej.
O te znaki zapytania chodzi w pracy naukowca?
Kiedy wszystko wychodzi tak, jak się spodziewamy, to jest nudno. Jeśli natomiast nie wychodzi – sytuacja staje się frustrująca, ale i dopingująca; wtedy powstają najbardziej wartościowe prace. Chemia obliczeniowa ma nieograniczone możliwości, ciągle odkrywa się pokłady nowego. Niepewność jest stymulująca. To niezbędna składowa tego zawodu, podobnie jak ciekawość, frajda z zastosowania efektów wieloletniego ślęczenia. I to, że cały czas można się uczyć – od przyrody, od innych. Nie tylko od tych bardziej doświadczonych. Bywa, że oryginalnym podejściem zaskakują mnie studenci, z którymi na wydziale chemii prowadzę po angielsku zajęcia z modelowania molekularnego.
Mają coraz więcej możliwości zdobywania środków?
Tak, w ciągu ostatnich kilku lat przybyło różnorodnych stypendiów. Pamięta o nas nie tylko L’Oréal, wiele zawdzięczmy Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej, swoje programy ma Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, są stypendia rektora. Mnie udało się dostać nagrodę Fundacji Hasco-Lek za najlepszą pracę doktorską, stypendium START 2010 Fundacji na rzecz Nauki Polskiej i kilka grantów badawczych. Na obecnie badania nasz kilkuosobowy zespól dostał duży grant z EIT+. Warto się rozglądać, ta wiedza jest na wyciągnięcie ręki. Profesor Sokalski regularnie prowadzi kurs „Informacja w nauce i technice”, gdzie jest mowa m.in. o takich możliwościach.
Namawiam zwłaszcza kobiety, które chyba mniej wierzą w siebie, są bardziej wyciszone, nie potrafią się upomnieć o swoje. Są mniej przebojowe w pracy, nie mają takiego przebicia jak mężczyźni w staraniach o granty czy stypendia. A przecież nie jesteśmy mniej wartościowe. Stypendia, nagrody - okazyjne wsparcie, choć ważne, jednak nie rozwiązuje problemu niedofinansowana. Boli mnie, że młodzi zdolni rezygnują z uprawiania nauki, właśnie z powodu pieniędzy. Mnie też byłoby trudno, gdyby nie rodzina.
Codziennie spędza pani prawie trzy godziny na dojazdach. Nie wygodniej przeprowadzić się do Wrocławia?
Kiedy dzieci idą rano do przedszkola, wsiadam w pociąg i jadę na uczelnię. W Strzelinie mieszkam od zawsze. Małe miasteczko to spokój, bezpieczeństwo, większy komfort życia. I moja mama, która jest niezbędna. Znajomi z Zachodu dziwią się, że u nas babcie tak ochoczo zajmują się wnukami. U nich nie jest to wcale tak oczywiste.
Polskie babcie w służbie nauce?
Mój szef mawia, że są nieodzowną częścią jego zespołu naukowego. Oczywiście mąż informatyk, który często pracuje w domu, także mnie odciąża, na przykład podczas moich wyjazdów służbowych. Jednak to babcia jest filarem, pozwalającym nam obojgu realizować się w pracy zawodowej. Nie wyobrażam sobie bycia samotną matką. Nie mam pojęcia, jak one dają radę.
rozmawiała Aneta Augustyn
Dr inż. Edyta Dyguda-Kazimierowicz – jedyna z Politechniki Wrocławskiej stypendystka L’Oréal Polska dla Kobiet i Nauki. Jest adiunktem w Instytucie Chemii Fizycznej i Teoretycznej PWr w Zakładzie Modelowania Molekularnego i Chemii Kwantowej. Ukończyła biotechnologię (specjalność informatyka chemiczna) na Wydziale Chemicznym. Najlepsza absolwentka wydziału w swoim roczniku. Jej praca magisterska zdobyła nagrodę Polskiego Towarzystwa Chemicznego, a praca doktorska została nagrodzona w konkursie Fundacji Hasco-Lek. Zajmuje się modelowaniem aktywności katalitycznej i inhibicyjnej w układach enzymatycznych.


