Ucząc języka, chcemy przekazać też zainteresowanie innym krajem, jego kulturą, historią i ciekawymi ludźmi. Takie otwieranie umysłu na pewno owocuje potem w nauce przedmiotów ścisłych.
Kiedy trafiła Pani na Politechnikę Wrocławską?Dawno temu [śmiech]. Zostałam tu przyjęta od razu po studiach i trwam nadal – w październiku miną 33 lata. Powiem szczerze, że nigdy nie myślałam o zmianie pracy. Jest mi tu dobrze, bo lubię uczyć dorosłych. To zupełnie inny rodzaj pracy niż np. w szkole średniej.
Nigdy nie zdarzyło się Pani ze studentami mieć na pieńku?Przez te wszystkie lata miałam może dwie grupy, z którymi jakoś nie mogłam się porozumieć. A z całą resztą dogadywaliśmy się bardzo dobrze. Zresztą najlepiej o to pytać studentów.
Czy jest Pani ostrą nauczycielką?Myślę, że jestem wymagająca. Ale rozumiem też, że dla studentów język angielski nie jest wcale przedmiotem najważniejszym. Zawsze na początku semestru ustalam zasady naszej współpracy. Mówię im, że nie zamierzam nikogo ani „cisnąć”, ani „gonić”. Studenci sami muszą chcieć się uczyć – ja daję im szansę, dzielę się tym, co potrafię. Ale to od nich zależy, czy z tego skorzystają. Jeżeli nie zastosują się do moich wymagań – będą mieli trudności z zaliczeniem. I w tej kwestii można mówić, że jestem ostra. Usłyszałam też taki komplement: Pani to każdego nauczy! Oczywiście trzeba brać poprawkę na to, że to mógł być rodzaj kokieterii ze strony studenta, żeby tylko ugrać swoje. Ale mam nadzieję, że trochę prawdy w tym jest.
Czyli studenci raczej Pani się nie boją.A dlaczego mieliby się bać? Muszą przestawić się po prostu na inny sposób myślenia. Młodzi ludzie, którzy tu przychodzą, niekiedy z małych, dalekich miejscowości, czują się zagubieni na tej wielkiej Politechnice. Na wykładach, gdzie siedzi nawet i 300 osób, są anonimowi, nie mają żadnego bliższego kontaktu z wykładowcą. Na lektoratach jest zupełnie inaczej. Tu pracuje się w małych grupkach, kontakt z prowadzącym jest bardzo bliski. Siłą rzeczy nawiązują się relacje. Staram się traktować studentów nieanonimowo, nie jak numer indeksu, ale konkretne osoby z imienia i nazwiska. Szybko uczę się ich imion, czym ich chyba mile zaskakuję. Poza tym w Studium przybliżamy ludziom skupionym na naukach technicznych świat humanistyczny. To nasza ważna rola, o której nie możemy zapominać. Ucząc języka, chcemy przekazać też zainteresowanie innym krajem, jego kulturą, historią i ciekawymi ludźmi. Takie otwieranie umysłu na pewno owocuje potem w nauce przedmiotów ścisłych. Martwi mnie jednak u współczesnych młodych ludzi, że są powierzchowni. Ulegają takiej „facebookowej mentalności”.
Ale zdarzają się też tacy, którzy chociaż są pilni, pracowici, to jednak z językiem obcym mają ogromne problemy.Domyślam się, że chce Pani zagadnąć o „moich” dyslektyków?
Zgadza się. Temat niezwykle ciekawy i z tego, co wiem, na żadnej innej uczelni nie powstał specjalny zespół do pracy z dorosłymi dyslektykami.To długa historia. Wszystko zaczęło się od tego, że zawsze starałam się dotrzeć do każdego studenta, nawet tego najsłabszego. Zastanawiało mnie jednak, jak to jest, że student czy studentka V roku chemii, architektury czy Wydziału Mechanicznego, a są to bardzo trudne kierunki, nie może powtórzyć podstawowego zdania My name is… Dlaczego tak się dzieje? Naprawdę się uczą, są rzetelni, ale nie widać żadnych efektów. Wiedziałam coś niecoś o dysleksji, skonsultowałam swoje obserwacje z psychologiem i doszłam do wniosku, że właśnie dysleksja może być tą przeszkodą w nauce języka obcego. W 1998 r. napisałam taki artykuł „Zanim postawisz dwóję”, w którym zawarłam moje przemyślenia i doświadczenia z pracy z takimi studentami. I co się okazało? Że inni lektorzy też się spotykają z takimi problemami wśród swoich uczniów. Ale jeszcze długa droga prowadziła do powołania grupy roboczej ds. dysleksji. Niestety nie wszyscy się ze mną zgadzali.
Ciągle panuje przekonanie, że dysleksja to tylko jakiś wymysł i usprawiedliwienie dla leniuchów?Niestety tak. Zdarzało mi się słyszeć takie komentarze: Nie chce się im uczyć i już!, Dlaczego mamy ich jakoś specjalnie traktować? itp. Zgadza się, że dyslektyk dyslektykowi nie jest równy. Te zaburzenie mogą mieć różną postać i różny stopień zaawansowania. U osoby dorosłej bardzo trudno rozpoznać dysleksję. Zwłaszcza że skoro taki człowiek zdał maturę i dostał się na studia, to znaczy, że przez te wszystkie lata nauki wypracował sobie już mechanizmy kompensacyjne. I jakoś dawał sobie radę. To też jest koronny argument dla sceptyków – doszedł tak daleko, to znaczy, że potrafi.
A nie potrafi?No właśnie nie. I nie od niego to zależy. Dysleksja to bardzo obszerny temat. Warto jednak wiedzieć, że nie jest chorobą, ale pewnym zaburzeniem w przekazywaniu informacji między półkulami mózgu. Taki człowiek nie widzi niektórych liter, nie słyszy fonetycznych różnic między dźwiękami. Musi się ciągle uczyć rozpoznawać słowa, słyszeć je w swojej głowie, pisać znaki. Dodatkowo jest bombardowany informacjami, których nie może przetworzyć.
Jak więc pracujecie w Studium z dyslektykami?W 2009 r. powstała grupa robocza ds. dysleksji, której jestem koordynatorką. Podpowiadam koleżankom i kolegom, jak pracować ze studentami dyslektycznymi, konsultuję studentów, którzy mają problem z zaliczeniem języków obcych, i w razie potrzeby sugeruję potrzebę poddania się specjalistycznym badaniom w kierunku dysleksji. Zajmuję się też opracowywaniem opinii o studentach dyslektycznych, przygotowaniem wniosków do dziekanów o obniżenie wymaganego poziomu egzaminu – dla wielu studentów z dysleksją zaliczenie języka na poziomie B2 jest nie do przeskoczenia. Przepisy są surowe, więc trzeba je jakoś dostosować. Moja działalność polega na tym, żeby uświadomić osobom decydującym na uczelni, że w kwestii języków obcych nie można dyslektyków traktować tak samo jak innych studentów. Muszą być traktowani indywidualnie.
Czyli w praktyce jak to wygląda?Organizowane są specjalnie przygotowywane egzaminy i grupy lektoratowe dla dyslektyków, w których jest dużo mniejsza ilość osób. To ważne, że są to ludzie z podobnymi problemami, nie muszą się tu siebie wstydzić. Dysleksja powoduje lęk przed stygmatyzacją – nasze społeczeństwo niestety jest mało tolerancyjne dla inności. W swoim towarzystwie dyslektycy czują się dobrze i bezpiecznie. Stosuję też pewne, wydawałoby się, drobne ułatwienia, które jednak okazują się bardzo pomocne. Ograniczam trochę materiał, choć pracujemy na tych samych podręcznikach co grupy niedyslektyczne. Pracujemy trochę wolniej, skracam teksty. Materiały drukuję nie na białym papierze, żeby łatwiej było im czytać. Stosuję większą czcionkę – bez zawijasów i ozdobników. Staram się też oddziaływać na różne zmysły – dużo rysuję, pokazuję obrazki, używam różnych kolorów. Mam świadomość, że „dostając” tych studentów na kilka tygodni, cudów tutaj nie zdziałam. Mogę im tylko próbować pomagać.
A skąd Pani wie, jak to robić?Doszkalam się, czytam, uczestniczyłam w kilku konferencjach poświęconych dysleksji. Choć w Polsce pierwsza taka odbyła się dopiero dwa lata temu. Pionierami w uczeniu języków obcych dyslektyków są Amerykanie, więc sięgam po fachową anglojęzyczną literaturę. Bazuję też na własnym doświadczeniu – mam niepełnosprawnego syna, który teraz jest już dorosły. On właśnie nauczył mnie wrażliwości na inność człowieka. Zdaję się też na intuicję. Uważam, że nauczyciel musi być trochę aktorem, twórcą, na pewno nie rzemieślnikiem. Jednak wyedukowanym w tej dziedzinie specjalistą nie jestem.
Ale skoro przez tyle lat Pani już to robi, to chociażby dzięki doświadczeniu stała się Pani ekspertem.Na pewno jestem prekursorką i to nie tylko tu, na Politechnice. Temat dysleksji wśród studentów poruszam na wielu konferencjach i to zawsze budzi ogromne zainteresowanie. Jakiś czas temu uczestniczyłam w kursie dla nauczycieli w Anglii i tam na zakończenie przygotowałam krótką prezentację o dysleksji. Podeszły wtedy do mnie Amerykanka, która pracuje w Korei, i lektorka z Brazylii. Obydwie przyznały, że dopiero teraz rozumieją, dlaczego nie mogą sobie dać rady z niektórymi studentami.
Chciałam jeszcze zapytać, czy lubi Pani swoją pracę, ale opowiada Pani o niej z taką pasją, że chyba nie muszę.[śmiech] A jednak odpowiem – bardzo! Lubię młodych ludzi, bo oni dodają mi energii. Wiele się też od nich uczę. Praca nauczyciela jest naprawdę ciężka, ale jeżeli robi się coś, co się naprawdę lubi, to nie jest to przykry obowiązek, a przyjemność. Oczywiście zdarza mi się czasami zły dzień, gdy nie chce mi się wstawać do pracy. Ale gdy tylko przekraczam próg mojej sali, to jakby automatycznie przełączam się na inny tryb działania. Wszystkie problemy i zmęczenie zostają za drzwiami. Cieszę się, że tak mam, bo to pewnie chroni mnie przed wypaleniem zawodowym.
Rozmawiała: Iwona Szajner*
Mgr Ewa Mroczka jest lektorką języka angielskiego, szefową grupy roboczej ds. dysleksji w SJO.