Maria MajdrowiczOne potrafią góry przenosić

7.03_Majdrowicz.jpg
Te kobiety mają wspólny mianownik: są odważne i bardzo konsekwentne - mówi o laureatkach Maria Majdrowicz, dyrektorka programu stypendialnego L'Oréal Polska
- Nauka potrzebuje kobiet, a ten program ma im pomóc w karierze naukowej, a zwłaszcza w godzeniu jej z obowiązkami rodzinnymi – mówi dyrektorka programu. – Proszę zauważyć, że na początku drogi naukowej kobiet jest bardzo dużo, ale im wyżej, tym mniej. Ile jest kobiet z tytułami profesorskimi, a ilu mężczyzn? Ile kobiet na stanowisku dziekana czy rektora? Odpadają po drodze, bo ciężko im łączyć obie role. Stąd pomysł na to stypendium.
L'Oréal to firma, którą w 1907 roku założył Francuz, twórca pierwszej chemicznej farby do włosów. Farba okazała się hitem, podobnie jak kolejny przebój, z lat międzywojennych, olejki do opalania z filtrami. Dziś to największy na świecie koncern kosmetyczny, który skupia kilkadziesiąt marek. Jego właścicielką jest córka twórcy.
W 1998 firma przyznała swoją pierwszą nagrodę dla kobiet-naukowców. Polska przed czternastu laty stworzyła krajową wersję nagrody, która trafia do kobiet zajmujących się naukami o życiu. L'Oréal Polska wspólnie z Ministerstwem Nauki i Szkolnictwa Wyższego przyzna w najbliższej edycji pięć rocznych stypendiów: dwa po 27 tys. zł dla doktorantek (do 35 roku życia) i trzy po 32 tys. zł dla habilitantek (do 45 roku życia). Ministerstwo sfinansuje laureatkom także wyjazdy na dowolne konferencje naukowe w Europie.
65 stypendystek, które już zostały nagrodzone. zajmuje się medycyną, chemią, biologią, biochemią, biotechnologią, mikrobiologią, genetyką, weterynarią, onkologią, farmakologią, dermatologią, neurofarmakologią, neurobiologią, biologią molekularną. Pracują m.in. nad nowymi lekami, bakteriofagami stosowanymi w terapii, nad genetycznym podłożem chorób, szczepionkami, nad białkiem, które przyspiesza gojenie ran i zrastanie kości.
W ubiegłym roku napłynęło rekordowe 110 zgłoszeń. Ocenia je zespół złożony z szesnastu profesorów różnych dziedzin. Warunkiem jest aplikacyjny charakter badań, nie czysta teoria. Wysoko oceniany jest innowacyjny charakter badań i publikacje na koncie.
W ostatnich latach przyznaje się coraz więcej stypendiów na poziomie habilitacji. Coraz więcej kobiet w rubryce „dzieci, mąż” wpisuje kreskę. Obniża się wiek zgłaszających się: coraz młodsze kobiety piszą doktoraty i habilitacje. I zwykle na tym nie poprzestają, pną się po kolejnych szczeblach naukowej kariery (tylko jedna z 65 odeszła do firmy farmaceutycznej). Z sukcesem sięgają po kolejne stypendia, wygrywają międzynarodowe granty. Dwie z laureatek, w Gdańsku i Warszawie, zostały dziekanami.    
Maria Majdrowicz- Warto wspierać panie także dlatego, że wciąż funkcjonują stereotypy. Choćby ten, że kobieta-naukowiec to cicha, niepewna siebie, mało atrakcyjna istota, która nie widzi świata poza laboratorium. Tymczasem nasze stypendystki jeżdżą na motocyklach, startują w rajdach samochodowych, projektują wnętrza i biżuterię, świetnie śpiewają. Jedna zostawiła męża na rok z dwójką małych synów, a sama wyjechała do USA, żeby zająć się badaniami. Inna codziennie dojeżdża na uczelnię z odległego miasta, dwoma pociągami z przesiadką. One potrafią góry przenosić. Są takie, które nie rezygnują po pierwszej odmowie i udaje im się za trzecim razem.
- Cieszy, że zdolne kobiety nie zostają za granicą. Często mają w swoim życiorysie pobyty naukowe w USA, Anglii, Skandynawii, na korzystnych warunkach, a jednak wracają. Jedna z naszych pań, biolog molekularny, po powrocie ze stażu w Stanach Zjednoczonych, wygrała grant. Kupiła za niego dla macierzystej uczelni w Krakowie taką samą zaawansowaną aparaturę, z jakiej korzystała w USA. Kobiety, które do nas trafiają, są coraz bardziej światowe i coraz bardziej świadome swojej wartości. Dobry wzór dla innych - uważa Maria Majdrowicz.
Laureatki stworzyły nieoficjalny klub stypendystek. Wymieniają się informacjami naukowymi (szukają sprzętu, odczynników, ludzi do współpracy) i zupełnie towarzyskimi.
Kobiety, które kilka dni temu przyszły na PWr, do Wrocławskiego Centrum Transferu Technologii, przyznawały, że wciąż spotykają się ze stereotypami. Często we własnych domach. - Jak to, mężowi obiadów nie gotujesz? dziwiła się moja koleżanka - opowiada jedna z kobiet zajmujących się nauką.
Dr Krystyna Dąbrowska, pierwsza z wrocławskich laureatek, przyznaje, że stypendium L’Oréal Polska dla Kobiet i Nauki przełożyło się na jej dalszy rozwój. – W ślad za nim poszły poważne granty naukowe i publikacje. A prywatnie uwierzyłam w siebie, urodziłam dwójkę dzieci. To było koło zamachowe – opowiada. - Takie stypendium to wpis, który się przydaje, bo czasy mamy konkurencyjne. Kobiety, naprawdę warto się chwalić. 

Aneta Augustyn

Dotąd tylko cztery wrocławianki otrzymały stypendia L’Oréal Polska dla Kobiet i Nauki:
2011 - Danuta Witkowska – stypendium doktoranckie, Zakład Chemii Biomedycznej i Bionieorganicznej, Wydział Chemii, Uniwersytet Wrocławski
2008 - Edyta Dyguda-Kazimierowicz – stypendium doktoranckie, Zakład Modelowania Molekularnego i Chemii Kwantowej, Wydział Chemiczny Politechnika Wrocławska
2005 - Małgorzata Zakrzewska - stypendium doktoranckie, Zakład Inżynierii Białka, Uniwersytet Wrocławski
2004 - Krystyna Dąbrowska - stypendium doktoranckie, Instytut Immunologii i Terapii Doświadczalnej PAN
W tym roku aplikacje można nadsyłać od 2 kwietnia do 31 maja. Więcej na www.lorealdlakobietinauki.pl.